To prawda, że do piłki nożnej trafił pan przypadkowo, a w dzieciństwie za nią nie przepadał? Paweł Stolarski: - W dzieciństwie różnie z tym było, ale kiedy rodzice zapisali mnie na treningi, szybko się do niej przekonałem. Rodzice do niczego mnie nie zmuszali. Powiedzieli, że jeśli mi się spodoba, to mogę to kontynuować. Ale mówili, że nic na siłę. Jednak od pierwszego treningu bardzo mi się spodobało. Siedząc w szkole czekałem tylko na koniec lekcji, aby jak najszybciej zacząć trening. Na ile ważne jest wsparcie ze strony rodziny? - W rodzicach mam bardzo duże wsparcie. W dużej mierze dzięki nim jest w tym miejscu, w jakim jestem. Mogę również liczyć na pomoc starszego brata, który również był piłkarzem, a obecnie jest w sztabie szkoleniowym Wisły Kraków. Zawsze mogę liczyć na rodzinę. To bardzo ważne, bo w sporcie zdarzają się ciężkie chwile. Ma pan za sobą trudne okresy? - Mam za sobą kryzys, który przeszedłem cztery lata temu. Zostałem wypożyczony z Lechii Gdańsk do Zagłębia Lubin. Zdecydowałem się na ten ruch, bo chciałem jak najwięcej grać. Po trzech rozegranych spotkaniach kontuzja mięśnia czworogłowego wykluczyła mnie na sześć tygodni. Po powrocie do gry uraz się odnowił, a Zagłębie sprowadziło innych zawodników na moją pozycję. Kiedy wróciłem do zdrowia, ciężko było wywalczyć miejsce w składzie. To był najtrudniejszy moment w mojej dotychczasowej karierze. Ze strony rodziny spotyka się pan z krytyką po meczach? - Rodzice starają się być na każdym moim meczu, a brat każde spotkanie stara się oglądać. On analizuje moją grę i po meczach rozmawiamy o tym. Śledząc mecz w telewizji można zwrócić uwagę na inne aspekty gry. To są cenne uwagi, choć czasami zdarzają się dyskusje, w których nie zgadzam się z opinią brata. Obaj mamy swoje zdanie, ale dobrze się dogadujemy. Cieszę się, że mam takie wsparcie. Trafił pan do Legii w gorącym okresie, kiedy zespół był w kryzysie, a pracę dopiero zaczynał trener Ricardo Sa Pinto. Nie myślał pan, aby trochę poczekać z tym transferem? - Nie miałem żadnych wątpliwości. Kiedy przedstawiciele Legii się do mnie zgłosili, byli bardzo konkretni. Wszystkie formalności załatwiliśmy zaledwie w tydzień i szybko przeprowadziłem się do Warszawy. Jak pracuje się z trenerem Ricardo Sa Pinto? - Bardzo dobrze. Ciężko trenujemy, a ja jestem typem zawodnika, któremu to odpowiada, bo później lepiej czuję się na boisku. Nasza praca przynosi efekty i wszystko zmierza w dobrą stronę. Nie lubię porównywać trenerów, bo każdy z nich ma swoje zasady. W metodach treningowych Portugalczyka jest wiele elementów, z którymi spotkałem się do tej pory, ale od każdego trenera można nauczyć się nowych rzeczy. Sa Pinto jest szkoleniowcem z dużą charyzmą i poświęca drużynie wiele czasu. Legia rozpoczynała sezon w ustawieniu z trzema obrońcami. Jak odnajduje się pan w takim systemie, w którym występowałby pan jako wahadłowy? - Miałem okazję grać jako wahadłowy i dobrze się czułem. Nie ma dla mnie znaczenia, czy miałbym grać na prawej obronie, czy jako wahadłowy na tej stronie. Dobrze odnajduję się na obu pozycjach. Legia ma być "trampoliną" do gry w zagranicznym klubie? - Póki co nie chcę za bardzo wybiegać w przyszłość. Przyszedłem do Legii, aby z nią zdobywać trofea. Dlatego teraz koncentruję się jedynie na ciężkiej pracy, aby krok po kroku piąć się w górę. Jaka jest pańska ulubiona liga? - Zdecydowanie niemiecka. Podoba mi się styl, w jakim zespoły tam grają. Oglądam ją z przyjemnością. Ulubionym klubem jest natomiast Borussia Dortmund, a wzoruję się na Łukaszu Piszczku i Jakubie Błaszczykowskim. Rozmawiał: Marcin Cholewiński