PAP: Sobotni mecz z Lechem może zdecydować o mistrzostwie Polski? Bartosz Bereszyński: - Prestiż tego spotkania na pewno jest duży. Cała otoczka kreuje ten mecz na najważniejszy w sezonie. Uważam jednak, że następne spotkania będą równie ważne. Przecież wygrana z "Kolejorzem" nie gwarantuje nam mistrzostwa. Tytuł można zdobyć tylko pokonując też kolejnych rywali. Jednak wygrywając z Lechem będziecie mieli przewagę pięciu punktów nad tym zespołem... - Ale porażki w kolejnych trzech meczach mogą pozbawić nas tytułu. Natomiast kuszące jest, że po zwycięstwie nad Lechem wyjazdowa wygrana z Widzewem może zapewnić nam mistrzostwo. Pańskie przejście z Lecha do Legii odbiło się głośnym echem. Jak podchodzi pan do rywalizacji z niedawnym pracodawcą? - Wiele osób uważa, że w sobotę będę chciał się zemścić na Lechu i coś udowodnić jego działaczom. Nic z tych rzeczy. Przede wszystkim będę chciał udowodnić samemu sobie i kibicom w Warszawie, że można pokonać tego rywala. Do każdego meczu podchodzę tak samo skoncentrowany. Nie ma jednak co ukrywać, że atmosfera, jaka towarzyszy rywalizacji tych dwóch drużyn, powoduje, że chce się grać. W pierwszych dniach po przeprowadzce do Warszawy otrzymywał pan nieprzyjemne telefony i sms-y. Czy to się skończyło? - Tak, mam to już za sobą. Nie pamiętam już tych sytuacji i nie chcę do tego wracać. W Warszawie czuję się coraz lepiej. Pogoda sprzyja spacerom i w stolicy mogę zobaczyć wiele ciekawych miejsc. Niezależnie od tego, czy na koniec sezonu pierwszy będzie Lech, czy Legia, pan może już czuć się mistrzem kraju. Czy składanie gratulacji odbiera pan jako złośliwości? - Nie, przecież zagrałem 12 spotkań w Lechu w tym sezonie, a teraz jestem w Legii. W tej sytuacji niezależnie, co się stanie, zostanę mistrzem. Nie chcę jednak tytułu z Lechem. Chcę czuć się mistrzem Polski z Legią. Póki co uważam, że nie mam jeszcze tytułu. Zdobędę go dopiero wówczas, gdy 2 czerwca w Warszawie będziemy świętować. W jakim elemencie Lech może zagrozić Legii? - Nie ulega wątpliwości, że pod względem piłkarskim to dwie najsilniejsze drużyny w Polsce. Lech zimą sprowadził Łukasza Teodorczyka i Kaspera Haemaelaeinena. Poza tym w zespole nic się nie zmieniło i to jest zgrana ekipa. W Legii natomiast potrzeba było trochę czasu, aby wkomponować do drużyny czterech-pięciu nowych zawodników, którzy mieli stanowić o jej sile. Przykładem może być Władimir Dwaliszwili, który nie miał udanego początku rundy. Teraz wyraźnie widać, że przy Łazienkowskiej dobrze się czuje i radzi sobie coraz lepiej. Po ukaraniu za niesportowe zachowanie Miroslava Radovicia i Danijela Ljuboi atmosfera w zespole wydaje się być nieco przygaszona... - Nie, to tylko pozory. Przecież wyszliśmy na mecz z Jagiellonią zmobilizowani i już na samym początku udowodniliśmy, że kłopoty mamy za sobą. Rywale natomiast nie stworzyli sobie zbyt dużo okazji. Bez wątpienia dominowaliśmy na boisku. Przychodził pan do Legii jako napastnik. Teraz jednak z powodzeniem występuje na pozycji prawego obrońcy. Jest pan gotowy powrócić na dawną pozycję? - Nigdy wcześniej w meczach o stawkę nie grałem w obronie i to dla mnie zupełna nowość. W Lechu grałem jako wysunięty napastnik, a w reprezentacjach młodzieżowych jako skrzydłowy. Od początku rozmawiałem z trenerem Janem Urbanem o możliwości gry na prawej obronie. Teraz najbardziej pomocny jestem drużynie właśnie na tej pozycji i póki co w ataku nie będę szukał swojej szansy. Rozmawiał Marcin Cholewiński INTERIA.PL zaprasza na tekstową relację na żywo z meczu Legia - Lech. Początek 18 maja o 13.30 Relację na żywo możesz śledzić także na urządzeniach mobilnych Zobacz wyniki, terminarz i tabelę T-Mobile Ekstraklasy