Maciej Słomiński, Interia: Gratulacje z okazji zajęcia czwartego miejsca z Lechią Gdańsk i awansu do kwalifikacji do Ligi Konferencji. Jednak dla pana koniec sezonu jest słodko-gorzki. Klub podał informację o zerwaniu więzadła strzałkowo-skokowego przedniego. To oznacza koniec sezonu dla pana. Michał Nalepa: - Nigdy nie jest dobry czas na kontuzję, ale szczęście w nieszczęściu, że stało się tuż przed końcem sezonu, gdy osiągnęliśmy zakładany cel i zapewniliśmy sobie miejsce w pucharach. Czas mnie aż tak bardzo nie goni jak w trakcie rozgrywek. Co się stało w meczu z Pogonią Szczecin? To nieczęsty widok, że opuszcza pan plac gry przed zakończeniem spotkania. - Pod koniec meczu skoczyłem do głowy z rywalem, spadłem i źle stanąłem. Od razu poczułem, że jest niedobrze, jeszcze chwilę trzymała adrenalina, myślałem że dogram do końca meczu. Niestety nie udało się. Goście szli drugą stroną boiska, modliłem się żeby piłka nie poszła na moją stronę, bo nie byłem w stanie biec. Na szczęście zawodnicy Pogoni wybili piłkę na aut. Gest fair play? - Nie, chyba nawet nie wiedzieli, że coś mi jest. Po prostu źle zagrali piłkę. Jakie są prognozy co do pana powrotu na boisku. - Wstępna diagnoza mówi o sześciu tygodniach przerwy. Wiadomo, że nie jest to wyliczone co do dnia. W każdym razie na start kolejnego sezonu będę gotowy. Zaraz, zaraz. Teraz jest połowa maja, sześć tygodni przerwy, więc wróci pan na początku lipca. A pierwsza runda Ligi Konferencji przypada na 7 i 14 lipca. - Jestem dziwnie spokojny, że na te mecze będę gotów. Takie mam przeczucie. Znam swój organizm, będzie dobrze. Michał Nalepa kontuzjowany. Wróci na puchary Od Łukasza Zwolińskiego wiem, że w szatni Lechii Gdańsk obecny był temat nominacji w plebiscycie na najlepszych zawodników Ekstraklasy. Pana nie ma wśród nominowanych obrońców. Zawód? - Konkurencja jest bardzo mocna. Wśród nominowanych równie dobrze mógł się znaleźć Mario Maloca czy Kuba Czerwiński. Dlatego nie będę oceniał siebie, ale jestem zdziwiony, że wśród nominowanych bramkarzy nie ma Dusana Kuciaka. Nie ma go w czołowej piątce, a moim zdaniem, w tym sezonie to najlepszy golkiper w Ekstraklasie. Czy da się porównać radość po zdobyciu Pucharu Polski w 2019 r. z wywalczeniem czwartego miejsca teraz? - To jest niezapomniane przeżycie podnieść cenne trofeum, na wypełnionym Stadionie Narodowym, otoczka meczu finałowego jest niepowtarzalna. Teraz też radość była ogromna, choć w moim przypadku o kulach. Koniec końców, tak jak wtedy, teraz też zagramy w pucharach i nikt nie będzie patrzył z jakiego powodu się tam znaleźliśmy. Ma pan jakiegoś wymarzonego rywala w tych pucharach? - Nie da się ukryć, że nie będą to zespoły z najwyższej półki. Żeby zagrać z silnymi, najpierw trzeba pokonać słabszych. Tylko i aż tyle. Lechia Gdańsk finiszowała na czwartej pozycji, do czołowej trójki tracąc sporo punktów. Czego w tym sezonie zabrakło Biało-Zielonym, żeby bić się o "pudło". - Statystyki są jasne - lepszej, bardziej stabilnej formy w meczach wyjazdowych. Te drużyny, które nas wyprzedziły - Lech Poznań, Raków Częstochowa i Pogoń Szczecin miały dłuższe i bardziej wyrównane ławki rezerwowych od Lechii Gdańsk. Cieszy mnie, że z wyżej wymienionymi rywalami zagraliśmy po jednym dobrym meczu. Lech i Raków pokonaliśmy u siebie. To pozytywny sygnał przed kolejnym sezonem i występem w europejskich pucharach. Który moment z minionego sezonu był dla pana najlepszy, co zostanie w pamięci na dłużej? - Cieszę się, że po obozie przygotowawczym podczas którego zmogła mnie choroba, od razu doszedłem do formy, wyszedłem na mecz ze Śląskiem Wrocław i strzeliłem bramkę. Szkoda, że tych goli nie było więcej. Zapamiętam mecze z Legią Warszawa, Lechem Poznań i Rakowem Częstochowa na naszym stadionie. Ta końcówka też była dobra. Sporo ludzi było na naszych meczach ze Stalą Mielec i Pogonią Szczecin, to były dobre spotkania w naszym wykonaniu, kibicom też się chyba podobało, bo frekwencja rosła na finiszu. No właśnie odwieczny temat frekwencji - wam faktycznie lepiej się gra im bardziej stadion pełen, czy to tylko taki wyświechtany frazes? - Można powiedzieć, że im więcej ludzi przychodzi na mecz, tym lepiej gramy. Gdyby na każdym meczu był pełen stadion, bylibyśmy w stanie pokonać każdego. Myślę, że taka liczba kibiców jak w meczu z Pogonią, gdy zajęty jest prawie cały dolny taras jest do przyjęcia. Kibice są naszym dwunastym zawodnikiem i taka jest prawda. A najgorszy moment tych rozgrywek? - Ta seria sześciu kolejnych przegranych meczów wyjazdowych. W meczach z Radomiakiem czy Cracovią nie tylko przegraliśmy, ale i gra była daleka od ideału. Mieliśmy na ten temat rozmowy wewnątrz drużyny, wyciągnęliśmy wnioski i wyniki się poprawiły. W kolejnym sezonie nie możemy sobie pozwolić na takie negatywne serie. Nie mogę pana nie zapytać o Wisłę Kraków. Czy jej spadek z Ekstraklasy jakoś pana poruszył? - Naturalnie. Byłem zawodnikiem "Białej Gwiazdy" ponad sześć lat, część spędziłem na wypożyczeniach. Pochodzę z terenów, w których jest wielu kibiców Wisły. Będzie mi brakowało krakowskiej drużyny w Ekstraklasie. Spędziłem tam sporo fajnych chwil, spotkałem wspaniałych ludzi, wielu z nich jest w klubie do dziś. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało, do końca wierzyłem, że Wisła się uratuje, źle się z tym czuję, że została zdegradowana. Mam nadzieję, że mój były klub jak najszybciej wróci na najwyższy szczebel rozgrywek, do ligowej elity. Chciałem zapytać o początek meczu ze Stalą Mielec. Bułgarski obrońca Bożidar Czorbadżijski zaatakował pana łokciem i to we własnym polu karnym. Mieliście wcześniej na pieńku? - Nie, ale zauważyłem, że od jakiegoś czasu rywale ostrzej traktują mnie przy stałych fragmentach gry. Widocznie wiedzą, że mogę strzelić bramkę. W tej sytuacji ze Stalą Mielec powinien być rzut karny. Nie było, mówi się trudno, że sędzia tego nie zauważył. Najważniejsze, że wygraliśmy. W tym meczu pierwszy w życiu hat-trick ustrzelił Łukasz Zwoliński, który razem z Flavio Paixao zostali nominowani wśród pięciu najlepszych napastników Ekstraklasy. Który z napastników z innych klubów najbardziej dał się panu we znaki w tym sezonie? - Na pewno wyróżnia się Mikael Ishak z Lecha Poznań, ale on akurat w meczu w Gdańsku nie zagrał. Lechia Gdańsk w tym sezonie najwięcej rotowała na prawej obronie. Czy to, że gra pan obok Josepha Ceesaya, który jest przekwalifikowanym skrzydłowym, oznacza że ma pan więcej pracy w obronie? - Gdy pierwszy raz trenowaliśmy takie ustawienie, powiedziałem nawet do Mario Malocy, że prezentuje się tak jakby już kiedyś grał na tej pozycji. Faktycznie okazało się, że kiedyś występował jako wahadłowy, co jest zbliżone do prawej obrony. Joseph wypada bardzo dobrze na bocznej obronie, ciężko go minąć, dlatego że jest piekielnie szybki. Nieźle też prezentował się David Stec, bardzo solidny, rzetelny zawodnik. Ma pan rok do końca kontraktu z Lechią, zresztą tak jak wielu zawodników. Czy odbyły się już jakieś rozmowy odnośnie przedłużenia umowy? - Jeszcze nie, spokojnie. Na razie jest czas podsumowania sezonu, potem muszę wyleczyć kontuzję. Idziemy metodą małych kroków. Jestem otwarty na propozycje i optymistycznie nastawiony co do dalszej współpracy. Na początku sezonu Lechię Gdańsk prowadził trener Piotr Stokowiec. Ostatnio mieliście okazję się spotkać podczas meczu z Zagłębiem w Lubinie. Był czas powspominać nie tak dawne dzieje? - Bardzo nerwowe spotkanie, dużo się działo. Po meczu my byliśmy źli, że nie udało się dowieźć dwubramkowej przewagi, Zagłębie też nie było szczęśliwe z remisu. Wymieniliśmy się z trenerem Stokowcem kilkoma zdaniami, pogratulowałem dobrego meczu i życzyłem powodzenia. Cieszę się, że Zagłębiu udało się utrzymać i będziemy mieli okazję się spotkać w kolejnych rozgrywkach. Rozmawiał Maciej Słomiński