Legia zagrała najlepszy mecz od września. Mistrzowie Polski fantastycznie przepracowali dwutygodniową reprezentacyjną przerwę. W składzie na Lechię "Vuko" znalazł miejsce tylko dla trzech piłkarzy, z którymi nie trenował w ostatnim czasie. Byli nimi kadrowicz Czesława Michniewicza, Mateusz Wieteska, reprezentant Mauritiusu Lindsay Rose, a także Czech Tomas Pekhart, który ze zgrupowania wrócił sfrustrowany porażką w półfinale baraży o mundial ze Szwecją. W bramce zagrałby pewnie także czwarty - Cezary Miszta, ale z meczów młodzieżówki wrócił z kontuzją. Najlepsi na boisku zdecydowanie byli dwaj piłkarze, którzy ostatnie dwa tygodnie spędzili na treningach w Legia Training Center. Na skrzydłach szaleli Artur Jędrzejczyk z lewej strony i Paweł Wszołek z prawej. O nich przed meczami ze Szkocją i Szwecją tak mówił trener Michniewicz: - Jędrzejczyk to najlepszy obrońca w Ekstraklasie i gdyby był zdrowy, to byłby w mojej kadrze. Wśród polskich piłkarzy nie ma na prawe wahadło takiego piłkarza, jak Wszołek, który doskonale wie, jak trzeba grać na tej pozycji. Gdyby nie miał półrocznej przerwy w grze, to powołałbym go do reprezentacji. Jędrzejczyk i Wszołek na reprezentacyjnym poziomie Przeciwko Lechii obaj zagrali tak, jakby chcieli pokazać selekcjonerowi, że nie powinien rezygnować z nich w kontekście mistrzostw świata w Katarze. Jędrzejczyk i Wszołek grali na wysokiej intensywności. Nie bali się wchodzić w pojedynki. Imponowali szybkością i dobrymi dośrodkowaniami. W 15. min "Jędza" był bliski zdobycia bramki, ale jego strzał świetnie obronił Duszan Kuciak. W 29. min było 1:0 po tym, jak Wszołek przepchnął się przed obrońcę, a potem wepchnął piłkę do siatki między nogami Kuciaka. Niecodzienną asystą przy tej bramce popisał się Wieteska, który zagrał "crossa" na kilkadziesiąt metrów prosto pod nogi kolegi z zespołu. Legia atakowała z wielkim rozmachem. W 32. min powinno być 2:0, ale strzał Josue trafił w słupek. Kolejne sytuacje mieli Mattias Johansson (zablokowany), Maciej Rosołek (broni Kuciak) i Tomas Pekhart (znowu interwencja Słowaka). Trzy wymienione okazje miały miejsce w ciągu trzech zaledwie minut od 34. do 37. Gra Legii wyglądała w tym momencie doskonale. Strebinger umie bronić Kiedy kibice zaczęli żartować, że już do końca meczu mogą nie zobaczyć na własne oczy, czy nowy nabytek, debiutant, Richard Strebinger w ogóle umie bronić, Lechia skontrowała. Pierwszy raz udało jej się przedostać pod bramkę Legii, ale strzał Łukasza Zwolińskiego w krótki róg Austriak obronił w fantastycznym stylu. Była to 40. min i jak się później okazało Legia stanęła w tym momencie i oddała inicjatywę gościom. Szczególnie było to widoczne na początku drugiej połowy, kiedy to goście atakowali raz za razem bramkę Strebingera, ale groźnych sytuacji pod jego bramką nie potrafili stworzyć. Legia zmieniła taktykę - cofnęła się i nastawiała się jedynie na kontrataki. W 50. min w polu karnym dryblował Johansson, ale upadł, jak się okazało potykając się o własne nogi. Za próbę wymuszenia karnego Szwed został ukarany żółtą kartką. W 65. min było już 2:0. Znowu błysnął Wszołek, którego doskonałe dośrodkowanie wykorzystał Pekhart z bliska pakując głową piłkę do siatki. Stadion Legii znowu eksplodował radością, a oklaski długo nie milknęły. Przed meczem Vuković narzekał, że Legia będzie miała o dzień krótszy odpoczynek od Lecha Poznań przed meczem następnej kolejki. "Kolejorz" swój mecz Pucharu Polski z Olimpią Grudziądz rozegra bowiem we wtorek, a Legia w Częstochowie z Rakowem będzie się mierzyć w środę. W końcówce spotkania widać było, że mistrzowie Polski zaczęli oszczędzać siły. Efektem były kolejne sytuacje Lechii, z których obronną ręką wychodził jednak austriacki golkiper Legii. Debiut Strebingera trzeba zaliczyć do bardzo udanych. W przyszłym sezonie kibice nie powinni martwić się o obsadę bramki Legii, nawet jeśli karierę zakończy Artur Boruc, którego znowu zabrakło na ławce rezerwowych. Jak słychać na Łazienkowskiej może go na niej brakować do samego końca - z wyjątkiem pożegnalnego występu, który będzie miał miejsce podczas jednego az ostatnich spotkań sezonu na Łazienkowskiej. Austriak nie zachował jednak czystego konta, bo w końcówce Lechia znacząco przeważała i w 83. min Zwoliński strzelił kontaktowego gola, pierwszego wyjazdowego dla Lechii po 506 minutach. Mecz był emocjonujący do ostatniej sekundy. Pod bramką Legii się kotłowało i pewnie gdyby mecz trwał dłużej, to Lechia zdołałaby wyrównać. Kto wybrał się na Łazienkowską w ten chłodny wieczór, z pewnością nie żałuje. Frekwencja na Legii w końcu zaczęła się poprawiać i powinno być z nią coraz lepiej.