Po pierwszym meczu trzeciej rundy eliminacji Ligi Mistrzów Legia jest w znakomitym położeniu. Rewanż już w najbliższą środę w Edynburgu. Humor nie opuszczał kapitana Legii, bo na wysokości zadania stanęli jego koledzy. On też zaliczył dobre zawody i nawet miał udział przy czwartym golu dla mistrzów Polski. - Kamień spadł mi wtedy z serca, bo dobrze czułem się na boisku i zagrałem niezłe zawody. Obraz zepsuły tylko zmarnowane karne - rozpoczął Vrdoljak. Chorwat dwukrotnie spudłował z jedenastego metra. - Przy pierwszym karnym nie wiem, jak to możliwe, że nie trafiłem. Spojrzałem na bramkarza, zobaczyłem, że rzuca się w róg, więc uderzyłem w przeciwny. Byłem pewien, że trafię. Nie potrafię powiedzieć, jak to się stało, że spudłowałem. Chciałem strzelić drugiego karnego, żeby zrehabilitować się za poprzednie niepowodzenie, choć wiedziałem, że może strzelać też Łukasz Broź. Przy drugiej jedenastce wybrałem, w który róg będę strzelał, już wcześniej - relacjonuje. Vrdoljak to prawdziwy twardziel i wcale nie zniechęciły go te niepowodzenia. Zagadnęliśmy go, czy gdyby sędzia gwizdnął po raz trzeci, to też próbowałby swych sił. - Na pewno tak. Nie obawiałbym się, że zostanę drugim Martinem Palermo, który zmarnował trzy jedenastki w jednym meczu. Zresztą Ivan Rakitić też nie strzelił czterech karnych z rzędu, a i tak został wybrany najlepszym piłkarzem Ligi Europejskiej - dodał. Pomimo niepowodzeń na jedenastym metrze koledzy z drużyny wspierali swojego kapitana. Vrdoljak: - W szatni nie było żadnej szydery. Do tego dostałem całe mnóstwo SMS-ów ze słowami otuchy. Teraz właśnie przyszła wiadomość od Tomka Kiełbowicza. Napisał: "jesteś kozak". Pomimo zmarnowanych dwóch jedenastek Legia gładko uporała się z Celtikiem. Słaba postawa rywali nie zdziwiła bardzo kapitana legionistów. - Rozmawialiśmy dużo z Miro (Radoviciem - przyp. red) przed meczem i wspólnie doszliśmy do wniosku, że Celtik nie jest jakąś wielką drużyną. Naprawdę, czuliśmy na boisku, że nie są od nas lepsi ani technicznie ani fizycznie. Oczywiście, są bardziej doświadczonym zespołem, ale jak się okazało, nie miało to żadnego znaczenia - zakończył. Krzysztof Oliwa