Poprzednią edycję Ligi Konferencji legioniści wspominają co najmniej dobrze. Nie tylko awansowali do fazy grupowej rozgrywek, ale zameldowali się nawet w 1/16 finału. Dopiero tam musieli uznać wyższość norweskiego Molde FK. Klubowa kasa sporo na kilkumiesięcznej rywalizacji zyskała. W bieżącym sezonie warszawianie chcieliby podążyć podobną ścieżką. W czwartkowy wieczór wykonali pierwszy ku temu krok. W starciu z walijskim Caernarfon Town byli faworytem i podołali tej roli z gracją. Ranking UEFA bezlitosny. Porażka Śląska może odbić się czkawką Pierwsze minuty nie zapowiadały jednak nie tylko pogromu, ale nawet skromnego zwycięstwa Legii. Na pustym stadionie (efekt jednomeczowej kary UEFA) rywale poczynali sobie całkiem swobodnie i bez kompleksów. A kiedy w 11. minucie po kąśliwym uderzeniu Zacka Clarke'a piłka trafiła w boczną siatkę, zrobiło się lekko niesympatycznie. Bramkarz rywali w roli dobrodzieja. Legia trafia dwa razy do przerwy Wynik spotkania otworzyli gospodarze, ale nie po składnej akcji, lecz po stałym fragmencie gry. Była 23. minuta, gdy po wrzutce z kornera główkował najpierw Steve Kapuadi, a zaraz potem Marc Gual. Hiszpan z bliskiej odległości zdołał wcisnąć piłkę między słupek a rękę bramkarza i zrobiło się 1:0. Na przerwę zespół Goncalo Feio schodził z dwubramkowym prowadzeniem głównie dzięki nieudolności stojącego między słupkami Stephena McMullana. Z bocznego sektora miękko zacentrował Ryoya Morishita, a golkiper gości praktycznie sam wpakował futbolówkę do bramki. 2:0 bez większego wysiłku. Walijczycy wyszli na drugą połowę jak na skazanie. Nie minęło osiem minut, a Legia prowadziła już różnicą czterech bramek. Dwukrotnie do siatki trafił dobrze tego dnia dysponowany Gual. Jak rasowy snajper sfinalizował dokładne zagrania Blaża Kramera i Morishity. Hiszpański snajper w 68. minucie wypracował także rzut karny. Do piłki podszedł Kramer, ale nie zdołał pokonać McMullena. Przeprosił jednak za to trzy minuty później - po efektownej rulecie przymierzył precyzyjnie i było już 5:0. Wynik konfrontacji w doliczonym czasie gry ustalił Claude Goncalves. Rywale rewanżu woleliby pewnie nie rozgrywać. Ale będą musieli podjąć wyzwanie - w czwartek, 1 sierpnia, o 18:00.