Rok temu piłem nad Motławą kawę z jednym z piłkarzy Lechii Gdańsk (proszę nie zgadywać który, już uprawia swój zawód gdzie indziej). W pewnym momencie mój interlokutor zapatrzył się na "Sołdka" i wypalił: - Ty jesteś stąd, znasz ludzi, jaki jest właściwie cel istnienia tego klubu? To jest bardzo dobre pytanie, jakby powiedział Lesław Maleszka. Zaczęliśmy się wspólnie zastanawiać: Zapełnić stadion? Wychowywać lokalne talenty poprzez rozwój akademii? Zająć jak najwyższe miejsce w Ekstraklasie? Wszystkie te odpowiedzi były tak samo dobre i złe. Można się jedynie domyślać, a ilu kibiców tyle opinii. Problem w tym, że tego celu nikt w ostatnich latach wyraźnie nie wyartykułował. Rok później jesteśmy o tyle mądrzejsi, że oficjalnie i zdecydowanie cel istnienia Lechii Gdańsk został wyznaczony - jest nim sprzedaż klubu. Na marginesie jest to sprzedaż bardzo nietypowa - odbywa się równolegle w zaciszach gabinetów, gdzie negocjują prawnicy oraz w mediach za pośrednictwem wywiadów Adama Mandziary dla "Przeglądu Sportowego". Były prezes przez lata unikał mediów, a teraz w dwa miesiące dał już dwa duże wywiady - Mandziara jest obecnie przewodniczącym rady nadzorczej i od zawsze prawą ręką właścicieli klubu, rodziny Wernze w Gdańsku. Nigdy nie poznałem Adama Mandziary. Słyszałem, że jest to człowiek, który zyskuje przy bliższym poznaniu, gdy się go pozna, już się przebiera nogi, nie mogąc doczekać kolejnego spotkania. Później bywa gorzej, coraz gorzej, aż do gorzkiego przeważnie rozstania. Rozmawiajmy jednak o faktach - za kadencji obecnego właściciela Lechia Gdańsk sportowo przeżywa najlepszy okres w historii, zaczęła właśnie 15 kolejny sezon w Ekstraklasie, od dekady tylko raz osunęła się w ligowej hierarchii w dolną połowę tabeli, raz stanęła na podium, zdobyła Puchar Polski i Superpuchar, dwa razy zagrała w Europie. W 77-letniej historii klubu sukcesy wcześniej niespotykane. Piłka nożna i sport ogólnie to dziedziny subiektywne, każdy je odbiera po swojemu. Ja na przykład dorastałem w latach 90. XX wieku i pamiętam jak na stadion przy Traugutta 29 na mecz II ligi przyjechał Krisbut Myszków i wygrał 1-0 po równie fatalnym meczu jak ten wczorajszy z Koroną Kielce. Nic nie jest dane raz na zawsze, dlatego doceniam obecny czas Biało-Zielonych, ich pozycję w ligowej hierarchii i to w jakim miejscu jest ich dom. Bursztynowy stadion nazywany jest polisą ubezpieczeniową, która ma uchronić przed tym co się stało na przełomie stuleci, czyli osunięciu się klubu w A-klasową otchłań. Nie jestem ślepy i wiem, że 8 tysięcy na meczu z Koroną Kielce to dramatycznie mało. Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle? - jak mówią i piszą niektórzy. Nie jest moją intencją bronienie kogoś, czy usprawiedliwianie. Staram się racjonalnie i bez emocji określić miejsce, w którym znajduje się Lechia Gdańsk w dniu swych 77 urodzin. Faktem jest fatalna frekwencja i apatia, a raczej frustracja lokalnego środowiska - nawet traktując social media z przymrużeniem oka większość komentarzy mieści się pomiędzy - "wszyscy wynocha!" i "zaczynamy znów od A klasy". I nie chodzi tylko o mecz z Koroną Kielce. Dlaczego? Konia z rzędem kto zna odpowiedź na to pytanie. Gdyby to było takie proste, nawet zaciskający pasa klub zatrudniłby specjalistę z 5-cyfrową pensją i taką właśnie - 5-cyfrową frekwencję miałby na każdym meczu. Lechia Gdańsk obchodzi 77 urodziny. Klub jest w procesie sprzedaży Na pewno jesteście ciekawi mojej teorii. To coś pomiędzy brakiem odpowiednich działań marketingowych klubu i zmęczeniem materiału. Prawda zapewne leży pośrodku. W dziale marketingowo-medialnym trwa nieustanny kołowrotek, nie chcę oceniać tych ludzi, gdyż wielu z nim znam i cenię, dlatego nie jestem obiektywny. Chodzi o to, że gdy ktoś się czegoś nauczy i wdroży, pozna ludzi, przychodzi nowa ekipa. I tak w kółko. Oczywiście to kamyczek to ogródka włodarzy. To proste napisać: "Lechia nie potrafi sprzedać mieszkańcom Gdańska faktu, że gra w pucharach". Dużo prawdy w tym jest, ale spadek frekwencji po pandemii COVID-19 dotyka cały kraj, im większy stadion tym bardziej to widać, a Polsat Plus Arena jest dla Lechii zwyczajnie za duża. Czasy się zmieniły, dziś na kliknięcie jest Liga Mistrzów i Premier League, trzeba sporo się napocić, by wyciągnąć ludzi na ekstraklasowy stadion. Idealnie obok meczu przydałby się koncert topowego rapera i wystrzelenie karła z armaty, aby ściągnąć ludzi na stadion. Sam mam znajomych, którzy, gdy Lechia grała przy Traugutta jeździli na mecze domowe i wyjazdowe, potem odpuścili wyjazdy, a następnie mecze domowe - lepiej, łatwiej i taniej obejrzeć zawody w osiedlowym pubie. Wyraźnie też zmienił się profil ekipy wyjazdowej, wzrosła jej średnia wieku, a następcy mają inne sprawy na głowie. Nie jestem obiektywny, ale często chodzi mi po głowie kibicowskie hasło, że "Lechia znaczy Polska". Mówią, że nasza ojczyzna ma najlepszy czas w historii, jest w Unii Europejskiej i NATO, tak jak Lechia jest w Ekstraklasie i gra na pięknym stadionie. Mimo to zarówno wśród rodaków próżno szukać pochwał pod adresem Polski/Lechii. Osiągnęliśmy cele, jesteśmy w strukturach i co dalej? Włącza się wrodzony sceptycyzm rodaków-kibiców? Aktualne jest hasło, że kto się nie rozwija ten się cofa, dlatego pozostaje pytanie o koszt wymienionych na wstępie sukcesów gdańskiego klubu. Zapewne był wysoki i ponad możliwości finansowe o czym świadczą nieustanne zaciskanie pasa i notoryczne od kilku oszczędzanie, z kulminacją w meczu z Rapidem Wiedeń - gdy impreza promowana pod hasztagiem #TrzyDychyNaLechię (hasło wymyślone przez kibiców) została zgłoszona służbom na 28 tysięcy. Przykłady indolencji i zaniedbań można mnożyć (plakaty zapraszające na mecz, który był 3 miesiące temu), często (za często!) słyszy się: "nie można, nie teraz, nie da się!". A przecież, żeby zrobić imprezę urodzinową najpopularniejszego klubu regionu nie trzeba zamykać plaży w Sopocie, wynajmować koła widokowego na Wyspie Spichrzów ani organizować zapasów w kisielu w Ergo Arenie. Ciekawy, niestety tylko hipotetyczny, program obchodów zaprezentował kibicowski portal Lechia.net. Koszty? Symboliczne, głównie to czas osób zaangażowanych, ale w końcu urodziny są raz w roku. Program szczegółowy: godz. 10:00 Odsłonięcie Gwiazd Mateusza Bąka i Piotra Wiśniewskiego godz. 11:00 Uroczysta Msza Św. w intencji wszystkich związanych z Lechią Gdańsk - Bazylika Mariacka w Gdańsku godz. 12:00 Przemarsz sportowców pod sztandarem Klubowym (piłkarze, rugbiści, wszystkie roczniki juniorskie + kibice) ulicami Głównego Miasta w stronę Zielonej Bramy godz. 13:00 Wspólne zdjęcie "Biało-Zielona Rodzina" na Długim Targu godz. 14:00 Scena na Targu Węglowym - "Spotkanie z historią" najstarsi żyjący piłkarze Lechii wspominają i odpowiadają na pytania kibiców godz. 15:00 Poznaj spikera Lechii - Marcin Gałek opowiada o kulisach pracy spikera godz. 16:00 Lechia-Juventus - 2-3 piłkarzy wspomina tamte mecze godz. 17:00 Zostań Lechistą - dyrektor Akademii + kilku juniorów opowiadają o pracy Akademii godz. 18:00- 20:00 Przeżyjmy to jeszcze raz - wspólne oglądanie na telebimie meczu wybranego w drodze losowania internautów godz. 20:00 Oficjalne zakończenie Dnia Lechii - władze Klubu podsumowują miniony rok godz. 20:30 Wspólne biesiadowanie sportowców i kibiców Lechii (Targ Węglowy) Piłka nożna to społeczność skupiona wokół klubu, jednak wszystko zaczyna się i kończy na boisku. Faktem jest, że za kadencji Mandziary grają w Gdańsku piłkarze, na których wcześniej nie było najmniejszych szans. Pamiętam szum jaki podniósł się w Trójmieście, gdy w 2009 r. na Traugutta zawitał Łukasz Surma. Z całą ogromną sympatią dla tego zawodnika, dziś obiecującego trenera, to nie etatowy reprezentant kraju pokroju Milosza Krasica, Sławomira Peszko, Jakuba Wawrzyniaka czy gwiazd Ekstraklasy w stylu Dusana Kuciaka i braci Paixao. Zaryzykuję i napiszę, że nie oglądalibyśmy w Gdańsku rekordu Flavio, gdyby to Andrzej Kuchar był wciąż właścicielem klubu. Paradoksalnie piszę to jako osoba, która prowadzi gospodarstwo domowe bardziej w stylu Kuchara niż Mandziary - nie kupuję nowej zamrażarki, telewizora czy komputera na poczet przyszłych sukcesów, które będą lub nie - w sporcie nie ma gwarancji. Dlatego z Kucharem nie byłoby Flavio i Kuciaka w Gdańsku, ale nie byłoby również ujemnych punktów i notorycznych problemów z płynnością finansową, z którymi od lat boryka się Lechia. Na logikę - koszty sprowadzenia powyższych gwiazd musiały być wysokie - przychody klubu znacząco nie zmieniły się od czasu Andrzeja Kuchara, a pieniądze były wydawane z zupełnie innym rozmachem. Nawet biorąc pod uwagę inflację, wtedy piłkarze grali za 5 tysięcy euro, dziś trudno znaleźć kogoś za dwa razy tyle. Tak wiecznie być nie mogło, dlatego z powrotem do Gdańska został sprowadzony człowiek od zadań specjalnych, Paweł Żelem, który działaniami często niepopularnymi sprawił, że excel zaczął świecić się na zielono. I dobrze, bo to piękny kolor, który daje nadzieję. Jaka będzie przyszłość? Wiemy skąd przychodzimy, wiemy kim jesteśmy, nie wiemy dokąd zmierzamy. Jak na wstępie - brakuje jasnego komunikatu. Przez moment w Gdańsku krążył żart, że więcej osób jest w zarządzie klubu i radzie nadzorczej niż do roboty. To już nieaktualne. Bardzo wzmocniony po sezonie został dział medialny, to dopiero początek sierpnia, dlatego dajemy nowej ekipie carte blanche, mocno trzymamy kciuki, a słysząc, że w projekt zaangażowana jest Magdalena Skorupka-Kaczmarek, osoba z ogromnym medialnym doświadczeniem, była rzeczniczka prezydenta Gdańska śp. Pawła Adamowicza, jesteśmy spokojni o powodzenie przedsięwzięcia. Po takim meczu jak z Koroną Kielce, w którym kandydat do pucharów nie zdołał przeprowadzić ani jednej składnej akcji pod bramką beniaminka, w którym przegrana 0-1 jest najniższym wymiarem kary, mocno kuriozalnie brzmią słowa koordynatora ds. kadry (w praktyce dyrektora sportowego) Sławomira Wojciechowskiego, o tym że kadra jest tak silna, że ciężko ją wzmocnić. Problem leży gdzie indziej. Gdański klub, będąc w procesie sprzedaży, chciałby piłkarzy, którzy dają jakość (tacy kosztują), jednocześnie nie chce przepłacać. Obawiam się, że zbiór zawodników, którzy robią różnicę na boisku i nie ogołocą klubowej kasy może być pusty. Jednocześnie jestem dziwnie spokojny, że zwolennicy masowych transferów będą zacierać ręce w bieżącym miesiącu. Ludzie zmieniają się, ale nie aż tak. Przewodniczący rady nadzorczej Lechii nieraz dokonywał ruchów last minute. Inna rzecz jak ci zawodnicy (przeważnie do odbudowy) wpasują się w drużynę trenera Tomasza Kaczmarka, który ma coraz bardziej zmartwioną minę. A szkoda, bo jak na polskiego trenera ligowego mówi zaskakująco konkretnie. Tym ujął coraz mniej liczną (konfitury są gdzie indziej!) dziennikarską brać z Trójmiasta. Polska Ekstraklasa nie jest na niebotycznym poziomie, ale wystarczy przypomnieć sobie początki i cierpienia Krasicia, którego strzały były początkowo zagrożeniem, ale dla mew na pobliskiej plaży. Jak już jesteśmy przy ptactwie, to nadmorskie wróbelki ćwierkają, że niedługo wszystko będzie jasne w sprawie sprzedaży Lechii Gdańsk. W tą czy w tamtą stronę. Nie zdziwimy się, jeśli zostanie ogłoszona komenda: pobite gary. Nie przez przypadek Adam Mandziara w rozmowie z "PS" zastrzega, że "to zbyt duża transakcja, która w każdej chwili może się wywrócić". Oby ta sztuka nie skończyła się jak "Czekając na Godota". Maciej Słomiński, Interia