Kilka godzin przed meczem z Rakowem Częstochowa okazało się, że z powodu urazu pleców nie zagra w nim bramkarz mistrzów Polski, Artur Boruc. Jego zastępca Cezary Miszta w środę umożliwił Wigrom Suwałki strzelenie gola Legii, odbijając strzał z rzutu wolnego wprost pod nogi Kacpra Michalskiego. Dubler Boruca nie ma opinii bramkarza "pewnego", czasem zdarzają mu się głupie błędy i tak było także w meczu z Rakowem. Miszta zupełnie niepotrzebnie wybiegł z bramki i rzucił się pod nogi Sebastiana Musiolika, zahaczając go rękami. "Jedenastkę" na gola w 30. min pewnie zamienił Ivi Lopez i legioniści podobnie, jak w meczu z Wigrami, musieli odrabiać straty. I podobnie, jak w Suwałkach błyskawicznie je odrobili. Stało się to za sprawą Mahira Emreliego, który w 33. min przyjął piłkę na klatkę piersiową w polu karnym rywali po czym huknął pod poprzeczkę bramki Kacpra Trelowskiego. Emreli bez wsparcia Oprócz Boruca w składzie Legii brakowało drugiego z najważniejszych graczy - Luquinhasa. Brazylijczyk narzekał na uraz mięśnia czworogłowego, którego doznał w pierwszej połowie meczu z Górnikiem Łęczna. Zagrał wtedy do 60. min, po czym opuścił boisko. - To dla nas bardzo ważny zawodnik, który opiera swoją grę na dynamice i kontakcie z przeciwnikiem, dlatego też często jest poobijany - tłumaczył Michniewicz. Bez Luquinhasa ataki Legii były sztampowe, opierające się głównie na indywidualnych umiejętnościach Emreliego. Wsparcia od kolegów nie miał on prawie żadnego, bo bardzo słabo zagrali Lirim Kastrati i Kacper Skibicki, a Josue nie nadążał za atakami kolegów. Po raz kolejny okazało się także, że Legia dużo lepiej się prezentuje, grając trójką obrońców. Tym razem Michniewicz w defensywie postawił na czterech zawodników. Głównie dlatego, że nie miał odpowiedniego gracza na prawe wahadło, bo kontuzjowany jest Szwed Mattias Johansson. Z problemów Legii skorzystali gracze Rakowa. Marek Papszun postawił na bardzo ofensywne ustawienie z dwójką napastników - Musiolikiem i Vladislavsem Gutkovskisem, wspieranych przez Ivi Lopeza. Legia grała niedokładnie, często gubiła piłki, nadziewając się na kontry. Legioniści ratując sytuację kontrataki przerywali faulami. Stałych fragmentów gry było bez liku. Co okazało się kluczem do zwycięstwa dla gości. Charatin już czekał przy linii W 53. min goście domagali się rzutu karnego, kiedy po jednym ze strzałów piłka miała trafić w rękę któregoś z legionistów. VAR pokazał, że o karnym nie może być mowy. Zamiast tego Raków dostał rzut rożny. Po dośrodkowaniu Gutkovskis strącił głową piłkę do Frana Tudora, który z bliska wpakował ją do siatki. To nie był koniec nieszczęść Legii. Po niepotrzebnym faulu Andre Martinsa z rzutu wolnego fantastycznie uderzył Ivi Lopez i Legia przegrywała już 1-3. Kolejny gol, kolejny stały fragment gry. Karny, rożny, wolny. Raków pod tym względem wypadł imponująco. Żeby było ciekawiej, to winowajca Martins miał w tym meczu nie zagrać, bo dopiero dwa razy normalnie trenował po kontuzji, a w momencie jego faulu przy linii bocznej czekał już Ihor Charatin, który miał zastąpić Portugalczyka. Legia do meczu z Rakowem słabo spisywała się w lidze, ale tylko na wyjazdach. U siebie zdobyła komplet punktów. W ostatnich pięciu spotkaniach na własnym stadionie straciła tylko jednego gola. W Ekstraklasie z Rakowem nie przegrała jeszcze nigdy, a u siebie zawsze z nim wygrywała. Goście, którzy w poprzednim sezonie przegrali z Legią oba mecze, nie mogli poczuć się zwycięzcami mimo prowadzenia 3-1. Legia nie zamierzała się bowiem poddawać. W 70. min swojego pierwszego gola dla Legii strzelił Charatin, któremu podawał Josue. Gospodarze uwierzyli, że jeszcze mogą jeszcze ten mecz przynajmniej zremisować. W 83. min rezerwowemu Rafaelowi Lopesowi - specjaliście od ważnych goli - piłka spadła pod nogi metr od bramki Rakowa. Portugalczyk uderzył jednak bardzo lekko, wprost w ręce Trelowskiego. Ostatnie minuty meczu to popis gości, którzy pokazali, że wiedzą co to gra "na czas" i umiejętne zabieranie minut, coraz bardziej zdesperowanym gospodarzom. Legia dopiero w doliczonym czasie gry miała kolejną świetną okazję, ale Trelowski fantastycznie obronił strzał głową Tomasa Pekharta. Jeśli mistrzowie Polski wykorzystaliby wszystkie dogodne sytuacje, a mieli je jeszcze na początku meczu, np. kiedy Bartosz Slisz trafił z 11 metrów w poprzeczkę, to nie przegrałaby tego spotkania. A tak przez nieskuteczność i nadmierną skłonności do faulowania pierwsza w historii porażka z Rakowem w lidze stała się faktem. Artur Szczepanik