W pewnym momencie drużyna z niewielkiej wioski, która jest kaprysem zamożnej rodziny państwa Witkowskich, miała 75 procent posiadania piłki. Milionerzy ze stolicy robili za marne tło. Patrząc, jak gra Legia nikt chyba nie ma już złudzeń, że ta drużyna w pewnym momencie się obudzi i zacznie przynajmniej średnio grać w piłkę. Raczej już nie ma takiej możliwości. Jeśli utrzyma się w lidze, to dlatego, że się doczołga do tego celu, a nie dobiegnie. Czy to jest wina nowego dyrektora sportowego Jacka Zielińskiego, czy trenera Aleksandara Vukovicia? Nie żartujmy. Ktoś tych ludzi, którzy są obecnie w drużynie wcześniej dobrał, zatrudnił, zapłacił (średnio po kilkadziesiąt tysięcy euro). I nie chodzi jedynie o umiejętności czysto sportowe, ale także względy mentalne. Jeden z najlepszych polskich trenerów Bogusław Kaczmarek powiedział kilka miesięcy temu, że Legii potrzebny jest lekarz, a nie trener. Najlepiej dobry psycholog. Ta potrzeba wciąż jest aktualna. Albo inaczej: to jest ostatni moment na taki ratunek. Bo larum grają. Zobacz skróty z ostatniej kolejki Serie A PKO BP Ekstraklasa. Wieża Babel w Legii Warszawa Ta wieża Babel nie ma wierzchołka, na którym znajdowaliby się piłkarze o ekstra jakości. Wszyscy są średni. Po odejściu Luquinhasa nawet mniej niż tacy. Nie dość, że brakuje umiejętności, to jeszcze kieruje nimi strach. Właściwie każde najprostsze nawet zagranie wygląda tak, jakby zawodnicy obawiali się, że coś może nie wyjść. A jak nie wyjdzie, to znów może być lanie w autokarze, albo w najlepszym wypadku gwizdy i wyzwiska... Gdzie w takiej aurze miejsce na kreatywność, odrobinę szaleństwa czy pójście na przebój? A do tego brakuje lidera. Owszem, próbował nim być Artur Boruc, ale z pozycji bramkarza ciężko było zarządzać tą bezładną zbieraniną. Nie ma wątpliwości, że incydent z jego udziałem (czerwona kartka w meczu z Wartą) jest wypadkową tego, co bramkarz widział w wykonaniu swoich kolegów z pola. Swego rodzaju miotaniem się w konwulsjach... Czytaj więcej na Polsatsport.pl - kliknij TUTAJ!