Maciej Słomiński, INTERIA: Czy oglądał pan sobotni mecz na szczycie Ekstraklasy pomiędzy Legią Warszawa i Rakowem Częstochowa? Piotr Giel, napastnik KKS Kalisz: - Oglądałem ten mecz i z tego co wiem większość zawodników KKS też go widziała. Analiza rywala, indywidualna czy drużynowa to też część naszej pracy. I jak wrażenia? - Wiedzieliśmy o tym wcześniej, ale sposób w jaki wygrała z liderem Ekstraklasy utwierdził nas w przekonaniu, że Legia Warszawa jest niezwykle mocna. Czy ten sobotni mecz jakoś wpłynął na wiarę waszej drużyny w pokonanie Legii? - Ta wiara jest niezachwiana, utrzymuje się na tym samym poziomie. Czy Legia by Raków pokonała czy nie, my i tak wierzymy, że możemy wygrać półfinał Pucharu Polski. My nic nie musimy, my tylko możemy! Nikt od nas nie wymaga pokonania wielkiej Legii Warszawa, tak jak nikt przed rozpoczęciem rozgrywek pucharowych nie wymagał od nas dojścia do półfinału i pokonania trzech drużyn Ekstraklasy po drodze. Ten półfinał to wielka sprawa dla klubu i miasta, które do tej pory nie bardzo kojarzyło się z piłką nożną. To, że dotarliśmy tak daleko jeszcze bardziej nas napędza. Każdy z nas chce zagrać w finale Pucharu Polski. Czy śni się panu mecz półfinałowy, wizualizuje go sobie i myśli o nim? Co musi się stać, żeby II-ligowy KKS Kalisz pokonał wicelidera Ekstraklasy? - Chcemy zaprezentować fajną do oglądania, ofensywną piłkę nożną. Jeśli ktoś oglądał mecze, w których w tym sezonie wyeliminowaliśmy drużyny z Ekstraklasy: Widzew Łódź, Górnik Zabrze i Śląsk Wrocław, rok temu Pogoń Szczecin, potwierdzi że staraliśmy się z nich grać do przodu, bez kalkulacji. Nasze nastawienie w półfinale się nie zmieni. Legia jest na papierze faworytem, to najwyższa półka krajowa razem z Rakowem Częstochowa i Lechem Poznań, drużyna silniejsza od naszych poprzednich pucharowych rywali z całym do nich szacunkiem. My chcemy, żeby kibice zapamiętali, że się nie przestraszyliśmy i zagraliśmy otwartą piłkę. Zamierzamy zagrać swoją grę i pokazać się z jak najlepszej strony. I tak już przekroczyliśmy oczekiwania, nie mamy nic do stracenia. O którym z dotychczasowych meczów w Pucharze Polski będzie pan opowiadał wnukom przy kominku? - Myślę, że bezsprzecznie o meczu z Widzewem, w którym hokejowy wynik 5-5, była dogrywka i rzuty karne zakończone po naszej myśli. Z klubem z Łodzi prowadziliśmy trzema bramkami, ale rywal zdołał się podnieść, tak samo wrócił do gry Górnik Zabrze, z którym prowadziliśmy 2-0. Po tych meczach rozmawiałem z naszym trenerem Bartoszem Tarachulskim i on podkreślał, że tym się właśnie różnią drużyny z wyższych klas rozgrywkowych, że potrafią wrócić do meczu. Gdybyśmy w II lidze prowadzili z kimś 3-0 w pierwszej połowie byłoby raczej "po herbacie". Tu było inaczej, mimo że rywale przegrywali wysoko. Parę lat gram już w piłkę, ale do końca życia będę pamiętał dziką radość piłkarzy Widzewa, gdy wyrównali stan meczu w Kaliszu na 5-5 w ostatniej minucie dogrywki i doprowadzili do rzutów karnych. Czegoś takiego wcześniej nie widziałem, a mówimy o drużynie, która gra dwie klasy wyżej od nas. Padło nazwisko trenera Bartosza Tarachulskiego. To szkoleniowiec, który zdecydowanie preferuje piłkę ofensywną. Czy, pana zdaniem, Tarachulski może pójść śladem Dawida Szulczka i trafić w przyszłości do Ekstraklasy? - My zawodnicy promujemy się meczami w Pucharze Polski, ale trener też pokazuje się ogólnopolskiej publiczności. KKS Kalisz kojarzy się z ofensywną i ładną dla oka piłką, gdybym był prezesem klubu chciałbym, żeby moja drużyna tak grała. Trzymam kciuki, żeby to podejście dało trenerowi sukces z nami w Kaliszu, a w przyszłości, żeby poprowadził jakiś zespół w Ekstraklasie. Miałem okazję rywalizować z Wigrami Suwałki w II lidze, gdy prowadził je wspomniany trener Szulczek i grały bardzo dobrą piłkę. Jestem przekonany, że trener Tarachulski też poprowadzi jakiś zespół na najwyższym szczeblu rozgrywek w Polsce. KKS Kalisz zagra w półfinale Pucharu Polski z Legią Warszawa. Transmisja w Polsat Sport Obecnie KKS Kalisz jest na czwartym miejscu w II lidze, ta lokata zapewni baraże o awans na koniec sezonu. Czy gdybym miał taką moc sprawczą i zaproponował grę w finale Pucharze Polski, ale brak awansu do I ligi - wszedłby pan w to? - Plan minimum nakreślony przed sezonem już przekroczyliśmy, nikt przed rozgrywkami nie stawiał nam za cel bycia w czołówce ligi po rundzie jesiennej. Jest jeszcze bonus w postaci Pucharu Polski. Na razie dmuchamy na zimne, nic nie wygraliśmy, sezon możemy skończyć z pustymi rękami - możemy nie wejść do finału PP i nie awansować do I ligi. Gdyby udało się zagrać na Stadionie Narodowym i wywalczyć awans ligowy, ten sezon byłby perfekcyjny. Życie mnie nauczyło nie być pazernym, dlatego marzę o spełnieniu choć jednego z tych celów. Czy mecz z Legią Warszawa w półfinale Pucharu Polski jest najważniejszym w pana karierze? - Nie da się ukryć, że to niezwykłe wydarzenie w mojej przygodzie z piłką. Są ludzie, którzy grają w Lidze Mistrzów, są tacy którzy grają w Ekstraklasie, są tacy jak ja, którzy grają w I i II lidze. Dla każdego z zawodników KKS Kalisz mecz z Legią będzie najważniejszym w życiu. Mamy kilku starszych piłkarzy, wielu też młodych, przed którymi większe granie niż II liga. Ten mecz i ten dzień może być dla nas wszystkich przełomowym. Jest pan "synkiem" ze Śląska, ma pan na koncie grę aż dla 12 klubów. Zaczynał pan w Ruchu Radzionków, gdzie mieliście kapelę nie z tej ziemi. - Z prezesem Tomaszem Baranem i trenerem Rafałem Górakiem zrobiliśmy awanse z IV do I ligi. Potem zespół przejął trener Artur Skowronek. Łukasz Skorupski rywalizował o miejsce w bramce z Sewerynem Kiełpinem. Na środku obrony byli Michał Nalepa, Andrzej Niewulis i Bartosz Kopacz, którzy do dziś grają w Ekstraklasie. Na skrzydłach szaleli bracia Mak i Miłosz Przybecki, mój brat Paweł poszedł później do Ekstraklasy do Bełchatowa. W ataku był Marcin Krzywicki, Szymon Skrzypczak, śp. Piotr Rocki miał 38 lat, mimo to piłkarsko nasz przewyższał, a fizycznie był nie do zajechania. To była ekipa, że głowa mała. Faktycznie mam tych klubów sporo na koncie. Przez całą praktycznie karierę balansuję między I i II ligą, wychodziłem z założenia, że idę tam, gdzie będę grał, nawet do niższej ligi. Czy obecny czas w KKS Kalisz jest najlepszym w przygodzie z piłką? - Bardzo dobrze czuję się w Kaliszu. Dobrze wspominam czas w Bytovii i GKS Bełchatów. W Kaliszu powstał obiecujący projekt, jest realna szansa na awans do wyższej ligi, zdecydowałem się na przyjazd tutaj i nie żałuję. Nie ukrywam, że przyjemnie byłoby awansować na zaplecze Ekstraklasy. Dla mnie byłby to powrót, większe stadiony, bardziej markowe kluby, większe zainteresowanie mediów i kibiców. Czy w pana przypadku gra w Ekstraklasie była realna? A może ciągle jest? - Chciałbym zagrać w Ekstraklasie, było to fajne zwieńczenie kariery, póki co delektuję się tym co mam (śmiech). Stąpam twardo po ziemi i wiem, że teraz telefon z Ekstraklasy raczej już nie zadzwoni. Ponad dekadę temu gdzieś na horyzoncie zamajaczył temat Korony Kielce, ale na ile to było poważne i realne to dziś już nie dojdziemy. Ma pan już plan na majówkę? - Liga jest dla KKS Kalisz priorytetem, a puchary tylko dodatkiem. Liczę jednak, że majówkę spędzimy w Warszawie. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA