Spotkanie z Wartą Poznań było ważne dla graczy Legii Warszawa nie tylko dlatego, że oba zespoły walczą o utrzymanie w PKO Ekstraklasie. To miał być wyjątkowy mecz dla wszystkich kibiców mistrza Polski, bo poświęcono go pamięci Wiktora Bołby - kustosza Muzeum Legii Warszawa, strażnika jej historii, kibica, dziennikarza, pisarza, rysownika, człowieka wielu talentów, niepożytej energii, o wielkim poczuciu humoru. W ostatniej drodze na warszawskim Cmentarzu Północnym towarzyszyły mu 1 lutego setki kibiców Legii, wielu jej byłych piłkarzy, trenerzy, pracownicy. Z obecnego składu na pogrzebie obecny był Artur Boruc, który w ostatnim czasie był ze Ś.P. Wiktorem Bołbą bardzo blisko. Po powrocie z Anglii bramkarz zaprzyjaźnił się z kustoszem legijnego muzeum. Tak wspominał go w audycji "Legia Talk" na Twitterze. - Z początków naszej znajomości pamiętam, że do Wiktora miałem wielki respekt. To była taka poważna postać - wspominał przyjaciela Boruc, który do Legii trafił w 1999 r. z Pogoni Siedlce. - Nie chciałem kusić losu i omijałem go szerokim łukiem. Zaznajomiliśmy się na dobre w momencie, kiedy powstało muzeum i rozmawialiśmy o fantach, które mógłbym mu podarować. Wiktor był charyzmatyczna osobą, jedyną w swoim rodzaju. Był bardzo charakterystyczny. Budził respekt do samego końca. Pytał po tych wszystkich nieudanych meczach jesienią: "Arturku, co tam się kur... dzieje?". Potrafił wszystko wytłumaczyć w sposób przewrotny, miał własne spojrzenie na daną sytuację - wspominał przyjaciela Boruc. Przed meczem klub nawoływał kibiców do kupowania biletów na mecz z Wartą, bo z każdej sprzedanej wejściówki 5 zł przeznaczone było dla rodziny Ś.P. Wiktora Bołby. Legia dokładała też 5 zł do każdego "karneciarza", który przybył na stadion. Do przyjścia na mecz zachęcali piłkarze Legii, jej pracownicy i media, ale niestety to nie wystarczyło. Frekwencja na spotkaniu z Wartą była bardzo mizerna. Zapełniona była tylko "Żyleta", pozostała część stadionu świeciła pustkami. Nie wiadomo co odstraszyło kibiców od przyjazdu na Łazienkowską - ferie, zimno, a może słaba postawa Legii w tym sezonie? Ś.P. Wiktor Bołba nie chciałby, że poświęcony mu mecz miał tak smutną otoczkę. Dostosowali się do niej niestety także piłkarze mistrza Polski. Osłabienie brakiem Mateusza Wieteski i Josue zagrali fatalnie. Okazało się, że bez Portugalczyka Legia nie wie, jak ma grać. Dwa starcia Boruc - Szymonowicz Trener Aleksandar Vuković nie znalazł zmiennika nie tylko dla Josue, ale także dla Luquinhasa. W ofensywie Legia praktycznie nie istniała. Dryblingów próbował Ernest Muci, ale jego partnerzy Rafael Lopes i Tomas Pekhart, w ogóle nie rozumieli intencji pomocnika, który w Warszawie jest już od roku. Patrząc na Wartę, kibice widzieli dobrze ustawioną drużynę, której piłkarze wiedzą co i jak mają grać. Patrząc na Legię widać było jedynie chaos. Fatalny mecz zagrał Paweł Wszołek, który niecelnymi dośrodkowaniami irytował trybuny. W 24. min miała miejsce akacja, która zaskoczyła legionistów. Adam Zreľak zagrał spod linii końcowej do Dawida Szymonowicza, który z bliska strzelił na 1:0 dla gości. Obrońca gości nie przypuszczał jeszcze, że po meczu będzie mówić o nim cała Warszawa. W 69. min miało miejsce drugie starcie Boruc - Szymonowicz. Piłkarz Warty przeszkadzał Borucowi w szybkim wyprowadzeniu piłki do gry. Bramkarz Legii zareagował na to w niewytłumaczalny sposób, bo złapał rywala za głowę i go odepchnął. Sędzia Łukasz Kuźma wychwycił to zagranie dopiero po analizie VAR. Pokazał Borucowi czerwoną kartkę, a dla Warty podyktował rzut karny. Słowak posłał piłkę w trybuny Zreľak miał pecha, że wykonywał go na bramkę, za którą mieści się "Żyleta". Kibice gwizdali na niego, buczeli, przeklinali. Skutecznie. Słowak fatalnie spudłował posyłając piłkę w trybuny. Paradoksalnie to ta sytuacja, a nie stracony w pierwszej połowie gol, obudziły legionistów. W pierwszej połowie nie potrafili oni oddać celnego strzału. W drugiej, aż do sytuacji z Borucem też sprawiali wrażenia uśpionych. Kiedy się obudzili czasu na wyrównanie było jednak mało, a na dodatek grali w dziesięciu. Legia przegrała po fatalnym meczu. Goście dyktowali jej warunki gry i dochodzili do sytuacji strzeleckich w przeciwieństwie do gospodarzy. W końcowych minutach o krok od podwyższenia wyniku był Łukasz Trałka. Legia atakowała, ale biła głową w mur defensywy rywali. Na to wszystko z trybun smutno patrzył Boruc. Powodów do radości nie miał też Vuković. Szansa na to, że zostanie trenerem Legii na dłużej niż do końca sezonu znacznie zmalała.