Sebastian Staszewski, Interia: - Sześć tygodni temu został pan ogłoszony wiceprezesem Legii Warszawa, w praktyce biorąc jednak pełną odpowiedzialność za funkcjonowanie klubu, z kierowania którym wycofał się prezes Dariusz Mioduski. A więc jak się rządzi Legią? Marcin Herra: - Powiedziałem wtedy, że przed nami długa droga. Czeka nas wiele projektów, od teraz zamierzamy realizować cele krótkoterminowe, a nie jakieś wielkie strategie. I w ostatnim czasie już trochę się działo. Mocno postawiliście na odbudowanie relacji z kibicami Legii. To dziś jeden z priorytetów? - Musimy stworzyć poczucie, że dzień meczowy to dla legionistów święto. Oczywiście nie jest to potrzeba tylko na chwilę. Chcemy to konsekwentnie realizować przed każdym spotkaniem. To, co pokazał nam mecz z Lechią Gdańsk, udowadnia, że można. Legia znów pojawiła się na mieście, pojawiły się informacje o niej, były też różne fajne akcje. I na trybunach zasiadło blisko 19 tysięcy ludzi, czego dawno na stadionie nie było. Dostałem wiele opinii, że w końcu Legię dopingowała silna ekipa. I to na każdej trybunie: od Żylety aż po trybunę rodzinną. Patrzy pan na dzień meczowy jak biznesmen. To pieniądze, które chcecie podnieść. - Mamy świadomość, że bardzo mocno musimy o ten dzień dbać. Mam szacunek do kibiców, którzy mówią: "Pokażcie w klubie, że działacie, że jesteście na maksa przygotowani, a my się do was dołączymy". Zamierzamy to robić. Dlatego wracamy do warszawskich szkół, albo nawiązujemy współpracę ze stołecznymi pubami, w których nasi kibice oglądają mecze. Jest wiele wątków niekoniecznie kluczowych strategicznie, ale jednak ważnych. I chcemy o nie dbać. Na trybunie wschodniej pojawił się namiot. Chcemy rozwijać trybunę rodzinną. W Klubie Biznesu wprowadziliśmy spotkania z legendami Legii. Takich pomysłów mam tysiące. Kluczowe pytanie brzmi jednak: w jakiej sytuacji finansowej jest obecnie Legia. Bo wiadomo już, że nie zarobicie kasy za zwycięstwo w Pucharze Polski i grę w europejskich pucharach. Niezbyt wysokie miejsce w tabeli to kolejne stracone miliony. Legia ma więc dziś finansowy kłopot? - Na pewno w przyszłym roku nie będziemy zmieniali celów sportowych. Tym celem będzie mistrzostwo Polski. Skąd weźmiecie na to pieniądze? - Pewnie trochę pana rozczaruję, ale na razie nie odpowiem na to pytanie. W przyszłym tygodniu mamy zaplanowane spotkania, w trakcie których będziemy nad tym pracować, będziemy siedzieć nad tematem budżetu 2022/2023. Priorytety są takie, aby w części sportowej dyrektor Jacek Zieliński miał możliwość realizacji swojego planu. Nie możemy także stracić możliwości dobrego, skutecznego działania w części organizacyjnej. Bo walczymy o to, aby utrzymać poziom frekwencji na naszych trybunach powyżej 20 tys. kibiców na mecz. To oznacza, że nie będzie zaciskania pasa? Trudno w to uwierzyć. - Naturalna skłonność jest taka, aby ciąć. A ja już trochę rzeczy w życiu przeżyłem i wiem, że trzeba na to patrzeć całościowo. Trzeba zrobić tak, aby klub generował przychody i dawał możliwości, na przykład w marketingu i komunikacji. Niedługo przejrzymy więc wszystkie nasze umowy związane z kosztami i będziemy patrzyli punkt po punkcie, złotówka po złotówka, aby zapiąć budżet, a jednocześnie skutecznie walczyć o najwyższe cele sportowe. Wie pan już, o jakim budżecie mowa? - Dziś tego nie powiem. Jak ocenia pan współpracę z dyrektorem Zielińskim? Pan będzie chciał oszczędzać, a on będzie chciał wydawać. - Pracujemy razem. Jacek odpowiada za całą część sportową, bo jest autorytetem, najlepszym gościem, który może się tym zająć. Sport jest dla Legii najważniejszy i zawsze taki będzie. Ale jako klub musimy być jednością. Kilka tygodni temu mieliśmy spotkanie w Legia Training Center, opowiadaliśmy na nim o części sportowej, o finansach, o kwestii komunikacji. Uważam, że to mega istotne, abyśmy wszyscy jechali na tym samym wózku. Możliwości Zieliński będzie miał jednak mocno ograniczone. Legia odpadła z Pucharu, nie walczy też o mistrzostwo. Szczytem waszych marzeń jest dziś czwarte miejsce w tabeli. - Dla sportowców czwarte miejsce jest często najgorsze, a dla nas faktycznie byłby to sukces. Natomiast musimy patrzeć na wszystko realnie. Sytuacja działu sportu jest trudna, ale nie tragiczna. Wiemy jakie mamy liczby, możemy je porównać z innymi klubami i muszę powiedzieć, że mamy naprawdę dobry budżet. I Jacek będzie mógł z niego skorzystać. Co z nazwą stadionu? Przez kilka lat stadion Legii był Pepsi Areną, a później długo, długo nic. - Przez wiele lat ten temat nie był eksploatowany. Polska jest zresztą nieco innym rynkiem niż wiele rynków europejskich. U nas nie ma wiele takich kontraktów. Ale są. Na przykład PGE Narodowy. - Tak, ten jest dobry i udany, bo często mówi się "PGE Narodowy", co jest kluczowym zadaniem dla marki i stadionu. Jest też kilka niezłych. Na przykład Tauron Arena w Krakowie, Atlas Arena w Łodzi, Ergo Arena w Gdańsku. Jeśli chodzi o nas, to uważam, że mamy potencjał, aby rozmawiać o wyższych kwotach niż PGE Narodowy. Siła i wartość marki "Legia" jest magiczna, to mogę powiedzieć. A mimo to chętnego do płacenia milionów za prawa do nazwy stadionu nie ma. - Po zakończeniu tego sezonu będę chciał wyjść z nową ofertą. Mam pomysł na nieco inną konstrukcję świadczeń. Dotyczy ona nie tylko samego stadionu, ale także poszerzonego pakietu obejmującego szkolenie młodzieży i LTC. Marzy mi się, abyśmy przetestowali to, jaki jest w Polsce apetyt na rozsądną ofertę z naszej strony. Przed nami kilka miesięcy ciężkiej pracy. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia