Michał Białoński, Interia: Legia podejmuje dziś rywala z innej bajki, jaką jest Premier League. Nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym nie podoła zespołowi z najsilniejszej ligi świata. Później czeka ją wyprawa do Gdańska, gdzie Lechia za kadencji Tomasza Kaczmarka ma średnią 2,5 pkt na mecz. Jeśli zrealizuje się ten czarny scenariusz może zapłonąć fotel Czesława Michniewicza i może się okazać, że sam nawarzył sobie bigosu awansem do Ligi Europy? Maciej Murawski, pomocnik Legii w latach 1998-2002: Powiem szczerze, że się tego nie obawiam, bo to nie jest moje zmartwienie. Natomiast jestem po prostu ciekaw, jak sobie poradzi trener Michniewicz. Jeżeli wyjdzie cało z tego, będzie znaczyło, że wykonał świetną robotę. Czeka go bardzo trudne zadanie. Ludzie, którzy na ogół nie mają nic wspólnego z zawodową piłką, mówią, że prawdziwe problemy, to mają ci, którzy pracują na kasie w supermarkecie za marną pensję. Ale to zdanie tych, którzy nigdy w takiej sytuacji nie byli, w jakiej jest teraz Legia - jej sztab i piłkarze. Ci, którzy byli w takich tarapatach, zdają sobie sprawę, że jest to skomplikowana sytuacja dla polskiego klubu, który musi sobie radzić w silnej grupie Ligi Europy, a także w naszej PKO Ekstraklasie, która jest bardzo fizyczną, wyrównaną ligą. A jeżeli jeszcze dołożymy do tego podejście klubów, które podwójnie się mobilizują na przyjazd warszawian? Tak jak dla Legii gra w Lidze Europy to jest święto, tak dla innych klubów w Ekstraklasie gra z Legią to takie samo święto. Z kolei dla Legii niekoniecznie każdy mecz ligowy jest świętem, zwłaszcza gdy następuje kilka dni przed lub po spotkaniu w europejskich pucharach. Ciężko toczyć walkę jednocześnie na dwóch frontach? - Można wygrywać na obu, to nie tak, że to niewykonalne zadanie. Jest ono natomiast trudne. Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że piłkarze, którzy co trzy dni grają mecze, nie zawsze są w stanie skoncentrować się w równym stopniu. Przez to trener musi próbować rotować, szukać nowych rozwiązań, które pozwolą drużynę optymalnie przygotować do takich wyzwań. My sobie często nie zdajemy sprawy z tego, że takie mecze nie tylko kosztują więcej energii, bo trzeba więcej i szybciej biegać, a do tego dochodzą przecież uciążliwe podróże, ale to też jest wysiłek emocjonalny. Mecz w pucharach przeżywa się inaczej. Jeśli go wygrasz, robi się wielkie święto, radość, emocje, przez które czasem nie możesz zasnąć. Z kolei gdy przegrasz, przeżywasz to czasem jeszcze bardziej i również są kłopoty z dobrym snem. I trzy dni po takiej bombie emocjonalnej trzeba wyjść w stanie tabula rasa na zwykłą młóckę ligową. To faktycznie musi być trudne. - Oczywiście, są zespoły, które są w stanie to zrobić, ale w ostatnich latach mamy w Polsce z tym ogromne problemy. Jeżeli uda się odnieść sukces w postaci awansu do fazy grupowej rozgrywek europejskich, to często niesie to za sobą problemy w lidze. Na razie trenerzy sobie z tym za bardzo nie radzą. Trener Michniewicz po porażce z Wisłą w Krakowie mówił, że idealnie byłoby mieć dwie jedenastki - jedną na ligę, drugą na puchary. - Ostatnim trenerem, który wyszedł z grupy w Lidze Mistrzów i nieźle sobie radził w Ekstraklasie, był Jacek Magiera ze swym sztabem. Ale gdyby się zastanowić nad przyczyną tego powodzenia, to doszlibyśmy do wniosku, że trener Magiera miał silnego fizycznie napastnika Aleksandara Prijovicia, którzy pasował jak ulał na Ligę Mistrzów, a z kolei w Ekstraklasie gole i jakość gwarantował Nemanja Nikolić. Między innymi dzięki tej rotacji napastników Legia mogła sobie radzić na dwóch frontach. Czy dzisiaj Legia ma na tyle szeroką kadrę, by dokonywać znaczących roszad w składzie? - Wydaje mi się, że tak i jakość piłkarzy jest niezła. Natomiast trzeba to tak poukładać, żeby należycie funkcjonowało. Za czasów Magiery, Nikolić miał pretensje, że na ogół nie gra w Lidze Mistrzów. Zarządzanie taką grupą jest skomplikowane. Dopóki zespół wygrywa, to jest ok, ale akurat Legia w Ekstraklasie ma z tym ostatnio problemy. Trener Michniewicz musi znaleźć rozwiązanie. W przeciwnym razie prezes Mioduski nie będzie zadowolony, jeżeli Legia będzie na trzecim czy czwartym miejscu od końca w lidze. Poza grą w Lidze Europy jej tradycyjnym celem jest walka o mistrzostwo Polski, a jeśli tego celu się nie osiągnie, to wiadomo, że rodzi się problem. Podobno Polak nadal potrafi zjednoczyć się w biedzie. Czy biedą jednoczącą szatnię przed starciem z Leicester będzie brak Artura Boruca, który nie może ruszać ręką? Legendarny już bramkarz był liderem zespołu w walce o Europę, a także w wygranym w Moskwie spotkaniu ze Spartakiem. - Doświadczenie Artura, który grał w mocnych ligach i w reprezentacji Polski jest potrzebne, szczególnie w meczach pucharowych. Nic się nie da zrobić: Artur ma kontuzję, nie zagra, więc ktoś go musi zastąpić. Faktycznie, w takich sytuacjach zespół może się dodatkowo zmobilizować, żeby pomóc młodemu bramkarzowi, który zastąpi Boruca. W odwodzie pozostają osiemnastolatek Kacper Tobiasz i o rok starszy Cezary Miszta. - Jeżeli wybór padnie na Misztę, który w ostatnim meczu z Rakowem nie popisał się, ale zakładam, że to bardzo utalentowany zawodnik i skoro przydarzyło mu się słabsze spotkanie, to być może teraz rozegra wybitne. Wszyscy, na których postawi w polu Czesław Michniewicz powinni stanąć na głowie, aby młody legionista czuł się komfortowo. Liczymy na to, że zagra świetny mecz, a jest to na pewno możliwe. Fakt, że ktoś popełnił błąd w sobotę nie oznacza, że w czwartek nie zagra wybitnie i nie utrzyma drużyny przy życiu w trudnych momentach. Dlatego ja bym nie dramatyzował. Sprawdź najnowsze informacje na Polsatnews.pl!Na pewno brak Artura jest dużą stratą, ale zawsze nieobecność jednego oznacza szansę dla drugiego. Legia nieprzypadkowo ma młodych bramkarzy, tylko dlatego, że są zdolni. Pracują z tym samym sztabem, z którym pracuje Artur i pracowali inni słynni bramkarze, którzy się wypromowali w Legii. Wszyscy w klubie zdają sobie sprawę z tego, że Artur nie będzie wiecznie grać, dlatego od niego i przy nim uczą się młodzi, zdolni. Teraz mają swój moment. Jestem przekonany, że zawodnicy z pola pomogą bramkarzowi, który dziś wyjdzie w podstawowym składzie. To jest przecież też ich interes. Jeśli bramkarz będzie pewny, to łatwiej będzie rywalizować z mocnym rywalem z Anglii. Kibic płaci, wymaga i ma prawo krytykować, ale czy w Legii krytyka nie jest doprowadzona do granic absurdu? Michniewicz dostaje po głowie nawet po wygranej 3-1 w Pucharze Polski z Wigrami Suwałki. Tym razem za styl. Nikt nie patrzy na to, że drużyna poradziła sobie na otwartym właśnie trzecim froncie. Porażka z silnym Rakowem, po dobrej grze, również nie jest skandalem. - To jest nasza mentalność, specyfika. W Polsce lubimy wynosić kogoś szybko na piedestał, by jeszcze szybciej z niego strącać. Kiedyś "Aco" Vuković powiedział mądrą rzecz. Nie zacytuję go dosłownie, ale chodziło o to, że w Legii wszystko jest skrajnie odbierane. Coś, co postrzegane jest za fatalne wcale nie jest takie złe, podobnie jak coś, co się wydaje świetne, nie jest aż tak dobre. Chodzi właśnie o te przejaskrawienia. Tak po prostu jest w Legii, i trener, który w niej pracuje powinien sobie z nich zdawać sprawę. Trener Michniewicz musi mieć grubą skórę. Po każdej, szczególnie ligowej porażce nie jest łatwo, bo oczekiwania są ogromne. Natomiast w tabeli wcale nie jest tak źle, jak się wydaje. Niby Legia jest czwarta od końca, ale jeśli wygra dwa zaległe mecze, to będzie miała niewielką stratę do zespołów, które są w czubie. Kwestia jest tylko taka: czy Legia jest w stanie grać tak dobrze jak z Rakowem, tylko skuteczniej. W meczu z częstochowianami najbardziej brakowało skuteczności, być może lepszego zachowania w defensywie, ale to nie był zły mecz w wykonaniu Legii. Zły był tylko wynik. Spotkanie z Rakowem rozgrywano po meczu z Wigrami, na które Legia wyszła drugim składem. Teraz będzie inaczej. Pewnie najlepszy skład wyjdzie na Leicester, a na mecz ligowy z Lechią Gdańsk skład może być troszkę słabszy. Być może kilku zawodnikom trener pozwoli odpocząć i pytanie, czy ze zmiennikami Legia będzie w stanie wygrać. Powtarzam - to jest bardzo trudne. Kibic nie do końca to rozumie. Mecz to nie tylko 90 minut biegania i wysiłek fizyczny. To również spory wysiłek emocjonalny, kwestia regeneracji. Po dalekich podróżach jest ona ciężka. Na dodatek pod wpływem emocji piłkarze często nie śpią w nocy i trener musi podjąć decyzję, jak to prowadzić. Co by pan zrobił? - Sam się zastanawiam nad tym, co byłoby lepszym rozwiązaniem: ustalić dwie jedenastki, z których jedna skupia się na lidze, a druga na pucharach, czy wymieniać tylko poszczególne ogniwa. To nie jest tak, że nie można grać co trzy dni. Można, ale zakładam, że jeżeli zespół przez dłuższy czas będzie grał co trzy dni jednym składem, to najprawdopodobniej wyniki nie będą perfekcyjne. Po dwóch miesiącach taki zespół byłby wrakiem psychicznym i fizycznym. A dodatkowo ta druga, niegrająca jedenastka byłaby tak wściekła, że w szatni atmosfera zgęstłaby tak, że można by powiesić siekierę w powietrzu. Zachodnie kluby z najsilniejszych lig jakoś radzą sobie z grą dwa razy w tygodniu. - Na przykład w Bayernie Robert Lewandowski i kilku innych piłkarzy gra co trzy dni. Ale nie wszyscy. Nie zawsze ta sama jedenastka wychodzi na Bundesligę i na Ligę Mistrzów, pojawiają się rotacje. Poza tym, jest jeszcze jedna ważna rzecz: zawodnicy z topowych klubów co roku grają w takim rytmie. W Legii dla większości piłkarzy gra w takim rytmie to nowe doświadczenie, inne przeżycie przed meczem, w jego trakcie, jak i po nim, bez względu na wynik. Sądzę, że piłkarz Bayernu nie przeżywa meczu w Lidze Mistrzów aż tak bardzo, szczególnie, gdy jest to spotkanie w fazie grupowej. Dla piłkarza Legii mecz z Leicester to wielkie święto. To nie przez przypadek ci piłkarze z Bayernu i innych wielkich klubów zarabiają po paręnaście milionów euro rocznie. Płaci się im tyle dlatego, że potrafią grać co trzy dni i każdy taki mecz jest dla nich jak normalny dzień pracy. W Legii piłkarze zarabiają mniej również dlatego, że nie mają takiego doświadczenia, nie sprawdzili się z dobrej gry w rytmie dwóch meczów w tygodniu. Jeżeli legioniści będą uczyli się radzić z większymi obciążeniami meczowymi, a także w starciach z takimi rywalami jak ten dzisiejszy, to zaczną zarabiać więcej i pewnie odejdą do lepszych klubów. Tak to działa. Podsumowując, mam nadzieję, że wreszcie w Polsce będziemy mieli zespoły i trenerów, którzy będą sobie radzić z większymi obciążeniami meczowymi. W przeciwnym razie nasza liga nie zrobi postępu sportowego. Gra w pucharach zawsze będzie dla nas świętem, a chciałbym, aby była codziennością przynajmniej dla dwóch-trzech zespołów z Ekstraklasy. Gra w europejskich pucharach to świetne wydarzenie, które promuje naszą ligę, kluby i ich piłkarzy. Fajnie, że rok temu był Lech, fajnie, że teraz jest Legia. Liczę na to, że klubów eksportowych będzie więcej, gdyż dzięki temu wzrośnie prestiż ligi, a także dzięki temu można zarobić spore pieniądze z premii, jakie przeznaczyła UEFA dla pucharowiczów. Jeśli nie będziemy grali w europejskich pucharach, to liga przestanie się rozwijać. Nawet poprawa infrastruktury, nowe stadiony jej w tym nie pomogą. Weryfikacją poziomu ligi są europejskie rozgrywki. Jeśli nas w nich nie ma, to jest to fatalne dla całej Ekstraklasy. Świetnie się stało, że Legii się udało awansować do Ligi Europy, jak na razie godnie nas tam reprezentuje, ale musi sobie radzić też w lidze. Slavia Praga, którą wyeliminowała Legia, czy Dinamo Zagrzeb na ogół godzą występy w europejskich pucharach z krajowymi ligami, które wygrywają zazwyczaj. - Podobnie Sheriff Tyraspol, który przedwczoraj pokonał na wyjeździe Real Madryt, w lidze Mołdawii będzie mógł bez problemu wystawić drugi skład, a i tak pokona konkurencję. Polskie kluby rzadko kiedy mogą sobie pozwolić na wysłanie drugiej jedenastki i być pewnym zwycięstwa. To jest różnica między naszą ligą a tymi, które mają hegemona nieźle radzącego sobie w pucharach. Ci hegemoni na krajowe rozgrywki wystawiają słabszy skład, przekładają mecze, ale koniec końców i tak wszystkich ogrywają. U nas jest tak, że jeśli na początku stracisz kontakt z czołówką, jak zdarzyło się to Lechowi w zeszłym sezonie, to później jest ciężko wyjść z kryzysu. Nawet po odpadnięciu z europejskich pucharów. Dlatego musisz być blisko czołówki w lidze, ale jest to ciężkie, bo do tego potrzebny jest szeroki, mocny skład i umiejętne nim zarządzanie. Ja po prostu jestem ciekaw, czy Czesławowi Michniewiczowi się to uda. Razem z Legią jest w fajnym miejscu, ale jego i cały sztab trenerski czeka trudne zadanie. Rozmawiał: Michał Białoński, InteriaCZYTAJ TEŻ: Legia gra z Leicester. Bezsenna noc Michniewicza Marcin Mięciel: Szczęście Legii nie musi trwać wiecznie