Lechia Gdańsk nie była lepsza od Znicza Pruszków, ale ostatecznie wycisnęła wygraną 1-0 z niepokonanym do tej pory beniaminkiem. W Gdańsku wszyscy powoli godzą się z I-ligowymi realiami i tym, że mecze, jak ten ze Zniczem odbywają się w niedzielę o godz. 12:40. To tylko sport dlatego są gorsze nieszczęścia niż spadek z Ekstraklasy, kibice już to przełknęli i starają się tłumnie wspierać Biało-Zielonych. Większość już zapomniała o głównym obok piłkarzy i trenerów winowajcy degradacji jakim był właściciel klubu, Adam Mandziara. Rozwiązany kontrakt Ilkaya Durmusa. Lechia Gdańsk reaguje Ten jednak nie daje o sobie zapomnieć i w mediach społecznościowych opublikował dość kuriozalny post, w którym jak gdyby nigdy nic informuje o bliskiej finalizacji sprzedaży klubu i atakuje akcjonariuszy mniejszościowych pisząc, że ich "oferta dosłownie rozpłynęła się w powietrzu". Tymczasem to właśnie jego rządy doprowadziły do degradacji z Ekstraklasy, gdy wspólnie z prezesem zarządu Pawłem Żelemem przeszacowali budżet klubu o kilkanaście (!) milionów złotych. To ich rządy oznaczały opóźnienia w płatnościach dla piłkarzy sięgające 4-5 miesięcy, a pracowników klubu sięgające ponad 2 miesiące, wreszcie rozwiązanie kontraktu z winy klubu przez Ilkaya Durmusa. To duża sztuka spaść 4. na 17. miejsce w Ekstraklasie w ciągu jednego sezonu i opuścić ją w fatalnym stylu z jednym z najwyższych budżetów w lidze. Chciałoby się napisać: kończ waść, wstydu oszczędź, dlatego dość o panu Mandziarze, który swoje wywody zaprezentował na tle skutera, na grzbiecie którego zwiedza Majorkę. I bardzo fajnie, życzymy dużo zdrowia i szczęścia na dalszej drodze życia. Początek rządów prezesa Paolo Urfera przyniósł nawet coś w rodzaju umiarkowanego optymizmu, a spółka Football Culture (czyli formalny właściciel) "kupiła" kibiców już pierwszym ruchem w postaci sprowadzenia Luisa Fernandeza, który zdobył w poprzednim sezonie aż 20 goli dla Wisły Kraków. Hiszpan z miejsca stał się liderem i kapitanem drużyny, ale w barwach Lechii Gdańsk błyszczy na razie w spotkaniach wyjazdowych. Dziś też był bliski zdobycia bramki już w pierwszej połowie po finezyjnej akcji, ale chyba przedobrzył z dryblingiem. Pierwsza połowa wyglądała tak, że można było pomylić, która drużyna spadła z Ekstraklasy, a która jest beniaminkiem I ligi. Znicz Pruszków grał swoje, a Lechia próbowała się jedynie odgryzać z kontry. Niespodziewanie to Biało-Zieloni objęli prowadzenie po stałym fragmencie gry - Jan Biegański dośrodkował z rzutu rożnego, a po sporym zamieszaniu piłkę do siatki skierował nowy nabytek, który dopiero w piątek podpisał kontrakt - szwedzki obrońca Elias Olsson. Za chwilę Skandynaw uratował gospodarzy przed stratą bramki w ostatniej chwili wybijając piłkę lecącą do siatki. W końcówce spotkania do siatki trafił zawodnik Znicza, Patryk Czarnowski, ale chwilę wcześniej popchnął Tomasza Neugebauera i sędzia Wojciech Myć po sprawdzeniu VAR słusznie bramki nie uznał. Maciej Słomiński, INTERIA