Jakub Żelepień, Interia: Jak zdrowie? Bartosz Kapustka: Wszystko jest w porządku, czuję się bardzo dobrze. Po raz pierwszy od dłuższego czasu przepracowałem okres przygotowawczy bez żadnych problemów zdrowotnych, więc mam się z czego cieszyć. Ostatni czas był trudny - właściwie od lipca 2021 roku borykałeś się z różnymi kontuzjami, po których wracałeś na boisko, a później znowu musiałeś pauzować. Jak radziłeś sobie mentalnie z tym, co się działo? - Kontuzje to najgorsze, co może spotkać sportowca, bo odbierają nam możliwość wykonywania swojej pracy. Na początku nie było łatwo, ale myślę, że jestem świadomym zawodnikiem i człowiekiem, dzięki czemu wiedziałem, co mnie czeka i co należy zrobić. Zrozumiałem, że takie jest życie, a urazy powinny być czymś, co mnie kształtuje i wzmacnia. Wierzę, że najgorsze już za mną, bo kariera nie trwa wiecznie. Bliscy pomagali w czasie kontuzji? Często sportowcy podkreślają ogromne znaczenie mentalnego wsparcia ze strony rodziny i przyjaciół, które jest tak samo ważne, jak sama rehabilitacja. - Na pewno pomogli, chociażby swoją wyrozumiałością. Nie będę kłamał, że kiedy jestem kontuzjowany, chodzę po domu uśmiechnięty. Cierpliwość bliskich była pomocna i za to im dziękuję. Wspierali mnie, kiedy tylko tego potrzebowałem. Mioduski przerwał milczenie, chodzi o finanse Legii. "Prawda była taka" Podobno potrafisz mieć humorki. - Każdy z nas chciałby wrócić do domu i jak za pstryknięciem palca zapomnieć o problemach w pracy. To nie jest jednak możliwe, na pewno nie w 100 procentach. Sportowcem jest się przez 24 godziny na dobę, więc nie ma opcji, aby nie przenosić swoich spraw na życie prywatne. I tak staram się to ograniczać, natomiast jestem tylko człowiekiem. Kontuzja to prawdziwy test cierpliwości dla otoczenia. - Kiedy jesteś kontuzjowany i nie możesz swobodnie stanąć na nogach, frustracja potrafi narastać. Są momenty gorsze, są momenty lepsze. Powiedziałeś, że sportowcem jest się przez 24 godziny na dobę, ale przecież każdy musi czasem wyczyścić głowę. Jaki masz na to sposób? - Myślę, że przede wszystkim czas z bliskimi jest najlepszą odskocznią. Uwielbiam wspólne chwile z partnerką, ale także z moimi przyjaciółmi, którzy nie są piłkarzami. Mogę z nimi porozmawiać na przeróżne tematy, zapomnieć się przy nich. Trzeba szukać swoich sposobów na odcięcie się od futbolu, bo inaczej człowiek mógłby zwariować. Oglądasz dużo piłki w czasie wolnym? - Kiedyś było tego dużo więcej. Jako młodszy zawodnik miałem telewizor włączony niemal non-stop i leciał mecz jeden za drugim. Czy to liga polska, czy angielska, czy czasem włoska - na okrągło coś. Teraz oglądam mniej, raczej selekcjonuję sobie konkretne spotkania, z których chcę coś wyciągnąć, podpatrzeć danego piłkarza albo zobaczyć, jak radzą sobie koledzy z innych klubów. Nie siedzę już przed telewizorem dla samego siedzenia. Były as Legii przeżył dramat. Żona przerwała milczenie. "Straciłam dziecko" A publicystykę piłkarską oglądasz? - Zupełnie nie zaprzątam sobie tym głowy. Żyjemy w czasach, w których natłok informacji i bodźców jest przeogromny, więc nie wyobrażam sobie jeszcze śledzić wypowiedzi różnych ekspertów. Myślę zresztą, że ich słowa nie mają szczególnego przełożenia na mnie, bo mam w klubie profesjonalistów, którzy najlepiej wiedzą, co powinienem zrobić. Poza tym - ekspertów są dziś miliony i nie zawsze ich opinie są adekwatne i rozsądne. Bartosz Kapustka to dziś piłkarz w pełni uformowany i doświadczony - taki, który podpowiada młodym w szatni? - Czasem faktycznie coś podpowiem, doradzę, lubię też przebywać w towarzystwie młodych chłopaków, którzy wchodzą do naszej drużyny i pokazują jakość. Z drugiej strony sam mam 27 lat, uważam, że też cały czas się uczę. Nie jestem kimś, kto pozjadał wszystkie rozumy. W jakim zakresie masz wciąż najwięcej nauki przed sobą? - W każdym, człowiek uczy się całe życie. W piłce zdarza się, że przychodzi nowy trener i nagle musisz opanować nowe umiejętności, których szkoleniowiec od ciebie wymaga w swoim pomyśle taktycznym. Sportowiec cały czas musi adaptować się do zmieniających się okoliczności. Dokończmy wątek młodych, którym lubisz czasem podpowiedzieć. Pytają niekiedy o twój wczesny wyjazd z Polski? - Parę zdań pewnie wymieniłem na ten temat, ale nie było jeszcze rozmowy konkretnie o wyjeździe za granicę. Zazwyczaj z młodymi zawodnikami dyskutujemy o konkretnych sytuacjach boiskowych albo treningowych. Staram się przede wszystkim napędzać tych chłopaków. Potrafię też jednak czasem opierdzielić, jeśli ktoś nie daje z siebie maksa. Dla mnie każdy trening jest bardzo ważny i piłkarz musi chcieć wygrywać zawsze. Niektórzy potrzebują takiej dodatkowej stymulacji. Josue wraca do wielkiej zadymy. "Co miałem zrobić? Pobić kibica?" Skoro o stymulacji mowa - jak wpływały na ciebie kamery podczas kręcenia serialu "Legia. Do końca"? - Początki były dla mnie niełatwe. Wracałem po kolejnym bardzo długim urazie, przez poprzednie pół roku pracowałem właściwie sam na sam z fizjoterapeutą i na chwilę zapomniałem, jak to jest być w szatni. A tu nagle wracam i nie dość, że mam wokół siebie trzydziestu chłopa, to jeszcze cały czas ktoś chodzi za mną z kamerą. Nie będę kłamał, że czułem się jak ryba w wodzie, na pewno potrzebowałem czasu, żeby się zaadaptować do tych okoliczności. Z czasem jednak cała drużyna - jak i ja - zżyliśmy się z ekipą filmową i byliśmy przy nich dużo bardziej otwarci, naturalni. Później traktowaliśmy ich już jak członków zespołu. Widziałeś już cały serial przed premierą? - Tak, udało się znaleźć czas podczas obozu. I jak oceniasz? - Pozytywnie. Myślę, że poprzedni sezon sam w sobie był ciekawym scenariuszem. Drużyna budowała się od nowa, nikt do końca nie wiedział, czego można się po nas spodziewać. Nie byliśmy też faworytem do mistrzostwa, co w przypadku Legii jest rzadkością. Nie ma oczywiście możliwości, żeby pokazać w serialu wszystko, co dzieje się w klubie, więc pod tym względem czuję może mały niedosyt, przy czym to nie jest wina ani twórców, ani nasza. Myślę, że zostało zrobiono to, co tylko się dało, żeby kibicom dobrze oglądało się tę produkcję. To na koniec zapytam o twoje ulubione seriale. No chyba że "Legia. Do końca" już stała się numerem 1? - Nie no, aż tak mocni to chyba jeszcze nie jesteśmy. Jest sporo dobrych seriali, mnóstwo ich oglądałem, więc pewnie nawet nie wszystkie mam teraz w głowie. Myślę, że postawiłbym na "W Garniturach". To produkcja, która ma mnóstwo sezonów i odcinków, a mam wrażenie, że każdy jest zbudowany według innej konwencji i często zaskakuje. To naprawdę dobrze napisany serial. Pierwsze trzy odcinki serialu "Legia. Do końca" można oglądać na platformie Prime Video od 2 lutego. Kolejne trzy pojawią się tam tydzień później. Rozmawiał Jakub Żelepień, Interia