Takiej frekwencji jeszcze w tym roku przy Łazienkowskiej nie było. Na spotkanie z Radomiakiem uprawnionych do wejścia kibiców było grubo ponad 28 tysięcy. Prawie wszyscy zameldowali się na trybunach (25 446) i częściowo zajęta była nawet trybuna gości, na którą klub dopuścił miejsca do sprzedaży dzień przed spotkaniem. Mecz nie rozpoczął się o 20.30, bo na "Żylecie" zapalono race. Bramki Gabriela Kobylaka nie było widać z trybun i boiska, więc sędzia Piotr Lasyk opóźnił rozpoczęcie meczu o ładnych kilka minut. Przed pierwszym gwizdkiem fani obu klubów uhonorowali najlepszego piłkarza Legii w historii, Kazimierza Deynę. Dzień przed spotkaniem przypadała bowiem 33. rocznica tragicznej śmierci legendarnego gracza. Na "Żylecie" zaintonowano więc "Deyna Kazimierz, nie rusz Kazika, bo zginiesz". Pięć zmian w składzie Można było spokojnie obserwować trybuny, bo na boisku działo się niewiele. Pierwszą groźną akcję przeprowadzili goście. W 13. min sam przed bramką Legii znalazł się Maurides. Brazylijczyk uderzył mocno z 10 m, ale Kacper Tobiasz jakimś cudem obronił jego strzał nogami. Kolejny raz młody bramkarz Legii błysnął w 25 min, kiedy nad poprzeczkę wybił lob Portugalczyka Pedro Justiniano. Legia, zmęczona nocną podróżą ze 120-minutowego meczu w Niecieczy, grała bez jakiejkolwiek ikry. W porównaniu do wygranego 3:2 wtorkowego spotkania Pucharu Polski, w składzie Legii zaszło pięć. zmian - w bramce zamiast Cezarego Miszty zagrał Tobiasz, na lewej obronie w miejsce Yuriego Ribeiro pojawił się Filip Mladenović, na środku obrony zamiast Lindseya Rose’a wystąpił Artur Jędrzejczyk, na lewym skrzydle zamiast Makany Baku biegał Robert Pich, a w środku pola zamiast Ernesta Muciego pojawił się Josue. Lewandowski nie zaufał byłym legionistom Składem zaskoczył także trener gości Mariusz Lewandowski. Odsunął od niego dwóch byłych legionistów - Daniela Łukasika i Mateusz Cichockiego. Ten pierwszy w ogóle nie znalazł się w kadrze na to spotkanie. Drugi usiadł na ławce rezerwowych obok Leandro, którego nieobecność w pierwszym składzie też była niespodzianką. A wystąpić w tym meczu było warto, choćby z tego powodu, że na trybunach zasiadł selekcjoner Czesław Michniewicz. Kogo mógł on obserwować? Z pewnością jednego ze swoich ulubionych graczy, Bartosza Kapustkę, który jednak jeszcze nie doszedł do formy po zerwaniu więzadeł i kilkumiesięcznej przerwie. Były reprezentant gra po prostu słabo i ciężko mu będzie wskoczyć do składu na mistrzostwa świata. Dotyczy to niestety także drugiego z legionistów, na którego liczył Michniewicz - Pawła Wszołka. Prawoskrzydłowy Legii zagrał trzeci z rzędu słaby mecz. Zgubił gdzieś formę z poprzedniego sezonu i to raczej odsunięcia od podstawowego składu jego, a nie Baku, spodziewali się kibice. - Nie jestem zawiedziony postawą Wszołka, Paweł mocno pracuje dla drużyny. Zobaczcie, ile przebiegł kilometrów w ostatnich dwóch meczach - tłumaczył przed meczem przed kamerami Kosta Runjaić. Żenujące zachowanie Mladenovicia Do przerwy w ogóle nie zanosiło się, że Legia zrewanżuje się Radomiakowi za dwie porażki w poprzednim sezonie (1:3 w Radomiu i 0:3 u siebie). Słabo grały skrzydła Legii, a środek pola został kompletnie zdominowany przez świetny duet Thabo Cele - Felipe Nascimento. Imponował szczególnie ten pierwszy, zresztą piłkarz z RPA solidnie wygląda już od pierwszej kolejki. Legii brakowało błysku i prób dryblingu, co wcześniej dawali Muci i Baku, którzy siedzieli na ławce rezerwowych. W drugiej połowie na boisku zrobiło się ciekawie w 51. min meczu, kiedy żenująco zachował się Mladenović, który zaatakował Kobylaka, a potem wdał się w przepychanki z całym niemal zespołem z Radomia. Sędzia był wyrozumiały dla Serba i ukarał go jedynie żółtą kartką. Przepychanki trwały dobre cztery minuty, a kartki obejrzeli także Maurides i Justiniano. W 66. min za niemrawych Kapustkę i Picha weszli Baku i Muci. Te zmiany okazały się kluczowe. Legia w końcu zaczęła grać w piłkę. Pierwszy naprawdę groźny strzał oddała w 80. min, kiedy pięknie uderzył Josue, ale równie efektownie interweniował Kobylak. Trzy minuty później miała miejsce decydująca akcja meczu. Po wolnym Josue piłkę wybił Rafael Rossi, po chwili w dobrej sytuacji niespodziewanie znalazł się Rafał Augustyniak. Środkowy obrońca uderzył mocno z kilkunastu metrów i piłka wpadła w prawy dolny róg bramki Kobylaka. Był to pierwszy gol "Augusta" dla Legii. Gospodarze atakowali aż do końca przedłużonego o siedem minut spotkania, ale bez efektów. Wygrana 1:0 wystarczyła, żeby wskoczyć, przynajmniej chwilowo, na fotel lidera PKO Ekstraklasy. Niemiecki trener odczynił kolejną klątwę po tym, jak w dwóch poprzednich spotkaniach doprowadził do pierwszej wygranej w Mielcu od 1996 r. i premierowego zwycięstwa na Termalicą w Niecieczy. Wcześniej ograł także Piasta Gliwice, który od czterech lat nie przegrał na Łazienkowskiej. Klątwa Radomiaka trwała najdłużej, bo Legia w Ekstraklasie wygrała z nim ostatni i jedyny raz w 1985 r. ZOBACZ TAKŻE: