Warszawska lista hańby wciąż robi wrażenie. O ile na Astanę czy Sheriff Tyraspol można by przymknąć oko, o tyle odpadnięcie z pucharów po "bojach" z Dudelange czy Spartakiem Trnawa będzie się ciągnąć za stołecznym klubem przez wiele lat. Bo jeśli w poprzednich sezonach z eliminacji Ligi Mistrzów czy Ligi Europy Legia odpadała, to zazwyczaj z hukiem. Do wspominanej listy z pewnością nie można dołączyć dwumeczu z Dinamem Zagrzeb. Mistrzowie Polski na wyjeździe zremisowali 1-1, a w Warszawie przegrali 0-1. Co jeszcze istotniejsze - na murawie długo nie widać było różnicy klas, a momentami znacznie ciekawszy futbol prezentowali piłkarze trenera Czesława Michniewicza. Docenili to nawet wymagający stołeczni fani, którzy po wtorkowym meczu podziękowali legionistom za walkę. Studio Ekstraklasa na żywo w każdy poniedziałek o 20:00 - Sprawdź! Tylko co z tego, skoro do kolejnej rundy awansowało Dinamo i to ono w walce o miliony euro zmierzy się ze wspomnianym już Sheriffem? Legia zmarnowała więc wielką szansę, aby przemknąć przez bramy piłkarskie raju. I tego nie zmieni nawet najlepsza pomeczowa ocena. Legia - Dinamo. Błąd, który przesądził o wszystkim Legia, tak jak w pierwszym meczu, skoncentrowana była na defensywie. Obrońcy i pomocnicy grali bardzo blisko siebie, dzięki czemu skutecznie przeszkadzali Chorwatom. O dziwo - na dużo lepszej niż w Zagrzebiu murawie - goście zostawiali mistrzom Polski sporo miejsca. Było go na tyle dużo, że w pierwszej połowie można było wykreować dwie, trzy groźne sytuacje. Brakowało jednak precyzji, co kilkukrotnie spowolniło kontrataki, lub finalizacji, jak w 14. minucie, gdy strzał na bramkę Dominika Livakovicia oddał Luquinhas. Być może to uśpiło czujność gospodarzy kilka minut później. Najpierw fatalny przerzut zrobił André Martins, później Luka Ivanušec ośmieszył warszawską obronę, a Josip Juranović odpuścił krycie Bartola Franjicia. I to właśnie on pięknym strzałem zdobył kluczową bramkę. Symptomatyczne było to, że od pewnego momentu legioniści włączyli autopilota i skupili się na próbach pokonania bramkarza Dinama po strzałach z dośrodkowań. Zresztą to właśnie po rzucie rożnym miała miejsce najgroźniejsza sytuacja w pierwszej połowie: w 28. minucie futbolówka po uderzeniu Martinsa trafiła w poprzeczkę. Jednocześnie najlepiej grający głową legionista, Tomáš Pekhart, król strzelców poprzedniego sezonu, kolejny raz zasiadł na ławce. Legia - Dinamo. Strach w oczach Chorwatów Dla gospodarzy zapewne bolesny jest fakt, że o ile do przerwy mecz był wyrównany, o tyle w drugiej połowie Legia zaczęła prowadzić grę. Jeśli Dinamo oddawało jakieś strzały, to bardzo niecelne. Jeśli atakowało, to bezskutecznie. Większość szarż przeprowadzanych środkiem pola kasowanych było przez Artura Jędrzejczyka i Mateusza Wieteskę. W oczach klubu, który co rok sprzedaje piłkarzy za kilkanaście milionów euro, widać było strach. Za to chłopcy Michniewicza częściej utrzymywali się przy piłce i konsekwentnie atakowali bramkę. W ich poczynaniach nie brakowało niczego: chęci zwycięstwa, woli walki, ambicji, zaangażowania, sił do biegania. Zabrakło tylko jednego, ale najważniejszego: strzelenia gola. To był największy problem Legii: brak jakości w ataku. Poza Luquinhasem, który szukał pojedynków jeden na jeden, reszta ofensywnych zawodników zawiodła. Niewidoczni byli Rafael Lopes i Mahir Emreli, ze skrzydeł niewiele pomogli Filip Mladenović i Josip Juranović. Akcje były powolne, przewidywalne, niedokładne. Przez cały mecz brakowało też błysku, jaki kilka lat temu dawał klubowi Vadis Odjidja-Ofoe, a ostatnio - Bartosz Kapustka. I choć druga połowa w wykonaniu Legii była jednym z najlepszych okresów polskich klubów w europejskich pucharach w ostatnich latach, to całość celnie podsumował Zbigniew Boniek: "Jestem po prostu zły. Zabrakło napastników. To co starczyło na ligę nie wystarcza na UCL". Zmarnowana szansa Legii Warszawa Jeszcze w Zagrzebiu Michniewicz zaapelował do Ekstraklasy o przełożenie meczu z Zagłębiem Lubin. Szkoleniowiec Legii - pomny nie najlepszych ligowych występów z Wisłą Płock i Radomiakiem Radom - wolał skupić się wyłącznie na rywalizacji w eliminacjach Ligi Mistrzów. Jedna połowa sympatyków piłki takie rozwiązanie popierała, druga - krytykowała. Jasne było jednak to, że jeśli zostanie osiągnięty cel, czyli awans, to środki te będą uświęcone. Awansu jednak nie ma i hymnu Champions League przy Łazienkowskiej nie usłyszymy... Jednocześnie nie ma także wstydu, bo wydaje się, że Michniewicz wycisnął z tegorocznej Legii maksimum. Najlepsze nawet pomeczowe oceny nie zmienią jednak faktu, że Polacy mieli niepowtarzalną szansę na awans do fazy grupowej. Za rogiem czekał przecież mołdawski Sheriff. I o ile trener i piłkarze zrobili wszystko, aby to Legia, a nie Dinamo, stanęło przed wielką szansą, to trudno powiedzieć, że równie dobrą pracę wykonały w klubie pozostałe kluczowe osoby. A szkoda, bo na kolejną taką okazję klub znów może czekać latami. Sebastian Staszewski, Interia