Lechia uległa u siebie Motorowi Lublin 0-1 w pierwszym od 15 lat meczu na zapleczu Ekstraklasy w Gdańsku. Przegrana u siebie i to z ligowym beniaminkiem jest oczywiście rozczarowująca, ale gdańscy kibice opuszczali Polsat Plus Arenę zadowoleni nie z wyniku, a z tego że zobaczyli drużynę młodą i walczącą. Przecież jeszcze około miesiąc temu nie było pewne, że Lechia przystąpi do rozgrywek, bałagan w klubie był ogromny. Wygląda na to, że Biało-Zieloni zostali uratowani "last minute" dzięki przejęciu klubu przez fundusz Mada Global z ZEA, który jest właścicielem zarejestrowanej w Warszawie spółki Football Culture, co w efekcie oznacza rządy Szwajcarów Ralpha Istneggera i prezesa klubu Paolo Urfera. Ten ostatni nie był zadowolony z tego co zobaczył, nie chodzi nawet o wynik, a bardziej pokaz pirotechniczny, który przerwał pierwszą połowę spotkania. Transparent rozpostarty przed meczem na trybunie zielonej, który ogłaszał, że "Sto rac to za mało" zwiastował co się stanie. Okazuje się, że w ten sposób ultrasi Lechii Gdańsk obchodzili 15-lecie działalności. Wszystko fajnie, jednak są inne, bardziej bezpieczne sposoby na świętowanie tak zacnej rocznicy. Zwłaszcza, że trójmiejski klub jest już na cenzurowanym po tym co stało się w ostatnim poprzedniego sezonu w Gliwicach, gdy racowisko poskutkowało walkowerem na korzyść Piasta. W ten sposób kibice Lechii chcieli wówczas zaprotestować przeciw temu co z klubem zrobili poprzedni zarządcy Adam Mandziara i Paweł Żelem. Ilkay Durmus rozwiązał kontrakt z Lechią Gdańsk To jeszcze nic, race są często, a skandale biletowe rzadziej, chociaż akurat na Lechii się zdarzają. W Gdańsku jest, a raczej tworzy się nowa ekipa, ale grzechy jakby stare - do podobnych sytuacji dochodziło już w przeszłości przy okazji meczów z Wisłą Płock i pucharowym z Rapidem Wiedeń. Przed meczem z Motorem doszło do ogromnego skandalu, gdy setki kibiców odeszły sprzed stadionu z kwitkiem, nie mogąc nabyć biletu na obiekt, który mieści ponad 40 tysięcy widzów. Sytuację próbował ratować członek zarządu, niedawno jeszcze prezes Ziemowit Deptuła, wychodząc do zdenerwowanych kibiców, ale tak naprawdę co mógł zrobić? Poprosiliśmy go dziś o komentarz, niestety bezskutecznie. Ogromny skandal przed meczem Lechii z Motorem Lublin W efekcie przed stadionowymi kasami dochodziło do dantejskich scen, załamani rodzice tłumaczyli zrozpaczonym dzieciom, że niestety meczu nie zobaczą. Szturmowane było klubowe muzeum, najwyraźniej kibice myśleli że znajduje się tam tajemne przejście na trybuny, niczym w grze Minecraft, gdzie można przejść do Netheru. Polacy stykają się z takimi absurdami na co dzień, ale ciężko było wytłumaczyć zagranicznym turystom, którym pełno o tej porze roku w Trójmieście, sytuacja zaiste groteskowa. Nie ma usprawiedliwienia dla organizatorów spotkania, nie jest nim nawet fakt, że dzień przed meczem liczba uprawnionych do obejrzenia widowiska sięgała ledwie pięciu tysięcy widzów. Ci którzy odbili się od kas prędko na bursztynowy stadion nie powrócą. Groteskowy komunikat Lechii Gdańsk Co teraz może zrobić Lechia? Jakoś przeprosić kibiców, obniżyć ceny biletów na następny mecz itd. Tylko czy będzie komu to zrobić? Osoba, dzięki której w ogóle udało uruchomić się sprzedaż biletów jest na wypowiedzeniu, a dział medialny wciąż jednoosobowy. Tak się dłużej nie da, Lechia to wciąż stosunkowo duży klub, wystarczyła wygrana z Chrobrym w Głogowie, odejście Adama Mandziary, kilka transferów (w tym ten najgłośniejszy w osobie Luisa Fernandeza), by nagle kibice przypomnieli sobie o Biało-Zielonych. Ze spraw czysto sportowych - na trybunach podczas wczorajszego meczu obecny był Dawid Bugaj, o którym pisaliśmy, jego transfer zostanie ogłoszony w najbliższych dniach. W drodze ma być dwóch stoperów i słusznie, bo dłużej grać Bartoszem Brzękiem i Tomaszem Neugebarem jako parą na środku obrony może być ciężko, chociaż oni akurat wczoraj wypadli nieźle. Koniec końców kadencja Paolo Urfera i jego wspólników zaczęła się mało fortunnie, zupełnie jakby w klubie wciąż byli Mandziara i Żelem - czyli race i skandal. Różnica jest taka, że Paolo Urfer chce słuchać, a Adam Mandziara i Paweł Żelem wszystko wiedzieli najlepiej, szczególnie w końcowym etapie ich pobytu w Gdańsku. W efekcie drużyna spadła do I ligi, gdzie jak widać po pierwszym meczu na brak przygód narzekać nie można. Maciej Słomiński, INTERIA