Artur Szczepanik, Interia: Czy Legia ma jakiekolwiek szanse w meczu z czołowym klubem najsilniejszej ligi świata? Bartosz Białkowski: - Teoretycznie nie, ale przecież każdy mecz jest inny, a niespodzianki różnego kalibru zdarzają się w piłce niemal każdego dnia. Choć Leicester nie zagrał z nami najsilniejszym składem, to widać było, że układali sobie to spotkanie tak, jak chcieli. Cały czas kontrolowali grę, kiedy chcieli przyspieszali, kiedy chcieli uspokajali i przytrzymywali dłużej piłkę. Mnie się w oczy rzuciła duża jakość ich napastników. Z przodu imponowali szybkością, a ich motorem napędowym był Belg Youri Tielemans. Zrobił na mnie kolosalne wrażenie, odbierał, rozgrywał, przyspieszał. Legię czeka ciężki mecz, ale wierzę w trenera Czesława Michniewicza. On potrafi poukładać zespół na pojedyncze spotkania, odpowiednio dobrać taktykę pod rywala. Przeciwko Millwall zagrało kilku rezerwowych. Podobnie jak w meczu Ligi Europy z Napoli (2-2), kiedy na rezerwie usiedli Jamie Vardy, Tielemans, James Maddison, czy Ricardo Pereira. Czy to jest jakaś szansa dla Legii, jeśli Leicester znowu będzie oszczędzał najlepszych zawodników? - Nie wiem, jak będzie wyglądał ich skład, ale wydaje mi się, że będzie on mocny, bo przecież "Lisy" muszą szukać punktów straconych u siebie z Napoli. Na pewno nawet jeśli zagrają rezerwowi, to skład będzie i tak bardzo mocny. Ci rezerwowi, którzy grali przeciwko nam, wyglądali kapitalnie. My też nie graliśmy w najsilniejszym zestawieniu, nie grałem np. ja, czego bardzo żałuję, bo chciałbym się zmierzyć z takim fajnym rywalem. W Pucharze Anglii gra u nas jednak zawsze rezerwowy bramkarz. Gole straciliśmy dość głupio, pierwszego po błędzie, drugiego po kontrze. I właśnie kontry to według mnie jest najsilniejsza broń Leicester. Mają bardzo szybkich zawodników - Vardy, Kelechi Iheanacho, Ademola Lookman to bardzo szybcy zawodnicy, którzy błyskawicznie wychodzą z kontrami. W drugiej połowie na boisku pojawił się gracz, którego w ogóle nie kojarzyłem. Nazywa się Patson Daka (Zambijczyk w lipcu przyszedł z Salzburga za 25 mln euro - przyp. red.) i okazało się, że on jest jeszcze szybszy niż tamci! Tak mi się podobało, jak błyskawicznie wychodził do kontrataków, że aż spytałem kolegę na ławce, co to za jeden? A on odpowiedział "to taki piłkarz, że jak grasz w FIFĘ, to wprowadzasz go na drugą połowę". Ale niech ta ich taktyka z Millwall nie będzie myląca, bo Leicester to zespół, który może równie dobrze prowadzić grę i wychodzi mu to tak samo dobrze, jak kontry. Czyli angielskiego "kopnij i biegnij" nie mamy się co spodziewać w czwartek na Legii? - Nawet w Championship już mało kto tak gra. Jak "idzie" długa piłka, to raczej po to, żeby coś poprzestawiać na boisku, albo rozpocząć konstruowanie akcji na połowie rywala. Odkąd trafiłem do Anglii w 2006 roku wiele się tu pod tym względem zmieniło. W Leicester nie ma takiej klasycznej silnej "dziewiątki", ale przy wrzutkach w pole karne też są niebezpieczni, bo Vardy czy Iheanacho świetnie grają głową. Częściej niż wrzutek w pole karne spodziewałbym się jednak piłek rzucanych za plecy obrońców. Napastnicy Leicester uwielbiają się z nimi ścigać w takich sytuacjach. Anglia słynie też z zawrotnego tempa gry. Trener Michniewicz żartował, że jak oglądał z piłkarzami mecz Leicester - Napoli, to Josue pytał go, czemu oglądają na przyspieszonych obrotach. - Tu się biega inaczej niż w Polsce. Można sobie popatrzeć na statystyki i widać w nich, że w Ekstraklasie piłkarze biegają dużo więcej, nawet po 110-120 km na mecz. A tu drużyny wybiegają 105-108 km. Rzecz w tym, że w Polsce biega się jednostajnym tempem, a w Anglii wykonuje dużo więcej sprintów. Legia zagra w czwartek bez kontuzjowanego Artura Boruca. - Słyszałem i uważam, że to będzie wielkie osłabienie, bo to fantastyczny bramkarz. Nie skreślałbym jednak Cezarego Miszty. Jeśli trenerzy Legii mówią, że to duży talent, to na pewno nim jest. Nawet jeśli ostatnio spalił się w meczu Pucharu Polski i w lidze, to nie znaczy, że tak samo będzie w Lidze Europy. Jeśli dobrze wypadnie, to nabierze pewności siebie, a to będzie zupełnie inne spotkanie. Przez 90 minut będzie miał mnóstwo roboty, a wtedy bramkarz jest zupełnie inaczej skoncentrowany. Ten chłopak na pewno ma duże umiejętności. Brakuje mu jeszcze doświadczenia, a takie nabywa się w takich meczach, jak z Leicester. Leicester i Legia źle wystartowali w swoich ligach. Podobnie, jak pańskie Millwall. - Prześladują nas różne plagi np. remisów. Sześć na dziewięć spotkań zremisowaliśmy. A dzieje się tak, bo mamy w zespole plagę kontuzji. Jeszcze nie było meczu, żeby wszyscy byli zdrowi. Co więcej prześladuje nas też COVID-19. Ja teraz siedzę sam w Londynie, bo moja rodzina jest na kwarantannie. W Millwall od początku sezonu cały czas z tego powodu pauzuje jeden albo dwóch zawodników. Mam nadzieję, że limit pecha już wyczerpaliśmy, bo chciałbym, żebyśmy powalczyli w Championship tak, jak w poprzednim sezonie, kiedy zwykle byliśmy w górnej części tabeli. Podpisałem latem nowy kontrakt na dwa sezony i mam zamiar go wypełnić, bo dobrze się w tym klubie czuję. Nic dziwnego. W poprzedni sezonie miał pan najwięcej czystych kont w całej Championship - 16, za co otrzymał "Złote rękawice". Jest pan ulubieńcem kibiców Millwall, których w Anglii ocenia się... No właśnie, jak? - Są inni. Reagują inaczej niż na jakimkolwiek innym angielskim stadionie. Mamy fantastyczną atmosferę na stadionie, a jak wygrywamy to już w ogóle jest super. Mamy najlepszy doping, kibice są głośni. Niedawno graliśmy na wyjeździe z Cardiff City i dla znajomych z dziećmi kupiłem bilety. Siedzieli razem z fanami Millwall i w trakcie meczu jeden do nich podszedł i powiedział, żeby wyszli ze stadionu, albo się przesiedli gdzieś daleko, bo za chwilę będzie awantura. I rzeczywiście niedługo po tym wybuchła zadyma... Nasłuchałem się wiele o naszych fanach i wiem, że dzisiaj już nie dzieją się tu tak dziwne rzeczy, jak przed laty, ale kiedy pierwszy raz tu grałem i żona z dziećmi przyszła na stadion, to przez cały mecz zatykała im uszy, żeby nie słyszeli wszystkich przyśpiewek i okrzyków. Ja się cieszę, że nasi kibice są tacy głośni. Lepiej mi się wtedy gra. W Championship spotkał pan Matty’ego Casha, o którym jest teraz bardzo głośno w Polsce, a który przed przyjściem do Aston Villi rok temu grał w Nottingham Forest. - Tak czytałem o nim, że jest pięć powodów, dla których chce grać w reprezentacji Polski - Walker, Trippier, Aleksander-Arnold itd. Moim zdaniem jego sprawa wygląda inaczej. Ma polską matkę, nie jest to taki przypadek jak np. Emmanuel Olisadebe. Paszport mu się należy, jak będzie go miał, to czemu miałby nie dostać powołania? Przyda nam się, to bardzo dobry piłkarz, który jest ostatnio w bardzo dobrej formie. Ja jestem na tak. Pan już chyba pożegnał się z reprezentacją. - Byłem w niej krótko, ale to była mega przygoda. Spełniłem dziecięce marzenia, pojechałem na mistrzostwa świata do Rosji. Byłem już po 30-stce, więc nie obrażałem się, że jestem trzecim bramkarzem. Ostatnio słuchałem Kamila Grabary, który powiedział, że nigdy nie zgodziłby się jechać na kadrę jako trzeci bramkarz. Każdy ma jednak swoje podejście. Dla mnie to nie był problem, wiedziałem jak dobrych mam konkurentów. Cieszyłem się, że jadę na mundial. To była bardzo fajna przygoda, którą będę całe życie wspominać. Zostało mi z tych czasów kilku kolegów. Czasem dzwonimy, albo piszemy do siebie z Maćkiem Rybusem, czy Kamilem Grosickim. A Artur Jędrzejczyk nie dzwonił po meczu z Leicester i nie pytał o Anglików? Z "Jedzą" jest ciężki kontakt. On nigdy nie odbiera telefonów, ani nie odpisuje na wiadomości. Trener Michniewicz też nie dzwonił, a znamy się przecież bardzo dobrze - to mój trener z Olimpii Elbląg z początków kariery. Ale znając go, to nie ma mnie o co pytać, bo Leicester miał rozpracowany jeszcze zanim Legia go wylosowała. Rozmawiał Artur Szczepanik