19 październik ubiegłego roku. 56. minuta rozgrywanego na Łazienkowskiej meczu z Lechem Poznań. Gospodarze przegrywają 0-1. Zanosiło się na to, że poniosą trzecią porażkę z rzędu, a w tabeli wypadną poza pierwszą ósemkę. W Warszawie zrobiło się gorąco. Kolejny sezon bez tytułu? Oliwy do ognia dolali kibice. Po wcześniejszych porażkach z Lechią i Piastem już przed meczem stracili cierpliwość. Przez pierwszy kwadrans nie prowadzili dopingu. Gdy go wznowili dali upust swoim żalom wobec właściciela Dariusza Mioduskiego. "Hej, co zrobiłeś, w trzy lata wszystko zniszczyłeś", "Prawda jest taka, zrobiłeś z nas przeciętniaka", "Pyta ciebie stadion cały. Gdzie wyniki? Gdzie puchary?", "Nie znasz się na tym, Mioduski nie znasz się na tym" - skandowali. W kilkanaście minut sytuacja diametralnie się zmieniła. W 77. minucie Legia prowadziła 2-1. Drugiego gola strzelił 18-letni Maciej Rosołek. Jeden z największych rywali został pogrążony, a drużyna właśnie wychodziła na prostą. Kibice ani razu nie mieli okazji, by krytykować właściciela klubu. To właśnie wtedy Legia zdobyła mistrzostwo Polski. Mecz z Lechem wszystko zmienił. Wydarte z gardła zwycięstwo odmieniło drużynę, która weszła na zwycięską ścieżkę. Tydzień później ta sama Legia, męcząca się na początku sezonu z drużyną z Gibraltaru rozgromiła Wisłę Kraków 7-0. Do końca roku w lidze na osiem meczów wygrała sześć, ponosząc dwie porażki z bilansem bramkowym 25-7. Do lidera - Śląska Wrocław - traciła punkt. Przerwa w rozgrywkach, odejście najskuteczniejszego zawodnika Jarosława Niezgody, nie spowodowała tąpnięcia. Niezgodę godnie zastąpił Jose Kante. Siła ofensywna drużyny zaczęła jeszcze bardziej zależeć od wszechstronnych i mobilnych pomocników: Pawła Wszołka, Waleriana Gwilii, Domagoja Antolicia, Luquinhasa, sprowadzonego zimą ze Śląska Mateusza Cholewiaka. Po dwóch kolejkach ligowych rozegranych w tym roku stołeczny zespół objął prowadzenie w tabeli. Nie oddał go aż do dziś.