Prezes Legii zaryzykował już na samym początku sezonu. Pozostawił na stanowisku Deana Klafuricia, trenera, który zdobył mistrzostwo i Puchar Polski w poprzednim sezonie, prowadząc wtedy samodzielnie Legię w ośmiu spotkaniach. Chorwat w tym sezonie zdołał przegrać Superpuchar z Arką Gdynia, odpaść w II rundzie eliminacji Ligi Mistrzów ze Spartakiem Trnava. Doświadczenie z pracy z kadrą Chorwacji kobiet nie pomogło Klafuriciowi. Być może wiodło by mu się lepiej, gdyby miał do dyspozycji Artura Jędrzejczyka. Obrońca reprezentacji Polski został odsunięty od drużyny. Celem takiego posunięcia było wywarcie wpływu na piłkarza, by odszedł z klubu bądź zgodził się na obniżkę pensji. Wrócił do gry w połowie sierpnia na mecz z Piastem Gliwice, który - warto to dziś odnotować szczególnie - zakończył się zwycięstwem Legii 3-1. Przez cały czas Jędrzejczyk grał solidnie, jako jeden z nielicznych nie zawiódł. Klafuricia na krótko zastąpił Aleksandar Vuković, ale po Serbie warszawski zespół objął Ricardo Sa Pinto. Portugalski szkoleniowiec miał za sobą interesującą karierę zawodniczą, ale zupełnie nieadekwatną do niej trenerską. W żadnym dotychczasowym klubie nie przepracował dłużej niż rok. Z czasem do Legii wraz z Sa Pinto przyszło czterech portugalskich piłkarzy. Drużyna zrobiła się jeszcze bardziej narodowościowo pstrokata. W pucharach Legia nie była w stanie odrobić strat z pierwszego meczu - przegranego 1-2 - z luksemburskim Dudelange. Efekt nowego szkoleniowca zadziałał w lidze. W Ekstraklasie zaczęła punktować i trzymała na muszce prowadzącą Lechię Gdańsk. Sa Pinto zasłynął głównie z ekspresyjnego zachowania, przy linii bocznej boiska podczas meczów i na konferencjach prasowych. Nie wzbudzał sympatii, burzył wizerunek klubu. Niezbyt dobrze działo się wewnątrz drużyny. Odsunięcie od pierwszego zespołu Arkadiusza Malarza było pokazem władzy i siły niż czysto zdroworozsądkową decyzją. Portugalczyk był coraz bardziej niekonsekwentny w swoich decyzjach, zmieniał skład co mecz, gubił się w swoich decyzjach. Marcowa porażka 0-4 w Krakowie z Wisłą była jedną z najwyższych poniesionych przez Legię w XXI wieku. Po tym meczu Sa Pinto stracił pracę. Objęcie stanowiska przez Vukovica było naturalnym i zrozumiałym ruchem. Serb grał w Legii, potem był asystentem wielu trenerów w tym i Portugalczyka, wiedział co się dzieje w szatni, znał drużynę. Piłkarze zaufali nowemu szkoleniowcowi. Odnieśli cztery kolejne zwycięstwa. Dopadli w tabeli Lechię Gdańsk. W klubie odżyły nadzieje na obronę tytułu nawet wtedy gdy doszło do porażki w Poznaniu z Lechem. Wygrana z Lechią dala Legii prowadzenie. I przyszło załamanie. Cztery mecze bez zwycięstwa. Porażka u siebie z rewelacyjnie spisującym się Piastem Gliwice, remis z Pogonią Szczecin, przegrana w Białymstoku z Jagiellonią i remis na zakończenie z Zagłębiem Lubin. Legia przegrała walkę o mistrzostwo z Piastem, a o mały włos nie wylądowałaby na trzecim miejscu, za Lechią. W niedzielę Vuković tłumaczył, że gonitwa zbyt wiele kosztowała wielu zawodników, pewnie też i tego wciąż niedoświadczonego trenera. W świat poszedł przekaz, że w drużyna była w stanie rozkładu i można było co najwyżej ją przypudrować, zdobyć "psim swędem" mistrzostwo. W klubie popełniano od dawna błąd za błędem. Ta wypowiedź współgra z kalendarium wydarzeń z tego sezonu z Łazienkowskiej. Mało było chwil glorii, więcej upokorzeń i rozczarowań. Było to konsekwencją wcześniejszych decyzji. Nadchodzi jednak nowe rozdanie. Vuković zaczyna sezon jako pierwszy trener. Nie zamierza się patyczkować. Zapowiada czystkę w kadrze. To może i właściwa recepta, ale żeby nie zadziałała - jak lek przeciwbólowy - na krótką metę, jak w każdym klubie i w Legii potrzebna jest cierpliwości prezesa, mądrość trenerów, pokora jednych i drugich oraz profesjonalizm piłkarzy. W zakończonym sezonie Legii tych cech zabrakło. Zobacz końcowe wyniki grupy mistrzowskiej Olgierd Kwiatkowski