Sebastian Staszewski, Interia: - Kiedy po raz pierwszy usłyszałeś o zainteresowaniu twoją osobą Legii Warszawa? Benjamin Verbič: - Pierwszy kontakt był jeszcze przed wojną na Ukrainie. To był temat wypożyczenia. Konkrety pojawiły się chyba trzy dni przed wybuchem walk. Porozmawiałem jednak z trenerem Mirceą Lucescu, który powiedział, że na mnie liczy. I odrzuciłem tamtą propozycję. Sytuacja się jednak zmieniła... - I w końcu trafiłem do Warszawy. Muszę przyznać, że Legia była zdeterminowana. Miałeś inne oferty? - Tak, odebrałem dużo telefonów, ale każdy z nich to było tylko sondowanie, nic poważnego. Były sygnały z Europy, z Ameryki. Większość klubów chciała jednak rozmawiać o kontrakcie długoterminowym lub o wykupieniu mnie z Dynamo, a ja byłem zainteresowany tylko trzymiesięcznym "zamrożeniem" umowy. Legia się na to zgodziła. Czyli pobyt w Warszawie będzie dla ciebie tylko krótkim epizodem? - Zobaczymy, na razie nie mogę powiedzieć nic konkretnego. Może spodoba mi się tu tak bardzo, że zostanę dziesięć kolejnych lat? Nie jestem piłkarzem, który często zmienia drużyny, cenię sobie stabilizację. Wiem, że Legia to duży klub. Ma świetnych kibiców, którzy cały czas dopingują... Ale trzeba pamiętać, że wciąż mam ważny kontrakt z Dynamo. I mam nadzieję, że od 1 lipca będę mógł wrócić do klubu. Przed transferem rozmawiałeś z byłymi albo obecnymi zawodnikami Legii? - Po podpisaniu umowy, porozmawiałem z Ivicą Vrdoljakiem. Ale Legię znałem już wcześniej, w Słowenii wszyscy kojarzą ten klub. Poza tym dwukrotnie grałem przeciwko Legii w meczach towarzyskich, w Turcji i Dubaju. Dzwoniłem też do Tomka Kędziory, ale on odradzał mi ten transfer, nie był z niego zadowolony... To były oczywiście żarty i na koniec życzył mi powodzenia. Byłoby fajnie, gdyby Tomek trafił do Lecha Poznań. Moglibyśmy przeciwko sobie zagrać, tak jak kiedyś w meczu reprezentacji Słowenii z Polską. Wszystkie skróty Ligi Mistrzów online w Interia Sport - ZOBACZ! Przed transferem nie miałeś wątpliwości? Szczególnie patrząc na tabelę. Legia przeżywa wielki kryzys... - Fakt, kiedy po raz pierwszy rzuciłem okiem na tabelę, Legia była na siedemnastym miejscu! To był dla mnie szok, przecież ten klub zdobył tak wiele mistrzostw, w ostatnich latach wygrywał je co roku. Legia powinna zdobywać trofea. Dlatego mam nadzieję, że w tym pomogę i uda nam się wygrać Puchar Polski. Jak ci się podoba w Polsce? Do tej pory odwiedziłeś Wrocław i Warszawę, gdzie rywalizowałeś z naszą kadrą. - Trzy lata temu byłem też w Poznaniu, przez pięć dni rehabilitowałem moją kostkę w klinice, którą polecił mi Tomek. Natomiast jeśli chodzi o wrażenia, to na razie wszystko jest na wysokim poziomie. Klub jest profesjonalny, jestem zaskoczony jak wiele osób pracuje choćby w pionie medialnym. Nie byłem jeszcze w Legia Training Center, ale słyszałem, że baza jest świetna. A jak oceniasz zespół? Miałeś okazję obejrzeć ostatni mecz z Termaliką Bruk-Bet Nieciecza. - Taktyka mi pasuje, jako lewoskrzydłowy będę mógł pomóc kolegom. Duże wrażenie zrobił na mnie Josue. Kiedy ma piłkę, można odnieść wrażenie, że nigdy jej nie straci. Inni piłkarze też mają duże umiejętności. W meczu z Termaliką Legia dominowała i tak powinno być. Jaka relacja łączy cię dziś z Kędziorą? Niedawno razem uciekliście z ogarniętego wojną Kijowa... - Po tym, co się wydarzyło, mogę powiedzieć, że jest dla mnie jak brat... To dzięki niemu udało nam się wyjechać z Kijowa. Tomek powiedział, że nie zostawi nas na Ukrainie i zrobi wszystko, aby nam pomóc... Jak wyglądała wasza ewakuacja? - To było szalone i trwało bardzo długo. Łącznie chyba 24 godziny... Jechaliśmy bocznymi drogami, co kilka kilometrów napotykaliśmy barykady, gdzie żołnierze sprawdzali nasze paszporty. Uciekaliśmy naszym autem. Nie miałem nawet pełnego baku, bo na Ukrainie jednorazowo można zatankować tylko 20 litrów benzyny. Na szczęście udało mi się załatwić paliwo, a to nie takie proste, bo połowa stacji jest zamknięta. Po dojechaniu do Lwowa mieliśmy czterogodzinną przerwę, bo czekaliśmy na polskiego konsula. A później ruszyliśmy w kierunku granicy. Ukrainę opuszczałeś z poczuciem ulgi. - Tak, bo trzy ostatnie dni to był koszmar. Trwała wojna. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Bałem się, a przecież musiałem zadbać o rodzinę. Na początku byliśmy w naszym mieszkaniu, później przenieśliśmy się do bazy Dynamo. Razem z nami pojechał Tomek i Denis Garmasz. Później dołączyli kolejni zawodnicy, aż pojawiła się niemal cała drużyna. Większość czasu spędziliśmy w schronie. Tomek dostał w końcu telefon z polskiego ministerstwa, które zaoferowało pomoc. Powiedział mi, że to jedna z ostatnich szans, aby opuścić Kijów i że musimy z niej skorzystać. Wyłączyliśmy w telefonach lokalizację, bo takie były reguły bezpieczeństwa, i ruszyliśmy w kierunku Lwowa. Jaki jest twój stosunek do tej wojny? Doświadczyłeś jej na własnej skórze. - W Słowenii wielu dziennikarzy zadawało mi to pytanie, ale nie chcę za dużo mówić o polityce. Każdy, kto obserwuje to, co się dzieje na Ukrainie, wie kto jest winny. To Rosjanie. 90 procent ludzi na świecie tak myśli. To oni bombardują cywilów, szpitale. Jest granica, po której nie ma powrotu. A oni ją przekroczyli. Czynnie włączyłeś się w pomoc Ukrainie. Podobno kupiłeś nawet... drona. - Od razu chciałem pomagać Ukraińcom. Moja dziewczyna jest Ukrainką, jej rodzina przebywa wciąż na zachodzie kraju. Postanowiłem więc kupić leki, kamizelki kuloodporne i wspomnianego drona. Kosztował 8 tys. euro. Nie jest łatwo dostać taki sprzęt, ale udało się. Wiem, że w środę dotarł na Ukrainę. Nie jestem jednak jedynym zawodnikiem Dynamo, który pomagał. Wiem, że wielu moich kolegów zbierało pieniądze dla Ukrainy i udało nam się zebrać bardzo dużą sumę. W tej sytuacji jesteś w stanie skupić się tylko na futbolu? - Nie jest to proste. Przez pierwsze dni po wyjeździe z Ukrainy nie umiałem myśleć o czymkolwiek innym. Powiedziałem mojemu menadżerowi, że nie chcę rozmawiać o piłce. Ale nie mogłem wciąż siedzieć w domu i myśleć o wojnie. Na szczęście Legia znów się odezwała i mogłem tu przyjechać. Dzięki temu moja głowa może odpocząć. Do Warszawy zabrałem ze sobą moją rodzinę, więc mam nadzieję, że będziemy mogli tu wrócić do normalnego życia. Fizycznie jesteś gotowy do gry? Kiedy zobaczymy cię na boiskach Ekstraklasy? - Teraz wyjeżdżam na zgrupowanie reprezentacji Słowenii i wydaje mi się, że po powrocie będę grał. Jestem zdrowy, nie mam żadnych problemów. Trenowałem już z drużyną. Co prawda po długiej przerwie nie jest łatwo wrócić do rytmu, ale nie mogę doczekać się aż wybiegnę na murawę. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia