Lechia Gdańsk znalazła się na ostrym wirażu. W Ekstraklasie po 7. kolejkach jest na ostatnim miejscu, a wczorajszy bezbramkowy mecz z Wartą Poznań, obserwowany przez 4770 widzów (10 procent pojemności stadionu) był pokazem antyfutbolu. Drużynę, w miejsce zwolnionego w nocy trenera Tomasza Kaczmarka (w tle było pozbawienie opaski kapitana Flavio Paixao) prowadził jego asystent, Maciej Kalkowski. Dzień wcześniej swoją działalność w zarządzie klubu zawiesił przedstawiciel akcjonariuszy mniejszościowych, reprezentujący środowisko lokalne, Piotr Zejer. Z całym szacunkiem dla wyżej wymienionych to "małe miki" w porównaniu z bombą, która wybuchła w niedzielny poranek. W oświadczeniu na Instagramie przewodniczący Rady Nadzorczej Lechii Gdańsk, Adam Mandziara napisał, że: "Postanowił zakończyć swoją aktywność i zaangażowanie w strukturach Lechii Gdańsk. To oznacza też rezygnację z funkcji przewodniczącego Rady Nadzorczej". W dalszej części oświadczenia wskazuje powody swej decyzji: "Jest mi bardzo przykro, ale nie mogę i nie chcę zaakceptować wydarzeń, które nastąpiły w ostatnich dniach i tygodniach. Respekt, lojalność, zaangażowanie oraz pasja są podstawą do działania w klubie. W Lechii mi tego w ostatnim czasie kompletnie brakuje. Pisałem o tym już w sierpniu członkom Zarządu Lechii Gdańsk. Czas by to oni przejęli większą odpowiedzialność za klub. Ja odcinam się od nienawiści, zawiści i hejtu jakie - przykro mi o tym pisać - ale w otoczeniu Lechii, panują na co dzień". Przed wczorajszym meczem z Wartą Poznań, wiceprezes zarządu Lechii Agnieszka Syczewska mówiła na antenie Canal Plus, że w nadchodzącym tygodniu opinia publiczna zostanie poinformowana o stanie procesu sprzedaży Lechii Gdańsk, o którym mówi się od miesięcy. Po oświadczeniu Adama Mandziary wśród części kibiców Lechii zapanowała euforia. "Big Boss" nie jest Gdańsku postacią przesadnie lubianą, choć akurat w ostatnim czasie hejt trybun skoncentrował się głównie na postaci prezesa zarządu klubu, Pawle Żelemie. Czy ta euforia była uzasadniona okaże się wkrótce, bo na sprawę można patrzeć dwojako. Odchodzi nielubiany działacz, pod wodzą którego Biało-Zieloni na boisku odnieśli największe sukcesy w historii klubu. Aktualne wciąż jest pytanie o koszt tych sukcesów - był czas, że na porządku dziennym były finansowe zawirowania nad morzem. Ostatnie miesiące przyniosły znaczną poprawę pod tym względem. Tak naprawdę nikt wie co teraz - możliwości są dwie - albo nowy właściciel albo jakiś kompletnie czarny scenariusz. Na pewno nieco mądrzejsi będziemy 12 września, gdy odbędzie się posiedzenie rady nadzorczej Lechii. Pewne jest, że to właśnie Mandziara był ojcem i matką projektu pod nazwą "Lechia Gdańsk" od 2014 r., gdy stał się głównym rozgrywającym w nadmorskim klubie. Jego oświadczenie stanowi na pewno koniec pewnej ery w historii Lechii Gdańsk, która trwa od 1945 r. Maciej Słomiński, Interia