Maciej Słomiński, INTERIA: Jak się zostaje dyrektorem technicznym Lechii Gdańsk? Kevin Blackwell, dyrektor techniczny Lechii Gdańsk: - Zaczęliśmy rozmawiać z Paolo Urferem, prezesem klubu kilka tygodni temu. Znamy się wiele lat, początkowo głównie słuchałem co nowi właściciele Lechii mają do powiedzenia, jaka jest ich wizja rozwoju klubu, gdzie chcą dojść i w jakim czasie. Dlaczego zdecydowano się właśnie na pana? - Z tego co wiem struktura klubu zostaje odbudowywana właściwie od zera. Nie było do tej pory w klubie osoby z doświadczeniem w międzynarodowej piłce, sądzę, że dlatego skontaktowano się ze mną. Leciałem do Gdańska w poniedziałek wieczorem, będąc na lotnisku dostałem telefon z klubu grającego w Championship. Musiałem odmówić, obiecałem już Lechii Gdańsk, że będę pracował dla niej. Czym się pan będzie zajmował w Lechii Gdańsk? - Podział pracy jest prosty - jeśli sprawa nie jest związania bezpośrednio z futbolem - tym się nie zajmuję, jeśli kwestia dotyczy piłki nożnej - w tym uczestniczę. Dyrektor techniczny to ktoś w rodzaju dyrektora sportowego, a takiego Lechia już ma w osobie Jakuba Chodorowskiego. - Mam być wsparciem dla niego i sztabu Szymona Grabowskiego. Z grubsza podział pracy ma być taki - ja oceniam sytuację, wspólnie wydajemy ocenę i potem Kuba to wprowadza. Pierwsze ustalenia już za nami. Na przykład na mecz do Warszawy jedziemy pociągiem, a nie autokarem, bo zajmie to mniej czasu. To, że większość rywali mamy daleko też jest wyzwaniem - nad tym również będziemy pracować. Słyszałem opinię, że ma pan pomóc trenerowi Grabowskiemu w wypracowaniu stylu gry drużyny. - Nie powiedziałbym, że na obecnym etapie będę mówił "Simonowi" jak ma grać. Na razie mam się przyglądać drużynie i klubowi jako całości. Mieliśmy w piątek bardzo dobre spotkanie w klubie. Uważam, że obecnie jesteśmy na etapie, w którym styl gry musimy dostosować do zawodników jakich mamy. Jednym z naszych celów sportowych jest właśnie wypracowanie stylu gry, który będzie definiował DNA Lechii Gdańsk. W tym sezonie drużyna patrzyła na Luisa Fernandeza co on zrobi, reszta starała się dostosować. Teraz hiszpańskiego kapitana zabraknie. - Trzeba na to patrzeć optymistycznie, co zakomunikowałem trenerowi - nieobecność kapitana może stać się szansą dla pozostałych zawodników. Liczymy na to, że ta sytuacja wykreuje kolejnych liderów tej grupy. Idealną sytuacją byłoby, że nawet taki zawodnik jak Fernandez wracając, będzie musiał walczyć o miejsce w składzie. Prawie wszyscy zawodnicy w klubie są nowi, u mnie mają czystą kartę, od nich zależy co się na niej znajdzie. A jaki sposób gry pan preferuje? - Osobiście lubię grę w wysokim tempie, nowoczesny sposób grania z naciskiem na pressing, - to robiliśmy w Sheffield United, gdy grali dla nas Kyle Walker, Kyle Naughton, Stephen Quinn - młodzieżowi reprezentanci swoich krajów. Przez lata gra w Lechii Gdańsk była niejako dodatkiem do fajnego rodzinnego życia w Trójmieście. - Moją rolą jest wyprowadzić zawodników poza ich strefę komfortu. Jeśli chcą coś osiągnąć w piłce nożnej, nie może być przyjemnie. Wiem o bardzo ambitnych planach nowych właścicieli, piłkarze muszą zrozumieć, że jeśli nie będą spełniali oczekiwać zostaną zastąpieni przez innych. Ostatnie mecze nie były udane - remis z Górnikiem Łęczna, Lechia uratowała w ostatniej akcji meczu. - Nie był to dobry mecz, piłka nie przemieszczała się wystarczająco szybko. Drużyna gości miała kontrolę nad tym spotkaniem. Górnik Łęczna zaparkował autobus w swoim polu karnym. - Tak, ale zrobił to umiejętnie, w pierwszej połowie miał pięć strzałów na bramkę, podczas gdy Lechia miała tylko dwa, mając posiadanie piłki na poziomie 70 proc. Co z tego, jeśli większość podań była na własnej połowie. Drużyna Lechii Gdańsk jest bardzo młoda. - Zdecydowanie najmłodsza w lidze - średnia wieku jest o cztery lata niższa od kolejnej drużyny. To inne z moich zadań: rozwój młodych zawodników na wielu płaszczyznach: fizycznej, mentalnej, taktycznej. W pierwszych dniach mojej pracy obejrzałem siedzibę klubu, wydaje mi się, że znaleźliśmy dobre miejsce na kantynę, gdzie drużyna będzie mogła wspólnie spożywać posiłki - śniadanie i lunch. Chcemy kontrolować, jak żywią się zawodnicy. Kolejna rzecz, którą chcemy się zająć to psychologia, uświadamianie młodych piłkarzy, żeby umieli zrozumieć swoje uczucia i reakcje. Jakie są pana pierwsze wrażenia z pobytu w Gdańsk? - Mam sporą skalę porównawczą, prawie 30 lat pracowałem w ligowej piłce w Anglii, wcześniej byłem bramkarzem. Byłem na stażach w klubach południowoamerykańskich (Sao Paolo), europejskich (Juventus), prowadziłem również Nakhon Ratchasima z Tajlandii. Przed przyjazdem do Gdańska oczywiście zrobiłem research, ale jestem bardzo pozytywnie zaskoczony. Jest tu właściwie wszystko czego potrzeba, aby budować klub liczący się w skali europejskiej. Nie ma ośrodka treningowego. - Wiem, że Paolo Urfer pracuje nad tym, by klub wszedł w posiadanie działki za miastem. Ośrodek treningowy to w dzisiejszych czasach konieczność. Pamiętam, gdy sprzedaliśmy Marcus Benta z Sheffield United do Blackburn za 750 tysięcy funtów. Zamiast wydawać na nowych piłkarzy, klub kupił ziemię w Shirecliffe, by tam wybudować centrum treningowe. Pewnie portret Benta wisi w tym ośrodku. - Jego akurat nie, ale są zdjęcia wychowanków klubu z Sheffield: Harry Maguire, Kyle Walker, Kyle Naughton - wszyscy to wychowankowie "Blades". Zawodnicy przez nas wychowani przynieśli do klubu około 20 mln funtów z transferów. Przez lata drużyna stacjonowała na stadionie przy Traugutta. Teraz piłkarze zbierają się na Letnicy i stoją w korkach, by przebić się na stary obiekt. - Rozmawialiśmy o tym, być może trzeba do tego wrócić? Nie mam gotowych odpowiedzi, jestem tu od kilkudziesięciu godzin, jestem na etapie stawiania pytań. Na jaki czas związał się pan z Lechią Gdańsk? - Do końca sezonu - w moim wieku nie ma potrzeby, by zawierać dłuższe umowy. Jeśli awansujemy do wyższej klasy rozgrywek, wówczas przedłużymy współpracę. Awans jest kluczem do rozwoju klubu, tego nie mogę zagwarantować, ale pomoc w rozwoju klubu już tak. Jestem tu krótko, ale widzę więcej pozytywów niż negatywów. Nie jestem tu dla pieniędzy, swoje odłożyłem, pracując przez dwie dekady na poziomie Premier League i Championship. Mógłbym siedzieć w domu na wsi pod Londynem i oglądać mecze. Zdecydowałem się jednak przybyć tutaj, to nowe wyzwanie, wciąż mam w sobie ten ogień, wciąż chcę się uczyć i dać otoczeniu co najlepsze. Ta praca mnie ekscytuje, czuję że mam i będę miał wpływ na kształtowanie młodych piłkarzy i klubu, który może być wielki. Nie wchodząc w szczegóły coś musiało być nie tak, jeśli drużyna z takiego miasta, z takim stadionem opuściła Ekstraklasę. Już wyjaśniam, co było nie tak: w pierwszym półroczu zawodnicy otrzymali jedną pensję. Gdyby nie nowy właściciel klub by prawdopodobnie upadł. - Przeżywałem coś podobnego w Luton Town w sezonie 2007/8, nie dostawaliśmy wynagrodzeń przez 3,5 miesiąca. W boxing day graliśmy na wyjeździe z Bristol Rovers, w hotelu zamówiliśmy "beans on toast", ale obsługa nie przyjęła czeku od Luton Town. Wiedziała, że jest on bez pokrycia. Musiałem zapłacić sam... Kevin Blackwell jest nowym dyrektorem technicznym Lechii Gdańsk W 3. rundzie FA Cup zremisowaliśmy 1-1 z Liverpoolem, który pół roku wcześniej grał w finale Ligi Mistrzów. W reważnu przegraliśmy wysoko na Anfield. Klub był wtedy w wielkim kryzysie finansowym, drużyna Rafy Beniteza, gdy przyjechała na stadion Kenilworth Road miała więcej toreb ze sprzętem niż my mieliśmy piłkarzy. Dziś "The Hatters" są w Premier League, gdzie za sezon gry dostaje się 200 mln funtów. W Luton pracował pan jako manager, ale większa część pana kariery trenerskiej upłynęła w roli coacha, czyli trenera. Przez lata stanowiliście nierozłączny duet z Neilem Warnockiem. - Prowadziłem około 500 meczów jako manager w lidze angielskiej, w Leeds, Luton, Sheffield United. W duecie z Neilem o wiele więcej. On sam jest rekordzistą - był managerem podczas 1626 spotkań. Często przejmowaliśmy drużyny w kłopotach, gdy ktoś je miał, dzwonił po Neila i po mnie. Jesteśmy duetem, który w angielskim futbolu osiągnął najwięcej ligowych promocji - wspólnie mamy na koncie osiem awansów: Barnet, Scarborough, Notts County, Plymouth, Huddersfield, Sheffield United, QPR, Cardiff. Czyli już rozumiem, po co pana tutaj sprowadzono. - Oczywiście chciałbym pomóc Lechii Gdańsk wrócić do Ekstraklasy. Jestem tu od kilku dni, gdy patrzę na stadion, na miasto - dlaczego miałoby tu nie być co rok europejskich pucharów? Oczywiście nie jestem cudotwórcą, ale wiem, że jestem dziś lepszym trenerem, jestem lepszy w relacjach międzyludzkich niż 20 czy 30 lat temu. Dużo podróżowałem, poznałem futbol w różnych zakątkach globu, choć oczywiście najwięcej czasu spędziłem w Anglii. Byłem jednym z pierwszych trenerów, którzy uzyskali licencję PRO, jestem na czasie z nowinkami technicznymi w futbolu. Co zrobić, by Lechia wróciła do Ekstraklasy? - Mam swoje przemyślenia jak w tej niełatwej lidze wygrywać mecze - oczywiście pierwszy usłyszy je trener, zresztą sporą część już mu przekazałem. Trzeba zrozumieć, że awans sam się nie stanie, rywale nie położą się na murawie tylko dlatego, że grają z klubem, który w ostatnich latach grał w Ekstraklasie. Dla rywali mecze z Lechią i Wisłą Kraków są jak finały pucharów. W futbolu niezwykle ważna jest pokora, Leeds United grało w półfinale Champions League, by za trzy lata wylądować w Championship. Jaka był pana najlepszy moment w piłkarskim życiu? - Odpowiem książkowo: mam nadzieję, że dopiero przede mną. A tak serio, to bardzo trudne pytanie...Niewiele rzeczy da się porównać, gdy wyprowadzasz swoją drużynę na Wembley, a na trybunach wiwatuje 100 tysięcy kibiców. Każdy z ligowych awansów był wspaniałym uczuciem. Chociaż to co ostatnio osiągnąłem w Tajlandii też było piękne. Obroniliśmy się przed spadkiem z ligi, w krajowym pucharze dotarliśmy do finału, działacze w klubie pytali się mnie jak to zrobiłem. To mi dał futbol, chłopak z Londynu trafił do centrum Bangkoku. Futbol ma swoje blaski, ma też cienie. - Tak...W styczniu 2019 r., gdy byliśmy z Neilem w Cardiff zakontraktowaliśmy argentyńskiego napastnika Emiliano Sala. W sobotę graliśmy z Newcastle, tego samego dnia zawodnik przyleciał z Nantes podpisać kontrakt. Jego rodzina została w Walii, on wrócił po jakieś rzeczy, które zostawił we Francji. Wieczorem w poniedziałek zadzwonił do mnie Warnock mówiąc łamiącym się głosem: "Blackie, on nie żyje". Gdy zrozumiałem o kogo chodzi aż nogi się ugięły pode mną. Nigdy nie zapomnę tego dnia. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA