Adam Godlewski: Kiedy w 1996 roku prowadzący Legię Paweł Janas usłyszał od asystenta szkoleniowca Widzewa - a swego byłego klubowego kolegi, Andrzeja Pyrdoła - gratulacje z powodu wicemistrzostwa, omal nie skończyło się to wyprowadzeniem ciosu przez Janosika, który na co dzień był uosobieniem spokoju. A jak pan zareagowałby, gdyby ktoś odważył się złożyć gratulacje po wywalczeniu drugiej lokaty w Lotto Ekstraklasie? Aleksandar Vuković, trener Legii: - Można by do tego podejść dwojako, całkiem sporo ludzi twierdzi przecież, że to wcale nie tak źle dla szkoleniowca, jeśli już na początku jest wicemistrzem kraju. Mam jednak świadomość, gdzie pracuję. A w Legii nigdy nie można być zadowolonym z drugiego miejsca. Nie jestem - i to mówiąc delikatnie - szczęśliwy z tego powodu, że przegraliśmy walkę o tytuł, więc wiedziałbym, że podchodząc z takim tekstem ktoś traktuje mnie szyderą. I to wcale nie lekką. Moja reakcja mogłaby zatem być jeszcze bardziej emocjonalna niż trenera Janasa. Na szczęście, nie znalazłem się w takiej sytuacji, zresztą trudno mi ją sobie nawet wyobrazić. A w ogóle to rozmowę o zakończonym sezonie wypada zacząć od złożenia szczerych gratulacji trenerowi Waldemarowi Fornalikowi. Nawet analizując nasze niedociągnięcia, i biorąc pod uwagę, że w ostatnich czterech kolejkach niemal nie punktowaliśmy, trzeba docenić, że Piast z końcowych 10 meczów wygrał 9, a tylko jeden zremisował. To wynik, który zdarza się niezmiernie rzadko. Kilkukrotnie powtarzałem, że bardzo szanuję obecnego szkoleniowca gliwickiej drużyny. I to już za to, co robił wcześniej, czyli zanim trafił do Gliwic. Dla mnie jest człowiekiem mocno niedocenianym, a z Piastem dokonał czegoś naprawdę wyjątkowego. Co zadecydowało o triumfie Piasta? W jakich elementach był lepszy od konkurentów? - Był najbardziej stabilny w newralgicznym momencie sezonu. Na pewno na korzyść gliwiczan działało też to, że pracowali w spokoju, nikt ich nie "presował". Mieli zatem czas i warunki, żeby się zgrać, a potem zaczęli coraz bardziej w siebie wierzyć. Wiem jak to jest, ponieważ kilka razy - jeszcze jako piłkarz - byłem w zespołach, które rosły w trakcie sezonu tak bardzo, że na finiszu trudno było je zatrzymać. Tak właśnie było z Piastem, na którego początkowo nikt nie stawiał, a na koniec okazało się, że tylko Legia mogła zatrzymać tę drużynę; przecież nawet remis u nas na Łazienkowskiej mógł zadecydować o innej kolejności na mecie. Tyle że Piast wygrał w Warszawie w kluczowym dla losów rywalizacji o tytuł meczu. Piast miał lepszą drużynę w zakończonym sezonie od Legii. Czy miał też lepszych piłkarzy? - Nie stawiałbym sprawy w ten sposób. Będę się upierał, że w Gliwicach wszystko zafunkcjonowało na najwyższych obrotach we właściwym momencie. A fantastyczna końcówka, po bardzo dobrym sezonie, musi ci dać wyjątkowy wynik. Zresztą dla Piasta takim rezultatem byłoby również drugie miejsce. I w takich kategoriach bym to rozważał, a nie czy w Gliwicach mają najlepszych piłkarzy. Liczy się tylko to, że mieli wystarczająco dobrą drużynę, żeby wygrać mistrzostwo. Kuba Czerwiński i Tomasz Jodłowiec pomogli zdobyć tytuł Piastowi, choć wcale tak nie musiało się stać. Mieliby pewne miejsce w Legii, odkąd pan przejął stołeczną drużynę? - Obu bardzo cenię, obaj mogą to zresztą potwierdzić. Na pewno - gdybym mógł decydować - nie zgodziłbym się na odejście Czerwińskiego w momencie, kiedy po wypożyczeniu mieliśmy możliwość przywrócenia go do Legii. Mimo że Piast ledwie utrzymał się przed rokiem w lidze, Kuba grał tam cały dobry sezon. A my borykaliśmy się z rozmaitymi problemami na środku obrony, więc nie pozwoliłbym na stratę takiego stopera. Tyle że z drugiej strony to jest Legia, i sam Czerwiński powiedział, że w Piaście odżył. U nas konkurencja jest większa, margines błędu mniejszy, więc nie ma wcale pewności, czy gdyby został w Warszawie, grałby na takim samym poziomie. Nawet po tak dobrym sezonie w jego wykonaniu nikt nie może mieć pewności, czy wygrałby rywalizację z Williamem Remym. Przesądzanie tej kwestii to teoretyzowanie. A Jodłowiec? - To z pewnością typ zawodnika, który także by nam się przydał. Przecież w Piaście też nie rozegrał wszystkich meczów, więc w Legii mógłby funkcjonować na identycznych zasadach. Prawda jest taka, że przy Łazienkowskiej nie brakowało ludzi, którzy próbowali wytłumaczyć trenerowi Ricardo Sa Pinto, że Jodła jest potrzebny i warto go przywrócić. Niestety, nie udało się przekonać Portugalczyka. Tymczasem Tomek byłby naturalnym rywalem - i zmiennikiem - dla Cafu. W końcówce sezonu miałem tylko trzech zawodników na pozycje środkowych pomocników, a w pewnym momencie Cafu został zawieszony na trzy mecze za czerwoną kartkę, a Andre Martins złapał kontuzję. Dlatego nie mam wątpliwości, że w Legii Jodłowiec także dostałby swoje minuty, i także byłby potrzebny. Oprócz wspomnianych zawodników miałem przecież jeszcze tylko Domagoja Antolicia, więc pole manewru było mocno ograniczone. Tyle że dyskusja na ten temat to również wyłącznie gdybanie. Co się stało, to już się nie odwróci. Dlaczego zatem Legia przegrała mistrzostwo? Na jakie czynniki wskazują wasze analizy w pierwszej kolejności? To złożona kwestia, tymczasem chciałbym się skupić tylko na tym, co przeżywałem wyłącznie jako pierwszy trener. Chociaż uważam, że bardzo ważny jest obraz całego sezonu; dziesięciu ostatnich kolejek po prostu nie można podsumować w oderwaniu od wcześniejszej części rozgrywek. Zwłaszcza że przed kluczowym - jak ustaliliśmy - meczem z Piastem Legia jako drużyna była już na skraju swojej mocy. Energetycznej, psychologicznej, mentalnej, fizycznej; słowem - każdej. Wszystko co przytrafiło się po drodze zespołowi, także sposób pracy, kosztowało bardzo dużo sił. Drużyna w pewnym momencie zaczęła jechać na tak zwanej rezerwie. Do meczu z Piastem - a uważam, że rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie - chęć zdobycia mistrzostwa pomimo trudności tuszowała, a w każdym odsuwała na drugi plan realne problemy, które wynikały z wyczerpania. Przygotowanie motoryczne zespołu oceniałem w chwili przejęcia jako bardzo dobre, ale piłkarze doszli do tego naprawdę bardzo ciężką pracą. A przecież przez większość sezonu byli naprawdę mocno trzymani i prowadzeni przez trenera Sa Pinto. I właśnie z tego powodu, po porażce z Piastem, zasoby energii i chęć psychicznego parcia po wynik za wszelką cenę po prostu się wyczerpały. Inaczej nie jestem w stanie wytłumaczyć tak apatycznych momentów, jakie trafiły się w naszej grze w spotkaniu z Zagłębiem Lubin, a wcześniej także z Pogonią Szczecin. To przecież niemożliwe, żeby zespół walcząc o taką stawkę jak mistrzostwo Polski nie był w stanie właściwie się zmobilizować. I grać z większą werwą. Przecież nie ma takiej opcji, żeby ktoś nie chciał wygrać tytułu. A w każdym razie ja dotąd nie spotkałem się z czymś takim. Tyle zdarzają się sytuacje, w których nawet jeśli bardzo chcesz, nie jesteś po prostu w stanie. Ja to widziałem po meczu z Piastem, w którym o wyniku zadecydowały naprawdę drobne detale. Rywal był skuteczniejszy, bramkarz Frantiszek Plach miał dzień konia, a porażka podcięła nam skrzydła. Zaczęliśmy tracić wiarę i energię, która jest potrzebna w walce o tytuł. To bolesne. A nie jest też tak, że w pewnym momencie stracił pan szatnię? Po spotkaniu z Pogonią Dariusz Mioduski powiedziała oficjalnie: - Rozmawiałem z Vuko, i on mi powiedział, że gdyby tylko mógł, to w przerwie zmieniłby całą jedenastkę. - Nie sądzę, choć nie znam tej wypowiedzi prezesa. Inna sprawa, że w szatni stwierdziłem dokładnie to samo. Powiedziałem, że w 30 minucie zdjąłem tylko Iuri Medeirosa, bo po prostu nie mogłem zrobić więcej zmian. Nawet jeśli Portugalczyk wyróżnił się w złym kontekście na tle słabo funkcjonującej drużyny. Piłkarze zresztą świetnie czują, kiedy trener ma rację. Po pierwszej połowie z Pogonią nikt nie mógł powiedzieć, że zagrał dobrze. Każdy zdawał sobie sprawę, że tak słabe pierwsze 45 minut było nieakceptowalne. Bez agresywności i jakiegokolwiek elementu, który świadczyłby, że gramy o najwyższą stawkę. Podjąłem próbę pobudzenia drużyny, która poniekąd się powiodła, bo Dominik Nagy dał dobrą zmianę. Po przerwie kolejny impuls dał Jarek Niezgoda, dlatego szczerze - gdybym miał taką możliwość, całą ławkę zaprosiłbym na boisko. To nie był atak na zawodników, tylko realna ocena, że potrzebujemy nowych bodźców. Dlatego twierdzę, że wówczas nie straciłem szatni. Nie ten jest legionistą, kto klepie się po e-Lce, tylko ten, kto zapier.... I ja będę wskazywał, kto zasługuje na pozostanie w klubie. To była zapowiedź kadrowej rewolucji w klubie? - Nawet pomijając powyższe słowa, trzeba liczyć się z tym, że sporej grupie zawodników kończą się w Legii kontrakty, no i jest spore zainteresowanie klubów zagranicznych naszymi czołowymi piłkarzami. Znów zatem wydarzy się pewnie tak, że z 10 osób odejdzie. Po sezonie było wiadomo, że w kolejnym zabraknie Adama Hlouszka i Medeirosa, o kilku innych skreślonych nazwiskach wiedziałem ja, ale przed ich rozmową z klubem nie było sensu tego ogłaszać. Niezależnie jednak nawet od tego, że na pozycji Michała Kucharczyka widzę już innych zawodników nie nazwałbym tego rewolucją, tylko odświeżeniem składu. Przecież przed rozpoczęciem poprzedniego sezonu Legia wymieniła - o ile dobrze pamiętam - aż dwunastu piłkarzy. I naprawdę jest pan przygotowany, że latem zabraknie Szymańskiego, Wieteski, Nagya czy Majeckiego, którzy odgrywali istotne role, a są - z racji wieku i możliwej do uzyskania wyceny ceny pierwsi w kolejce do odejścia? Zresztą sprzedaż Sebastiana stała się już faktem. - Muszę z tym żyć i być przygotowany na szybkie reakcje z klubem po ich ewentualnych transferach. Prawda jest taka, że dopóki będą w Legii, nikogo w ich miejsce nie sprowadzimy. W sytuacji, w jakiej znajduje się klub nie przewidujemy, że najpierw będziemy kupować nowych, a dopiero potem odsprzedawać tych piłkarzy, których już mamy. Bardzo liczę na pomoc dyrektora sportowego Radka Kucharskiego i szefa skautów Tomka Kiełbowicza. Wiem zresztą, że mocno pracują nad tym, aby ewentualna wymiana w kadrze przebiegała płynnie. Kliknij i czytaj dalej!