Miał być postęp, krok do przodu, "świetne" transfery i wpływy za fazę grupową. Jest figa. I to bez maku. Po raz kolejny powtarza się ta sama historia. Lepsze jest wrogiem dobrego. Mistrz Polski niby został wzmocniony kilkoma w teorii znaczącymi nazwiskami, ale przez to drużyna, która latem sięgnęła po tytuł tym samym została rozmontowana. Wczoraj przy Łazienkowskiej w podstawowym składzie wyszło sześciu nowych ludzi! Doliczając do tego zimowe transfery Bartosza Slisza i Tomasa Pekharta z tamtego roku zostało zaledwie trzech piłkarzy. Ze względu na pandemię okresu przygotowawczego i sparingów praktycznie nie było. Kiedy i jak ten zespół miał się zgrać? Do tego przełożono niedzielny mecz ze Śląskiem. Kolejny nietrafiony pomysł. Treningi z dronami nie zastąpią tego, co może dać meczowa rywalizacja. Piłkarsko i mentalnie. To jest najlepsze przygotowanie i wykładnia dla szkoleniowca. Druga sprawa to pomysł na to spotkanie. Rafael Lopes i Tomas Pekhart z przodu, do tego coś w rodzaju romba w środku pola, czego Legia nigdy nie grała. Takiego systemu próbował już kiedyś Jerzy Brzęczek w reprezentacji i szybko się z tego wycofał. Bo takie ustawienie jest pod zespół, który ma tworzyć grę, a nie tylko przeszkadzać i szukać stałego fragmentu. Karabach "jeździł" po murawie na Łazienkowskiej dużo swobodniej niż warszawscy kierowcy po stołecznych ulicach. Dlatego najbardziej zapracowany był Artur Boruc, który - jak sądzę - tyle interwencji przez 90 minut jeszcze nie miał. Legia nie tylko została z ręką w nocniku. Jest gorzej. Ma wielu nowych piłkarzy na wysokich kontraktach, dwa sztaby do opłacenia i trenera, który będzie na razie pracował na dwóch etatach. Dariusz Mioduski znów się zagubił. A może ma złych doradców? To może ich należy wymienić, a nie co kilkanaście miesięcy trenera? Bożydar Iwanow