- Wszyscy powinniśmy się cieszyć, że polska drużyna gra w Lidze Mistrzów. Tymczasem dookoła słyszy się tylko: "Ile Legia dostanie? Sześć? Siedem?" - o golu strzelonym na wyjeździe Realowi oraz uderzeniu, które okazało się asystą, rozmawiamy z Damianem Gorawskim, ostatnim Polakiem, który trafił do siatki na Santiago Bernabeu w eliminacjach do Ligi Mistrzów sezonu 2004/2005.
Interia: Tamta bramka, strzelona Realowi w barwach Wisły, ma dla pana jakieś szczególne znaczenie?
Damian Gorawski: - Chyba teraz doceniam ją bardziej niż kiedyś. Wtedy żyło się od meczu do meczu, dziś - przy okazji spotkania Legii w Madrycie - można trochę powspominać. Lata temu nie było czasu na przeżywanie tego trafienia.
Miałem jednak wrażenie, że mimo przegranej rywalizacji z Realem (1-5 w dwumeczu), zaraz po strzeleniu gola był pan bardzo szczęśliwy.
- Szczerze? Radość była ogromna, w końcu graliśmy przeciwko piłkarzom światowej klasy. To było wielkie Galacticos, a nam bardzo zależało, by w końcu wystąpić w Lidze Mistrzów, ale co chwilę trafialiśmy na czołowe zespoły świata.
Asystę przy pana bramce zaliczył Maciej Żurawski. Strzelał czy podawał?
- "Żuraw" to napastnik i mimo dużego kąta na pewno uderzał na bramkę. Nawinął Roberto Carlosa, zostawił go na pół metra, strzelił wzdłuż piątego metra, a ja na wślizgu wbiłem piłkę do siatki.
Jak pan wspomina Santiago Bernabeu?
- Kawał stadionu. Jak bramkarz wybija piłkę, to ma się złudzenie, że leci w trybuny. Przede wszystkim są one bardzo wysokie i pionowe. Ma się wrażenie, że kibice siedzą nad głowami.
A doping?
- Hiszpanie nie szaleją, kibice Wisły ich przekrzyczeli. Naszych były ze dwa-trzy tysiące, a tamtych pewnie ponad 70 tys., a mimo to krakowianie byli głośniejsi. Na pewno kibicujemy bardziej żywiołowo niż Hiszpanie.
Jaki był wasz plan na Real? Chcemy odrobić 0-2 z Krakowa i od razu atakujemy, czy raczej uważamy, by nas nie skontrowali?
- Nie, w szatni nikt nie kalkulował i nie myślał wyłącznie o defensywie. Wszystko ustalił trener Henryk Kasperczak. Trudno mówić, że mecz w Krakowie nam nie wyszedł, bo mimo porażki prowadziliśmy grę. W Madrycie też nastawiliśmy się na otwarte spotkanie, chcieliśmy grać swoje, ale z tyłu głowy kołacze z jakimi przeciwnikami się rywalizuje i jakie to są gwiazdy. Człowiek wychodzi na boisko i dopiero wtedy przekonuje się z kim ma do czynienia.
Między Wisłą a Realem była przepaść, czy tylko różnica?
- Przepaści może nie było... Real grał przede wszystkim szybciej od nas.
Dziś polską ligę od hiszpańskiej dzieli jednak przepaść.
- No dzieli, ale bez względu na to, wszyscy powinniśmy się cieszyć, że polska drużyna gra w Lidze Mistrzów. Tymczasem dookoła słyszy się tylko: "Ile Legia dostanie? Sześć? Siedem?". A ja chciałbym, żeby były pozytywne wrażenia, żeby każdy Polak trzymał za nimi kciuki. Kibicujmy Polakom.
Na miejscu piłkarzy Legii poszedłby pan na wymianę ciosów czy poczekał, co zrobi Real?
- Real gra u siebie i bez względu na to, co zrobi Legia, to narzucą swoje warunki. Ważne, by zawodnicy Legii dobrze przygotowali się do tego spotkania mentalnie, to jest kluczowe. Głowa odegra w tym spotkaniu bardzo dużą rolę.
Jaki wynik pan przewiduje?
- Jestem kibicem, trzymam kciuki za Polakami. Bez względu na to, czy to Legia Warszawa, Wisła Kraków, czy Lech Poznań. Chciałbym, żeby wynik był jak najlepszy, ale o wytypowanie się nie pokuszę.
Czym pan się dziś zajmuje?
- Od rok trenuję dzieci w Akademii Piłkarskiej Mam Talent w Krzeszowicach. Pochłonęło mnie to i teraz futbol daje mi taką samą radość jak wcześniej. Żyję piłką, mogę dzieciaki zarażać pasją. To szkółka mojego kolegi, ja prowadzę grupę siedmio- i dziesięciolatków. Spełniam się w tym, nic mi nie daje tyle radości, co prowadzenie tych dzieciaków. Widzę progres, jaki zrobili w ciągu roku. Jeździmy na mecze, gramy, widzę jak się rozwijają. Mam kilka takich talentów i chcę zobaczyć, jak za kilkanaście lat wkraczają do Ekstraklasy.