Końcówka meczu z Dundalk. Strzelasz gola, Legia zapewnia sobie awans do Ligi Mistrzów po 21 lat. Co wtedy czułeś? Michał Kucharczyk (piłkarz Legii): - Najpierw miałem obawy, że przewrócę się o własne nogi. Z wrażenia? No pewnie! Niektórzy mówili, że zamknąłem oczy i uderzyłem, ale tym razem wcale tak nie było. Potem szał radości i wielka ulga. Wszystkim nam spadł kamień z serca. Awans do Ligi Mistrzów jak i cała wasza gra w tym sezonie jest jednak delikatnie mówiąc odbierana dość chłodno. - Atmosfera meczu z Dundalk była dziwna. Dało się ją odczuć. Zamiast wielkiej radości na trybunach było narzekanie, awans nie został dobrze przyjęty, co jeśli popatrzeć na to, że Legia ostatni raz grała w Lidze Mistrzów w 1995 roku jest niezrozumiałe. Wiadomo, że nasza gra w rewanżu z Irlandczykami nie była porywająca, jednak zrobiliśmy coś, co nie zdarza się co sezon. Legia awansowała do Champions League po raz pierwszy od 21 lat. Tak na gorąco awans został przyjęty z niesmakiem, ale myślę, że z biegiem czasu kibice docenią to nasze osiągnięcie. Jaki wyobrażasz sobie scenariusz w fazie grupowej Ligi Mistrzów? - Zróbmy tak: niech ten ostatni mecz ze Sportingiem Lizbona będzie spotkaniem o pierwsze miejsce w grupie (śmiech). Na co nas będzie stać, pokaże to sześć spotkań, które przed nami. Z każdej grupy można wyjść. Kto by pomyślał jeszcze rok temu, że Leicester zdobędzie mistrzostwo Anglii, wyprzedzając Chelsea czy Manchester City? Jeśli wyszlibyśmy z grupy, to śmiało mogę powiedzieć, że nie takie cuda w piłce się zdarzały. Rozmawiamy przed meczem z Borussią Dortmund. Nie chce mi się wierzyć, że w głowie nie rozgrywasz sobie tego spotkania. - Liga Mistrzów i te sześć meczów grupowych to dla nas przygoda, wartość dodana. Aby zagrać w przyszłej edycji tych rozgrywek, możemy tego dokonać w dwojaki sposób. Albo wygrać Champions League, co da nam automatyczną kwalifikację, albo zdobyć mistrzostwo Polski. Łatwiejsze będzie to drugie. Dla Ciebie to awans szczególny. Balansujesz pomiędzy uwielbieniem ze strony kibiców a szyderstwami z ich strony. A to właśnie Ty w dużej mierze przyczyniłeś się do sukcesu. - Powtarzałem już to kilka razy: niezależnie od tego co zrobię, byłem, jestem i będę krytykowany. Może postrzegany jestem negatywnie przez to, że ludzie widzą mnie tylko jak się zachowuję przed, w trakcie i po meczach. Nikt nie wie, jak to wygląda poza miejscem pracy. A to dwie różne sprawy. "Kuchy" na co dzień i "Kuchy" w pracy to dwie różne osoby. Jakie? - Jak wychodzę na boisko, to trochę jak wariat. Nie zatrzymuję się, wybiegam za boisko. A po tym wszystkim staję zdenerwowany i zmęczony i udzielam wywiadu. I to się odbija na wizerunku, bo nie ma nic gorszego niż taka rozmowa na gorąco. Można się zagrzać. Dopiero po jakimś czasie przychodzi refleksja, można wiele spraw ocenić na chłodno. Trudno funkcjonować w sytuacji, kiedy postrzeganie Ciebie przez osoby z zewnątrz w ciągu zaledwie kilku dni diametralnie zmienia się? - Przypięto mi już taką łatkę. Wiem, że dopóki nie skończę przygody z piłką, czy będę miał 27 lat czy 35, zawsze będzie to samo. Skończę z graniem, ludzie przez jeszcze jakiś czas będę wspominali. A poźniej hejterzy znajdą sobie inne cele. Żyjemy w takich czasach, w których hejt jest czymś ważnym, ludzie którzy chcą się dowartościować przodują w tym. Odcinam się od takich spraw, jakbym zaczął je analizować, to musiałbym zamknąć się w czterech ścianach. Statystyki Ciebie bronią. - No i co z tego? Ludzie nie lubią piłkarzy grających prostą piłkę. Wymagają bajecznej techniki, cudownych dryblingów, ekstra zagrań. A czasami ci wspaniali są mniej efektywni od tych grających prosto. W Legii na przestrzeni lat było wielu piłkarzy prezentujących wysokie umiejętności, a tu masz ci los, zawsze gdzieś ten Kucharczyk się jednak w składzie pojawiał. Rozmawiał Krzysztof Oliwa Zapraszamy na relację na żywo z meczu Legia Warszawa - Borussia Dortmund! Relację można również śledzić na urządzeniach mobilnych