Ekstraklasa. Wyniki, tabela i statystyki - kliknij tutaj! Najszczęśliwszą osobą w Warszawie jest bez wątpienia prezes Bogusław Leśnodorski. To jego śmiała decyzja, aby wczesną jesienią pożegnać Henninga Berga i zatrudnić Stanisława Czerczsowa okazała się kluczowa. Rosjanin choć przejął drużynę z marszu, to odrobił dziesięciopunktową stratę do Piasta, zdobył Puchar Polski i to wszystko jeszcze w roku, w którym Legia obchodzi stulecie swojego istnienia. Piękna historia, prawda? Pal sześć, jak do tego doszło. Wiosną, gdy wydawało się, że warszawianie rzucą ligę na kolana, grali co najwyżej w kratkę. Lista wpadek drużyny ze stolicy jest niemiłosiernie długa, a bęcki zebrane w Niecieczy, Lubinie czy Gdańsku wyraźnie psują smak mistrzowskiej fety. Pytanie tylko, czy w tym momencie kogokolwiek to obchodzi? No bo dla wszystkich przy Łazienkowskiej liczy się dzisiaj tylko świętowanie fantastycznie zakończonego sezonu w jubileuszowym roku. A reszta? Na to jeszcze przyjdzie czas. Czerczesow nie robił zdziwionej miny, gdy widział kolejny bezbarwny wyjazdowy mecz swojej drużyny. Co więcej, wolał podkreślać to, co udało się osiągnąć jego piłkarzom, czyli odrobienie straty do Piasta i triumf w krajowym pucharze. To była dobra mina do złej gry, czy Rosjanin faktycznie nie pękał, widząc słabsze momenty swojej drużyny? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy, bo ciężko namówić Czerczesowa na szczere zwierzenia. Cokolwiek nie zarzucać trenerowi Legii, to trzeba przyznać, że wywiązał się na medal ze swoich obowiązków. Dzisiejszy mecz przy Łazienkowskiej nie dostarczył praktycznie żadnych emocji. Wszyscy zebrani na stadionie doskonale zdawali sobie sprawę, że Piast nie będzie w stanie przegonić Legii. W swoją rolę wpisali się też szczecinianie, którzy wprawdzie nie prezentowali się źle, ale nie byli też drużyną, która chciałaby komukolwiek popsuć szampańskie nastroje. Poziom niedzielnego meczu spotkania przy Łazienkowskiej najlepiej opisują okoliczności, w jakich Legia zdobyła pierwszego gola. Po niespełna kwadransie gry Tomasz Jodłowiec z daleka kopnął piłkę, ta odbiła się od Jakuba Czerwińskiego i wtoczyła się do bramki, obok bezradnego Jakuba Słowika. Pogoń, choć ustami trenera Czesława Michniewicza, deklarowała ofensywną grę, to tak naprawdę tylko raz zagroziła Arkadiuszowi Malarzowi. Było to w pierwszej połowie, kiedy to świetną "główkę" Władimira Dwaliszwiliego odbił bramkarz Legii. Worek z bramkami rozwiązał się dopiero w końcówce. Najpierw do siatki trafił Nemanja Nikolić, a chwilę później Kasper Hamalainien. Warto podkreślić, że oba gole padły po rykoszetach. Tor lotu piłki zmieniali Czerwiński i Ricardo Nunes. Od tego momentu na dobre już zaczęło się odliczanie do końcowego gwizdka. Legia Warszawa po raz 11. w historii mistrzem Polski! Krzysztof Oliwa, Warszawa