Spędziłeś już trochę czasu we Francji. Jak porównałbyś Toulouse z Legią? - Toulouse to zupełnie inny klub niż Legia. Jest zdecydowanie mniej medialne, jeśli chodzi o rangę krajową. Legia w Polsce jest tym, czym Paris Saint-Germain we Francji. Nasze poczynania śledzi mniej dziennikarzy, którzy rzadziej pojawiają się na treningach i meczach. A pod względem infrastrukturalnym? - Stadion Toulouse jest w remoncie, ponieważ będzie to jedna z aren na Euro 2016. Obecnie zamknięte jest już półtorej trybuny, gdzie prowadzone są różne prace. Wszyscy z niecierpliwością czekamy aż budowa zostanie zakończona, bo obiekt bardzo się zmieni i będzie wyglądał znakomicie. Obok stadionu znajduje się mały budyneczek dla pierwszej drużyny, w której umiejscowione są szatnia, siłownia, pokój do przeprowadzania analiz. Obok znajdują się dwa naturalne, pełnowymiarowe boiska, dwa ze sztuczną nawierzchnią oraz taka "połówka" przeznaczona na mniejsze gierki. Za boiskami znajduje się budynek dla akademii razem z restauracją. Jest bardziej nowocześnie? - Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Pod względem infrastrukturalnym w Warszawie wszystko jest nowe i stoi na wyższym poziomie. W Tuluzie pracuje o wiele mniej osób - zarówno w biurach, jak i, tak mi się wydaje, w samym sztabie szkoleniowym. Jest bardziej... "rodzinnie" ze względu na mniejszą grupę ludzi znajdujących się w strukturach klubu. Jak wygląda sytuacja pod względem zaangażowania Kibiców? Ktoś Cię zaczepia na ulicach? - Wszystko jest o wiele bardziej stonowane. W Tuluzie sportem numer jeden jest rugby. Piłka znajduje się na drugim miejscu. Mieszkam w samym centrum miasta i wychodząc z klatki, widzę setki osób. Jeszcze mi się nie zdarzyło, żeby ktoś mnie zatrzymywał i prosił o zdjęcie. Na stadionie, wiadomo, siłą rzeczy każdy zna wszystkich piłkarzy, więc jest inaczej. Gdybyś miał porównać sposób pracy w Legii i Toulouse, to co byłoby tą najbardziej znaczącą różnicą? - Pierwszą zasadniczą różnicą jest fakt, że w Tuluzie zawsze - bez względu na to, czy gramy u siebie, czy na wyjeździe - spotykamy się w dniu meczu. Jeśli gramy na terenie rywala, lecimy samolotem. Jeśli przed własną publicznością, spotykamy się na stadionie, oglądamy różne materiały video i jedziemy do hotelu. Z tym wiąże się pewna ciekawostka. W Legii próbowałem przed meczem spać - niedługo, tak godzinkę albo dwie. Kiedy wstawałem, czułem się może nie do końca obudzony. We Francji natomiast jest coś w rodzaju trzygodzinnej sjesty, w trakcie której wszyscy śpią. Na początku miałem wątpliwości, bo fakt tak długiej drzemki przed meczem był dla mnie dziwny. Raz się przespałem i... od razu zmieniłem podejście. Nie wiem, czy to klimat, ale czułem się naprawdę znakomicie i byłem w pełni sił. Za Tobą runda, w której byłeś głównie rezerwowym. Teraz się to zmieni? - Przed nami nowy sezon, nowe rozdanie. Nikt nie mówi mi: "Dominik, będziesz grał w pierwszym składzie", bo wszystko zależy ode mnie, ale poznałem już specyfikę Klubu i oczekiwania ludzi, więc wiem, że będzie mi łatwiej. Złapałem kontakt, liznąłem języka, dzięki czemu lepiej rozumiem, co mówi trener. Wiadomo, że lepiej wystawić gościa, który wszystko załapał, niż kogoś, komu w trzech zdaniach streścili piętnastominutową odprawę trenera. Mierzymy z Tuluzą jak najwyżej - stać nas na europejskie puchary. Nasza drużyna nie jest na straconej pozycji, by powalczyć o miejsce w okolicach pierwszej piątki. Mistrzostwo czy Liga Mistrzów... to chyba jeszcze nie teraz. Były momenty, w których żałowałeś transferu? - Nie chcę się zastanawiać, czy żałowałem.... Dla każdego zawodnika liczą się mecze. Jeśli ich brakuje, to wiadomo, że zawsze jest taka sportowa złość i smutek. Człowiek sam się pompuje pytaniami typu "dlaczego?". Gdyby się regularnie grało, byłoby inaczej. Nie jestem gościem, który się łatwopoddaje. Mam nadzieję i wierzę, że w następnym sezonie moja pozycja w drużynie się zmieni i wtedy będę mógł powiedzieć, że podjąłem dobrą decyzję, zrobiłem krok do przodu i poszedłem do lepszej ligi, dzięki czemu mogę się rozwinąć. Jak wygląda sytuacja z nauką francuskiego? - Mam dwie lekcje w tygodniu, po treningach. To był jedyny mankament, bo trudno podejść po zajęciach ze świeżym umysłem na dwie godziny nauki. Zaraz ktoś pomyśli sobie: "co on wygaduje?!", ale naprawdę - kiedy jest się zmęczonym, wiedzę przyswaja się o wiele trudniej. Tak czy inaczej, z językiem jest coraz lepiej. Rozumiem o wiele więcej niż na początku, z wymową jest tak... "trzy po trzy", typu "Kali pić, Kali jeść". Ważne, że są jakieś początku. Teraz mam miesiąc wolnego i zamierzam w Szydłowcu podszlifować swój francuski. Język jest ważny i to mi się przyda nie tylko w piłce, ale też w Legii. Tęsknisz za rodziną, za Polską, za Legią? - Tęskni mi się, oczywiście, ale na szczęście na miejscu jest ze mną narzeczona, która mnie wspiera i za to jej bardzo dziękuję. Pierwszy miesiąc byłem sam i nie było mi łatwo. Przez dwa tygodnie mieszkałem w hotelu, więc to co innego, bo wokół byli ludzie. Później jednak byłem sam i powroty do pustego mieszkania nie były najprzyjemniejsze. Utrzymujesz kontakt z piłkarzami Legii? - To nie był przypadek, że chciałem zdjęcie obok "Kosy", bo utrzymujemy stały kontakt. Widzę, że trochę urósł (śmiech). Ciągle jestem też w kontakcie z "Beresiem" i Lado Dwaliszwilim. Wiem na bieżąco, co się dzieje. W niedzielę pojawisz się na stadionie? - Nie będzie mnie w Polsce, bo razem z Rafałem Wolskim wybieramy się na urlop, ale wracamy na spotkanie z Lechem i zamierzamy razem z chłopakami świętować mistrzostwo po raz drugi.