W czwartek UEFA odrzuciła apelację Legii w sprawie walkowera w meczu 3. rundy eliminacji Ligi Mistrzów przeciwko Celticowi Glasgow. Drużyna mistrza Polski została ukarana dyskwalifikacją, ponieważ w jej składzie zagrał nieuprawniony zawodnik. Legia będzie się jeszcze odwoływać do CAS (Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu). Legia pokonała w Warszawie Celtic 4-1, lepsza była także w rewanżu w Edynburgu (2-0). Jednak w końcówce tego drugiego spotkania na boisku pojawił się Bartosz Bereszyński, który nie odbył wcześniej kary zawieszenia za czerwoną kartkę. UEFA przyznała Celticowi walkowera 3-0, zmieniając stan rywalizacji na 4-4. Mistrz Szkocji awansował dzięki jednej bramce zdobytej na wyjeździe. Gdy UEFA wszczęła postępowanie w tej sprawie, Mioduski podjął próbę kontaktu z Celtikiem, która pozostawała bez odpowiedzi. - Nasz list otwarty do Celticu został źle zrozumiany. Nam przede wszystkim chodziło o zwrócenie uwagi na brak kontaktu, o to aby rozpocząć dialog. Jestem świadomy, że Celtic mógł nie zgodzić się na żądania Legii. Ale mógł odpowiedzieć, że to, co się stało faktycznie jest nie fair, ale takie są przepisy i tyle. Wtedy byłbym niezadowolony, ale otrzymałby odpowiedź i wiedział na czym stoimy. A nie było kompletnie nic. To było najbardziej rozczarowujące - powiedział Mioduski w rozmowie z BBC, cytowany na legia.net. - Podczas odwołania od werdyktu UEFA zademonstrowaliśmy, że przepis regulaminu nie jest na tyle jednoznaczny, na ile utrzymuje UEFA. Nie czuję, że złamaliśmy zasady, a jedynie inaczej zinterpretowaliśmy przepisy - twierdzi Mioduski. - Poza tym przesłanie przepisu zostało wypełnione, bo Bereszyński nie przez przypadek pauzował w pierwszych trzech meczach i dlatego nie sądzimy, aby był to przypadek wymagający tak surowej kary... - wyjaśnił współwłaściciel Legii. - Niezależny trybunał uwzględni nasze argumenty. Wiemy, że szanse nie są bardzo duże, ale jak długo te szanse będą, to będziemy walczyć - powiedział.