Trudno uwierzyć, ale Legia dochodząc do półfinału w dwumeczach z mistrzami Rumunii (UT Arad), Francji (Saint Etienne), Turcji (Galatasaray Stambuł) i w spotkaniach z Feyenoordem, skorzystała jedynie z 13 piłkarzy! Tak zgrany i "żelazny" skład doznał w całych rozgrywkach tylko jednej porażki 0:2 w Rotterdamie. Pięć meczów legioniści wygrali, a dwa zremisowali. Bilans bramek 16:5 też był imponujący. Najlepszym snajperem był Lucjan Brychczy - cztery gole, Kazimierz Deyna i Robert Gadocha strzelali celnie po trzy razy. Legia wylosowała wtedy najtrudniejszego przeciwnika. Oprócz mistrza Holandii legioniści mogli trafić na angielskie Leeds United lub szkocki Celtic Glasgow. Byli to łatwiejsi rywale, bo to holenderska piłka szła wówczas do przodu jak burza. Feyenoord zdobył za chwilę Puchar Europy, a wkrótce po nim nastała era Ajaksu Amsterdam, który zdobył to trofeum trzy razy z rzędu. Najlepsi na kuli ziemskiej Klub z Rotterdamu zanim trafił na Legię wyeliminował obrońców trofeum - AC Milan. Wygrał także finał z Celtikiem, a kilka miesięcy później zdobył Puchar Interkontynentalny po ograniu Estudiantes La Płata. W 1970 r. na kuli ziemskiej nie było więc lepszego zespołu niż ekipa Ernsta Happela. Niestety piłkarskie święto w Warszawie popsuła kapryśna wiosenna pogoda. W dniach poprzedzających mecz obficie padało, więc boisko było fatalne - grząskie i nasiąknięte wodą. Happel radził gospodarzom, aby po boisku przejechał walec. Posłuchali, ale w niczym to nie pomogło. Feyenoord ograniczył się w Warszawie do obrony, a takie boisko bardzo mu w tym pomogło. Strzały Deyny, Brychczego i Gadochy grzęzły w błocie. Mecz zakończył się wynikiem 0:0., a mecz był słaby. Jego MVP został rosły "dyrygent" obrony gości - Rinus Israel, a nie żaden z ofensywnych gwiazdorów. To wiele świadczy o tym, jak to spotkanie wyglądało. SB-ecka prowokacja na Okęciu Rewanż w Rotterdamie też przeszedł do historii polskiej piłki, ale niestety nie za sprawą sportowych emocji. Legia chciała porządnie się do niego przygotować i potrenować w Berlinie na boisku mistrza NRD - Vorwarts, który też w tej edycji Pucharu Europy przegrał z Feyenoordem. Niestety polska SB-cja miała inne plany. Ktoś doniósł, że legioniści będą chcieli wywieźć na Zachód dolary, co było zakazane. Wpadli Grotyński i Żmijewski, którzy mieli trzy tysiące "zielonych". Było to wówczas poważnym przestępstwem. Rozkojarzona Legia przegrała na De Kuip 0:2, tracąc pierwszego gola już w 3. min po uderzeniu Wima van Hanegema - obecnie chyba jedynego w Holandii krytyka Sebastiana Szymańskiego. Błąd przy golu popełnił zestresowany Grotyński. W 31. min na 2:0 podwyższył Austriak Franz Hasil i Legia już się nie podniosła. Do dziś jest to jednak najlepszy wynik polskiej drużyny w najważniejszym z pucharów, powtórzony 13 lat później przez Widzew Łódź. Tak kolorowych trybun wcześniej nie widziano Ta sportowa historia jest dobrze kibicom znana. To co działo się na trybunach mniej, choć miało to większy wpływ na polską piłkę, z czego mało kto, obecny na Legii 1 kwietnia 1970 r., zdawał sobie sprawę. Holendrzy do Warszawy przyjechali wraz kilkusetosobową grupą fanatycznych kibiców. Czegoś takiego jeszcze nad Wisłą nie widziano. To wtedy polscy kibice pierwszy raz zobaczyli szaliki klubowe, flagi, czapki, cylindry, trąbki i usłyszeli czym jest zorganizowany doping. Szaleństwo rozpoczęło się już na lotnisku Okęcie. Świadkiem tych wydarzeń był Ś.P. kustosz Muzeum Legii i prekursor ruchu kibicowskiego w Polsce, Wiktor Bołba. - Ekipa gości przyleciała do Warszawy dwa dni przed meczem - wspominał na łamach "Naszej Legii". - Na specjalny samolot z działaczami i piłkarzami Feyenoordu na lotnisku Okęcie czekała delegacja Legii, której przewodził wiceprezes klubu płk. Edward Potorejko. Obecni byli także przedstawiciele ambasady holenderskiej i spora grupa młodych kibiców Legii. (...) Po oficjalnym powitaniu prezesa Feyenoordu A. Couwenberga przez delegata Legii, w holu pojawili się piłkarze. Momentalnie wokół nich zrobiło się tłoczno. Młodzi chłopcy ze łzami w oczach prosili dziennikarzy o kartki, marząc o autografie któregoś z Holendrów - była to jedyna okazja. 'Bohaterowie chwili', jak na zawodowców przystało, ze stoickim spokojem spełniali prośby młodych kibiców Legii. Niektórzy ze szczęśliwców opuszczali lotnisko wyposażeni w pamiątki klubowe Feyenoordu: proporczyki, znaczki i zdjęcia - wspominał Wiktor Bołba. Feyenoord w Nieporęcie Holendrzy nie chcieli nocować w proponowanym im Hotelu Grand. Woleli oddalony od Warszawy ośrodek w Nieporęcie nad Zalewem Zegrzyńskim. Ich kibice zamieszkali jednak w centrum miasta i zadawali szyku najpierw w nocnych lokalach, a później na trybunach stadionu przy Łazienkowskiej. W tym czasie na Legię chodziła cała "śmietanka towarzysko-kulturalna" stolicy. Na stadionie zasiedli tego dnia nie tylko przyszli "szalikowcy", ale także m.in aktorzy Bohdan Łazuka i Gustaw Holoubek, pisarze Stanisław Dygat i Tadeusz Konwicki, reżyser Janusz Morgenstern, także aktorka Hanka Bielicka ze swoją świtą. Podziwiali oni przybyszów z Holandii, ich stroje, flagi, przyśpiewki. To wszystko zrobiło wielkie wrażenie na Wiktorze Bołbie i jego rówieśnikach. Młodzi legioniści zaczęli szyć flagi, wymyślali piosenki , a matki robiły im na drutach szaliki. Później powstała "Żyleta" i w kibicowskim życiu Polaków rozpoczęła się rewolucja. A wszystko to zaczęło się od meczu z Feyenoordem, który teraz powraca na stadion jakże inny niż ten, który odwiedzili w 1970 r. Szkoda tylko, że Holendrzy nie usłyszą, jak nauczyli dopingować Polaków. Nowa "Żyleta" będzie zajęta przez mniej rozśpiewanych kibiców Szachtara Donieck, który dostarcza nam teraz piłkarskich emocji. Na kolejny wiosenny mecz Legii w europejskich pucharach kibice niestety muszą jeszcze trochę poczekać.