Po raz ostatni mecz Legii Warszawa w fazie zasadniczej europejskich pucharów odbył się 23 lutego 2017 roku. Wtedy mistrzowie Polski również zagrali w Lidze Europy, tyle że z Ajaksem Amsterdam, przegrywając 0-1. Od tego czasu zawodników z Warszawy wyrzucali za pucharowe drzwi piłkarze Dudelange, Spartaka Trnawa czy Sheriffa Tyraspol. Rywalizacja ze Spartakiem Moskwa była więc powrotem na piłkarskie salony po ponad czterech latach. I chociaż przez całe spotkanie wydawało się, że goście będą cieszyć się maksymalnie z jednego punktu, to w doliczonym czasie gry wspaniałym rajdem popisał się Ernest Muçi, a Lirim Kastrati zdobył bramkę na wagę wygranej. Spartak - Legia. Gospodarze zdeterminowani W Moskwie na legionistów nie czekał piknik rodzinny. Spartak od początku chciał wyjaśnić, kto na Otkrytije Arenie jest szefem. Gdyby nieco więcej szczęścia (lub umiejętności) miał Ezequiel Ponce, Rosjanie prowadziliby już w pierwszych minutach. Chwilę później na bramkę Artura Boruca szarżował Gieorgij Dżikija, ale na posterunku był czujny Maik Nawrocki. Legia na szczęście się nie przestraszyła i kilkukrotnie spróbowała zaatakować - raz długim podaniem, którym Josué szukał Luquinhasa, innym razem dośrodkowaniem Filipa Mladenovicia. To ostudziło głowy podopiecznych Ruiego Vitórii, chociaż tylko na krótki moment. Do przerwy widać było wyraźnie, że gospodarze nie zadowolą się jednym punktem i tę edycję Ligi Europy zamierzają rozpocząć od zwycięstwa... Spartak - Legia. Osiem do jednego. I co z tego? Różnicę na boisku robił przede wszystkim Quincy Promes, który strzelał, podawał, dryblował oraz przechwytywał piłki. Holender był jak robot wielofunkcyjny, którego legioniści nie potrafili wyłączyć. Sporo zamieszania pod bramką Boruca powodował również Jordan Larsson, który był autorem najgroźniejszego strzału przed przerwą. Na szczęście golkiper Legii kolejny raz nie popełnił błędu. Legia w Moskwie grała tak, jak można było się tego spodziewać. Formacje były ustawione bardzo blisko siebie, zawodnicy często podwajali i potrajali krycie rywali, nie pozwalając się im rozpędzić z piłką przy nodze. Swoje zadanie długimi fragmentami spełniał także wysoki pressing, którego w środę oczekiwał Michniewicz. Świetnie wyglądał w nim choćby Bartosz Slisz, który bardzo dobrze pokazał się w Zagrzebiu i Pradze, a teraz do listy pozytywnych wyjazdów może dopisać stolicę Rosji. Chwilami pewności brakowało natomiast obrońcom Legii, którzy kilkukrotnie popełniali błędy wprowadzające zamieszanie w szeregach defensywnych. To właśnie spokój w obronie, a także większa kreatywność w ataku, były tym, czego Polacy bardzo potrzebowali. Dość powiedzieć, że gospodarze w pierwszej połowie oddali osiem strzałów, natomiast legioniści zaledwie jeden. Spartak - Legia. Gra o wszystko Po przerwie wydawało się, że piłkarze Vitórii rzucą się do ataku, ale długo nie mieli takiej okazji. Legioniści taktycznie zagrali jeszcze lepiej niż w pierwszej połowie i praktycznie wyłączyli z gry ofensywnych zawodników Spartaka. Ci co prawda oddawali kolejne strzały (łącznie aż 22!), ale zaledwie trzy z nich zmusiły Boruca do interwencji. Postanowił to wykorzystać Michniewicz, który po godzinie gry zdjął z boiska Ihora Charatina i wpuścił w jego miejsce Lirima Kastratiego. To był dość jasny sygnał wysłany przez doświadczonego szkoleniowca: "Trzy punkty? Czemu nie?". I Legia faktycznie miała sytuacje, które mogły zakończyć się zdobyciem bramki. Najpierw kapitalne podanie od Slisza otrzymał Luquinhas, który jednak nienajlepiej przyjął piłkę, a później uderzył wysoko nad bramką Aleksandra Maksimenki. Kilka minut później dośrodkowanie Kastratiego spuentował uderzeniem głową Mahir Emreli, ale futbolówka po jego strzale trafiła tylko w słupek. Na szczęście do trzech razy sztuka. W doliczonym czasie gry niespodziewanym rajdem wzdłuż linii bocznej boiska popisał się rezerwowy Ernest Muçi. Albańczyk dograł wzdłuż bramki, gdzie jak spod ziemi wyskoczył Kastrati i z bliskiej odległości trafi do siatki. Ławka rezerwowych Legii podskoczyła! Spartak - Legia. Wywrócony stolik Gdyby legioniści zdobyli punkt, nie mogliby na nic narzekać. W drugiej połowie kilkukrotnie popisywali się brakiem koncentracji. Tego nie ustrzegł się nawet Boruc. Żółtymi kartkami zostali ukarani także stoperzy Artur Jędrzejczyk i Mateusz Wieteska, co sprawiło, że obaj musieli grać znacznie ostrożniej. Dzięki brawurze Michniewicza, który zagrał va banque, zgarnęli jednak całą pulę. Nie tylko efektownie wrócili na salony, ale przy okazji wywrócili stolik. I to w gościach. Sebastian Staszewski, Interia