Bartosz Kapustka, jeden z liderów Legii, stanął przed kamerami Canal+Sport po porażce 0:1 z Pogonią Szczecin. - Powinniśmy zacząć grać w piłkę - powiedział. Feio odpowiedzialność za kiepski wynik w hicie Ekstraklasy starał się wziąć na siebie. To zresztą bardzo w jego stylu. Język polski od dawna nie sprawia mu problemów, jest świetnym retorem, zaciekawia szczegółowością taktycznych wywodów na konferencjach prasowych, zgrabnie i przekonująco brzmią jego przemowy w szatni, co rejestruje i upublicznia klubowa telewizja. Jego Legia faktycznie wpadła jednak w dołek. Stołeczny zespół w starciu z Portowcami wykreował swój najgorszy wynik w statystyce expected goals w tym sezonie ligowym - 0,87. Pierwszą połowę w Szczecinie kończył bez choćby jednej stworzonej sytuacji pod bramką Valentina Cojocaru. W poprzedniej kolejce z Rakowem Częstochowa ofensywa wyglądała równie słabo, choć Feio próbował niejako zakłamywać rzeczywistość, przekonując, że przy Łazienkowskiej przegrała drużyna słabsza. Po Pogoni już tego argumentu nie używał. Legia pod wodzą Feio jest coraz słabsza W systemie Legii szwankuje przede wszystkim atak. Pogoń i Raków całkowicie spacyfikowały polot ofensywy klubu ze stolicy. Zawodzą napastnicy: Jean-Pierre Nsame, Migouel Alfarela i Marc Gual. Również dlatego, że nikt nie obsługuje ich podaniami. Żadnym wzmocnieniem nie jest Claude Goncalves. Loty obniżyli Paweł Wszołek i Luquinhas. A Brazylijczyk to zawodnik, który mógłby stworzyć coś z niczego. Odejście Blaża Kramera, wyróżniającego się na starcie sezonu, nie jest żadnym wytłumaczeniem. Wybuch formy Słoweńca był czymś zupełnie niespodziewanym, wartością dodaną, głupotą byłoby obudowywanie wokół niego całego pomysłu na grę do przodu. Przy Łazienkowskiej coraz częściej tęskni się za Josue. Portugalczyk był największą gwiazdą Legii przez ostatnie trzy lata, wokół jego umiejętności i przywódczych predyspozycji kręcił się cały system gry. Wiosną dyrektor sportowy Jacek Zieliński uznał, że nie przedłuży z nim kontraktu. Legii udało się tę decyzję sprzedać kibicom w całkiem dla nich przekonujący sposób: Feio będzie chciał grać szybciej i bardziej bezpośrednio. Cóż, po kilku miesiącach widać, że trudno mówić tu o jakichś wielkich koncepcjach. Jedną ze świętości 34-letniego portugalskiego trenera jest szczelność defensywy i czyste konta. Problem w tym, że Legia ostatni raz na zero z tyłu w lidze kończyła... 28 lipca z rozbitą rozmaitymi wewnętrznymi problemami Koroną Kielce. Potem udawało się to tylko w Europie: z pół-amatorskim walijskim Caernarfon i słabiutką kosowską Dritą. W konsekwencji Feio znajduje się pod ostrzałem, ze wszystkich stron. Nawet może się go zrobić żal. Krytyka, która na niego spada, jest olbrzymia. Na litość boską jednak, sam sobie na to wszystko zapracował. Toksyczność Feio W Polsce znalazł się przez przypadek. Jako 17-letni chłopak trenował w Benfice Lizbona, ale jego karierę przerwał wypadek samochodowy, złamał kręgosłup w dwóch miejscach, wiele miesięcy zajęła mu rehabilitacja. Zapisał się na trenerski uniwersytet Faculdade de Motricidade Humana, na uczelni chodził na wykłady chociażby Jose Mourinho i Fernando Santosa, dostał się na staż do akademii Benfiki. Wyjechał z Portugalii, był na stażach w Romie i Arsenalu, przez Erasmusa trafił nad Wisłę, gdzie zaczepił się w Legii. Tam szybko został trenerską gwiazdą akademii, rozpierała go ambicja, błyskawicznie się uczył i piął w górę, Henning Berg dołączył go do pierwszego zespołu. W październiku 2015 roku trenerem stołecznego klubu został Stanisław Czerczesow. Do gabinetu Bogusława Leśnodorskiego, ówczesnego prezesa, wpadł wzburzony Feio, młody trener z akademii, od niedawna zajmujący się analizą wideo przy pierwszym zespole. Awantura, krzyki, furia, łzy w oczach. Pretensje, że to nie on został szkoleniowcem Legii. Niedługo później Portugalczyk nie pracował już przy Łazienkowskiej. Leśnodorski uznał tamto zachowanie Feio za szczeniackie i świadczące o targających nim zawirowaniach emocjonalnych. Na każdym kroku powtarzał jednak, że to człowiek kompetentny, pełen pomysłów, rzetelnie przygotowujący się do wykonywanych zadań. Wychowankowie z Legii wypowiadają się o nim w samych superlatywach. Profesjonalizmu w trenerskim fachu nikt nigdzie ujmować zresztą mu nie będzie, po opuszczeniu stolicy ruszył w Polskę. CV wyrobił sobie świetne, ale wszędzie, gdzie tylko się zatrzymał, po czasie dyskwalifikował go wybuchowy, furiacki charakter. W Wiśle Kraków wdał się w szamotaninę z ochroniarzami, którzy nie chcieli wpuścić go do loży VIP na spotkanie z kibicami i sponsorami klubu, bo zapomniał wziąć ze sobą identyfikatora. Gazeta Krakowska informowała, że Portugalczyk popchnął kobietę z ochrony, kogoś innego zaś opluł, uspokajać musiał go Manuel Junco. W Rakowie Częstochowa najpierw próbował bić się z Maciejem Palczewskim, trenerem bramkarzy Lecha Poznań, podczas finału Pucharu Polski, a następnie zwyzywał kierownika drużyny, którego sprowokował do bitki i od którego dostał wciry. Najgrubiej naturalnie było w Motorze Lublin, z którym łączył go toksyczny związek. Zbigniew Jakubas nie ukarał go za skandal z rzutem kuwetą na dokumenty w prezesa Pawła Tomczykiem i zwyzywaniem Pauliny Maciążek, więc Feio czuł się bezkarny. Za grzechy przepraszać nie chciał, raczej nie czuł się winny, przy każdej możliwej okazji szantażował właściciela klubu, a lokalne środowisko jednał sobie wynikami. Jednocześnie Komisja Dyscyplinarna PZPN ociągała się z wyrokiem. Ostatecznie w lutym 2024 roku zapadła decyzja, w której skład wchodziły roczna dyskwalifikacja w zawieszeniu na trzy lata i siedemdziesiąt tysięcy grzywny. Widmo wiszącej nad nim kary nie przeszkodziło mu jednak pochwalić się tym, że wpadł do szatni sędziego po meczu z Polonią Warszawa i rzucił, że arbitrzy skręcili jego zespół. Nie rozumiał tylko, czemu po czymś takim sędzia Gryckiewicz nie podał mu ręki. Wcześniej zwyzywał kierownika drużyny Dariusza Baryłę przed wyjazdem zespołu na zgrupowanie do Kielc, a gdy wstawił się za nim Przemysław Jasiński, asystent Portugalczyka, ten też na jakiś czas został odstawiony od zespołu. Feio ceni bezwarunkową lojalność. Słowo lojalność odmienia przez wszystkie przypadki. Zazwyczaj działa to jednak w jedną stronę. Prezes Jakubas dopiero w Przeglądzie Sportowym odsłaniał kulisy odejścia aktualnego trenera Legii z Motoru: - Po przegranym meczu 1:2 ze Stalą Rzeszów Goncalo Feio złożył rezygnację, przy okazji obrażając piłkarzy, w tym tych, których sam do klubu sprowadził. Napisał: Panie prezesie, chciałem złożyć rezygnację, ponieważ zasługuję na lepszych piłkarzy niż to". Słowo "to" jest tu bardzo znamienne. Odpowiedziałem: „Panie trenerze, przyjmuję rezygnację. I przypominam panu, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy zatrudnił pan dziesięciu piłkarzy, których tylko pan wybierał”. Publiczne wojny Feio Niezdrowe relacje, jakie łączą Feio z jego byłymi pracodawcami i współpracownikami, najlepiej uwidoczniły się przez kilka ostatnich tygodni. Największym echem odbiła się publiczna wojna, którą Portugalczyk wypowiedział przedstawicielom Rakowa. Zarzucał im, że szpiegują jego treningi w Legia Training Center. Odburknął na konferencji prasowej, że może i wiele zawdzięcza Markowi Papszunowi, ale ten sam Papszun też wiele zawdzięcza jemu. Na wspomnienie o Piotrze Obidzińskim, prezesie klubu z Częstochowy, powtarzał dwukrotnie: „Kto?”. Było to dość bezczelne. I pozbawione klasy. Jeszcze dziwaczniej było podczas wcześniejszego meczu z Motorem, wygranego przez Legię 5:2. Świadkowie twierdzą, że Feio przy linii bocznej zachowywał się, jakby stracił rozum, raz po raz prowokując sztab trenera Mateusza Stolarskiego, swojego byłego zaufanego współpracownika: były środkowe palce, przekleństwa, ostentacyjne gesty. W pewnym momencie, o czym informuje dziennikarz Norbert Skórzewski, szkoleniowiec Motoru nie wytrzymał. - Jak się nie uspokoisz, to moja konferencja potrwa dwie minuty dłużej i po tym czasie będziesz mógł się pakować do wyjazdu z Polski - miał powiedzieć. W kilku źródłach słyszymy, że takie lub bardzo podobne słowa faktycznie padły. Tęsknota za klasą Gdy Goncalo Feio zatrudniany był w Legii, dyrektor Zieliński pytany był, czy rozumie, z jak wielkim wiąże się to ryzykiem. I to wcale nie pod względem sportowym, bo w tej materii Portugalczyk, nawet mimo ostatnich wpadek, jest kompetentny, potrafi jednoczyć drużynę, rozwijać piłkarzy, wykorzystywać drzemiący w nich potencjał. Sęk w tym, że 34-letni trener jest przy tym tykającą bombą, a posada szkoleniowca Legii jest najbardziej eksponowaną w tym kraju obok tej selekcjonera reprezentacji Polski. Każdy fałszywy ruch jest komentowany. Każdy odlot kończy się grubą aferą. Feio na razie się upiekło, choć przecież po wygranym dwumeczu z Brondby w eliminacjach Ligi Konferencji pokazywał w stronę przyjaźnie nastawionych kibiców z Danii środkowe palce, za co ukarała go UEFA... Feio cały swój trenerski fenomen zbudował na postawie konfrontacyjnej: „my kontra oni”. To bardzo nęcące, szczególnie dla łaknących emocji kibiców, nawet oni jednak powoli tracą do niego cierpliwość. Stylu, jak nie było, tak nie ma. Pogorszyły się wyniki. Atmosfera robi się duszna. Z pewną zazdrością patrzeć można w stronę Włoch, gdzie z powodzeniem pracuje Kosta Runjaić, zwolniony z Legii na kilka miesięcy po spektakularnych europejskich wieczorach i zwycięstwach z Aston Villą czy Alkmaarem, by zrobić miejsce dla Portugalczyka. Prowadzone przez niego i skazywane na rozpaczliwą walkę o utrzymanie Udinese ma aż dziesięć punktów po czterech pierwszych kolejek Serie A. Sandi Lovrić, jeden z liderów włoskiego zespołu, w rozmowie z Tuttosport powiedział, że Runjaić uwolnił głowy piłkarzy. La Gazzetta dello Sport początek jego pracy w lidze włoskiej nazywa arcydziełem. Podkreśla, że Gino Pozzo, właściciel klubu, wybrał go na stanowisko trenera po serii spotkań, podczas których zaimponowała mu nie tylko merytoryka, ale też klasa i kultura osobista niemieckiego szkoleniowca. Klasa i kultura osobista. No tak...