Tak, nadal uważam, że wicemistrzowie Polski mieli dobre losowanie, że rywal był jak najbardziej w ich zasięgu. Nie spodziewałem się jednak, że Kosta Runjaic tak fatalnie przygotuje swój zespół, zwłaszcza mentalnie. Liczyłem, że po pierwszym meczu, w którego przerwie trener Legii naprawił swoje błędy, które popełnił wysyłając taką, a nie inną wyjściową "jedenastkę" (po pierwszej połowie dokonał czterech zmian) i natchnął zespół, by ten odważnie ruszył na rywala. Spodziewałem się, że Legia wyjdzie na stadion przy Łazienkowskiej mądrzejsza o tamte doświadczenia. Mówi się zazwyczaj, że trzeba wyciągnąć wnioski i nie popełniać tych samych błędów. Tymczasem przed czwartkowym rewanżem to sztab szkoleniowy ekipy Molde skrupulatnie odrobił pracę domową. Bo po pierwszym spotkaniu gospodarze mieli także spory materiał do przemyślenia. Przecież nie mogli być zadowoleni z tego, że z bezpiecznego prowadzenia 3:0 schodzili z boiska niepewni swoich losów w rewanżu. W Warszawie to oni byli lepiej przygotowani - nie tylko szczelnie bronili dostępu do swojej bramki już przez pełne 90 minut, ale też groźnie atakowali i zadawali kolejne ciosy. Doprowadzili niemal do perfekcji swoją solidność w grze. To oni w każdym miejscu boiska udowadniali, że są bardziej zgraną ekipą. A przecież w Norwegii - w przeciwieństwie do Polski - rozgrywki będą wznowione dopiero na przełomie marca i kwietnia... Kiedy usłyszałem tłumaczenie Radovana Pankova, że Legia nie była gorsza w meczu w Warszawie, ale przegrała, bo rywale mieli więcej szczęścia, to nie wierzyłem własnym uszom. W tym meczu nie było ani jednego piłkarza warszawskiej drużyny, który zagrał na swoim poziomie. Zaczynając od bramkarza Kacpra Tobiasza aż po ostatnich rezerwowych, którzy weszli na boisko (Maciej Rosołek i Gil Diaz). Nawet Paweł Wszołek, który zazwyczaj nie zawodzi, w tym dniu nie istniał i został zmieniony w przerwie spotkania. Ale żadna zmiana - niestety - nic nie wniosła. Kibice warszawskiej drużyny w pewnym momencie zaczęli głośno skandować pytanie (skierowane do właściciela Legii Dariusza Mioduskiego) "Gdzie są transfery?". I słusznie, bo sportowo bilans zimowych wzmocnień jest grubo na minusie. To kolejne zimowe okno, w którym przed ważnymi meczami i kluczową fazą nawet krajowych rozgrywek, Legia się osłabia. Nie mówię, że trzeba było zatrzymać Ernesta Muciego, nawet jeśli oferta była tak atrakcyjna. Najbardziej widoczny jest brak harującego od jednego pola karnego do drugiego - Bartosza Ślisza. Niestety, zawodnicy grający w pomocy nie stanowią monolitu w grze defensywnej i wyraźnie widać u nich brak współpracy. Daje też do myślenia fakt, że w wyjściowej jedenastce Molde obok nazwisk piłkarzy były tylko norweskie flagi, podczas gdy w Legii było tylko trzech Polaków. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że jeśli w skład jest zdominowany przez zagranicznych, do tego przeciętnych zawodników, to w trudnym momencie brakuje tych, którzy chcą pokazać maksymalną determinację. Zespół powinien być zasilony kilkoma piłkarzami, którzy faktycznie coś do niego wnoszą i stanowią silne wzmocnienie. Ostatnie mecze Legii - spotkanie z Puszczą Niepołomice zakończone 1:1 oraz dwumecz z Molde z wynikiem 2:6 - studzą mój, jak i zapewne wielu pozostałych kibiców optymizm. Zastanawia mnie, czy zawodnicy zdają sobie sprawę, że zawodzą co najmniej 30 tysięcy wiernych fanów, którzy zawsze z nadzieją przychodzą na Łazienkowską...?