To niezwykle rzadka sytuacja, żeby piłkarz mógł wystąpić przeciw klubowi, z którego jest wypożyczony. Przeważnie klub wypożyczający dyktuje wysoką kwotę, jaką trzeba uiścić, żeby zawodnik mógł hasać po murawie w barwach rywala. No chyba, że uznaje że piłkarz będzie piątą kolumną i osłabi drużynę, do której jest wypożyczony. W przypadku Słowaka Jaroslava Mihalika tak na pewno nie jest. Niemniej fakty są takie, że słowacki piłkarz wypożyczony jest z Cracovii do Lechii Gdańsk. Nie ma przeszkód, by Mihalik wystąpił przeciw "Pasom" w finale Pucharu Polski, który odbędzie się w Lublinie, w piątek 24 lipca o godz. 20. Nie znaczy to, że przypadek Słowaka jest pierwszym w historii finału pucharowych rozgrywek. Nie dalej jak dwa sezony temu, inna drużyna z Trójmiasta, Arka Gdynia mierzyła się na Stadionie Narodowym z Legią Warszawa. W barwach gdynian zagrał Mateusz Szwoch wypożyczony wtedy z warszawskiego klubu. Finał wygrali warszawianie 2-1. Tyle jeśli chodzi o arenę krajową, a co z międzynarodową? Jednym z najbardziej znanych jest przypadek hiszpańskiego zawodnika Fernanda Morientesa, przez lata goleadora Realu Madryt. Po przybyciu na Santiago Bernabeu Brazylijczyka Ronalda, Morientes grał coraz mniej. Przed sezonem 2003/4 napastnik został wypożyczony do AS Monaco. "Królewscy" nie zastrzegli, by Morientes nie mógł grać przeciw nim, to jednak inna liga. Jest jeszcze Liga Mistrzów, gdzie w ćwierćfinale piłkarzom z Księstwa los przydzielił Real. Na stadionie w Madrycie po bramce Ronalda w 81. minucie gospodarze prowadzili 4-1 i wydawało się, że losy awansu są już przesądzone. Nie dla Morientesa, który dwie minuty później trafił do siatki i dał Monaco nadzieję. W rewanżu gracze z Księstwa Monaco zwyciężyli 3-1, a Morientes znów wpisał się na listę strzelców. Włodarze "Królewskich" jeszcze długo pluli sobie w brodę, a AS Monaco doszło do finału, w którym uległo FC Porto 0-3. Trochę inny przypadek "gryzienia" karmiącej ręki to mistrzostwa świata w roku 2002. Południowokoreańskim gospodarzom pomagały ściany i sędziowie. W 1/8 finału Ekwadorczyk Byron Moreno nie uznał dwóch goli dla Italii, ale nie miał obiekcji by wskazać na środek po bramce Ahn Jung Hwana, w 119. minucie. Moreno zakończył po tym spotkaniu niechlubną karierę arbitra, a prezydent włoskiego klubu Perugia ze skutkiem natychmiastowym rozwiązał kontrakt z południowokoreańskim piłkarzem. To oczywiście zupełnie inny przypadek niż ten Jaroslava Mihalika. Tak się szczęśliwie składa, że to gdzie jest dziś Słowak w dużej mierze zdecydowało się na lubelskiej arenie, na której odbędzie się tegoroczny finał Pucharu Polski. Było to w 2017 roku. W pierwszym spotkaniu młodzieżowych mistrzostw Europy Polska mierzyła się ze Słowacją. Podopieczni Marcina Dorny już w pierwszej minucie objęli prowadzenie po strzale Patryka Lipskiego i to był koniec dobrych wiadomości dla "Orląt". Słowacy bardzo mocno wzięli sprawy w swoje ręce, ostatecznie wygrali 2-1 i był to najniższy wymiar kary. Na meczu był trener Michał Probierz, który za kilka dni obejmował Cracovię. To on podjął decyzję o wykupie Mihalika, który był na poprzednie pół roku wypożyczony do "Pasów". Klauzula, którą należało zapłacić była wysoka, bo aż 850 tysięcy euro, ale patrząc na grę Mihalika wydawało się, że to niewiele. W meczu z Polską "Jaro" zagrał świetnie, w 82. minucie zmienił go Lukasz Haraslin, piłkarz przecież już wtedy o ustalonej marce w Ekstraklasie. Mihalik był wtedy o wiele lepszy i wydawało się, że przy Kałuży w ogóle nie zagra, tylko od razu zostanie sprzedany do możniejszego klubu na zachód. O to zresztą były potem pretensje. Cracovia patrząc, co się dzieje wokół, zaryzykowała i wyłożyła sporą kwotę. A co się działo? Otóż, gdy "Pasy" dopinały umowę z Mihalikiem, równolegle na polskiej ziemi Inter Mediolan kontraktował obrońcę Milana Szkriniara (z którym Mihalik grał w słowackiej Żylinie), a Celta Vigo Stanislava Lobotkę. To byli reprezentacyjni koledzy Mihalika, z tą różnicą że oni już posmakowali zachodniej piłki ligowej wcześniej. "Jaro" przeszedł do Cracovii i wtedy wszystko poszło nie tak. - Podczas turnieju napisał do mnie wiadomość trener Michał Probierz. "Spotykamy się w Krakowie. Chcę, żebyś był moim zawodnikiem" - brzmiała. Zaimponował mi. Zobaczyłem, że ceni moje umiejętności. Ale jestem osobą szczerą, więc od razu mu odpisałem, że nie interesuje mnie gra dla Cracovii. Że chcę odejść. Później spotkałem się z trenerem i prezesem. Panu Filipiakowi powiedziałem: "Możecie mnie wykupić, ale jak tylko dostanę ofertę, to chcę odejść". On stwierdził, że nie ma problemu, bo ma dwie dobre oferty dla mnie. Myślałem, że Cracovia chce ubić interes - wykupić mnie za te 850 tysięcy, a później sprzedać drożej. Niestety, okazało się, że prezes mówił nieprawdę. Usłyszałem, że jednak nie było żadnych ofert - mówił Mihalik "Przeglądowi Sportowemu". Z tego wywiadu wyszła niemała chryja, Słowak twierdził, że niektóre słowa włożono mu w usta. Potem zapowiadał proces i wysyłał dziwne informacje dziennikarzowi "PS", który z nim rozmawiał.