Wszystko wskazuje na to, że to drużyna, która zachowa najwięcej zimnej krwi, zdoła w tym sezonie wywalczyć mistrzostwo PKO BP Ekstraklasy. Ostatnie tygodnie są pod tym względem rozczarowujące i to dla fanów każdego z czołowych zespołów - kandydaci do mistrzowskiego tytułu w ostatnim czasie masowo tracili punkty w meczach z drużynami z dolnej połowy tabeli. "Wojskowi" mieli nadzieję, że w niedzielnym starciu z Radomiakiem Radom zdołają wykorzystać ten fakt i włączyć się do walki o pierwsze miejsce. W tym celu musieli odnieść zwycięstwo i zyskać tym samym pewność siebie przed ostatnimi kolejkami w tym sezonie. Czerwona kartka zdominowała pierwszą połowę Goncalo Feio musiał jednak zrewidować swój plan już po zaledwie kilku minutach. Na samym początku spotkania Bartosz Kapustka ostro zaatakował w środku pola Christosa Donisa. Grek doznał kontuzji i opuścił boisko, a arbiter po konsultacji z VAR-em postanowił pokazać pomocnikowi Legii czerwoną kartkę. To wydarzenie miało ogromny wpływ na pierwszą połowę. "Wojskowi", którzy mieli zamiar szybko zdominować rywali i zapewnić sobie komplet punktów, właściwie nie zagrażali bramce Radomiaka Radom. Jedyną godną zapamiętania okazją w ich wykonaniu był strzał Josue, który miał miejsce, gdy Donis z urazem leżał na murawie. Później groźniejsi byli już przyjezdni. Najpierw groźnie uderzał Lisandro Semedo, a następnie 28-latek posłał też precyzyjne podanie do Rafała Wolskiego, który jednak fatalnie skiksował. Przed przerwą nie oglądaliśmy bramek. Radomiak wykorzystał grę w przewadze, ładne gole pogrążyły Legię Początek drugiej połowy nie przyniósł wielkich zmian w postawie obu zespołów. Kibice gospodarzy mogli jednak mówić o pewnym postępie, bo w 56. minucie ich ulubieńcy wykreowali sobie pierwszą dogodną sytuację. Yuri Ribeiro pięknym dośrodkowaniem dojrzał Marca Guala, ale dobry strzał głową Hiszpana nieznacznie minął słupek bramki Filipa Majchrowicza. A dziesięć minut później okazało się, że wytarte powiedzenie o niewykorzystanych okazjach wciąż ma swoje zastosowanie. Semedo otrzymał piłkę w centrum i szybko zagrał na "klepkę" do Vagnera. Ten zrozumiał zamysł rodaka i natychmiast oddał mu piłkę. 28-latek wpadł w pole karne, minął dwóch rywali i pewnym strzałem po długim słupku wyprowadził Radomiaka na prowadzenie przy Łazienkowskiej. To nie był bynajmniej koniec problemów legionistów. Po kilku chwilach Vagner zmienił rolę z asystenta na strzelca. Radomianie przeprowadzili wzorową kontrę, w której kluczową rolę odegrał Bruno Jordao. Portugalczyk pomknął prawym skrzydłem i ostatecznie posłał precyzyjne podanie przecinające "szesnastkę" rywali, gdzie już czekał jego partner i podwoił prowadzenie swojego zespołu. To trafienie zupełnie spuściło powietrze z gospodarzy. W 70. minucie Luka Vusković spokojnie prowadził piłkę, nie niepokojony przez rywali. Gdy Chorwat dostrzegł lukę przed polem karnym, zdecydował się na strzał, a piłka po rykoszecie wylądowała w siatce Dominika Hładuna. Oczywiście, trzeba pamiętać, że gra w osłabieniu przez niemal cały mecz musiała odbić się na podopiecznych Goncalo Feio. Porażka trzema bramkami u siebie w - mimo wszystko - derbowym starciu, to jednak, mówiąc oględnie, nie jest powód do dumy. Zwłaszcza, że Radomiak przegrał trzy poprzednie starcia ligowe. Rezultat 0:3 oznacza, że "Wojskowi" tracą do liderującej Jagiellonii Białystok aż sześć punktów na trzy kolejki przed końcem sezonu. Nawet biorąc pod uwagę tempo punktowania zespołów z czołówki, trudno zakładać, by Legia zdołała jeszcze zakończyć tę kampanię z trofeum.