Maciej Słomiński, INTERIA: Czuje się pan królem okna transferowego? Jakub Chodorowski, członek zarządu i dyrektor sportowy Lechii Gdańsk: - Absolutnie nie, zdecydowanie za wcześnie na koronację. Jesteśmy przekonani, że ściągnęliśmy dobrych jakościowo zawodników, ale to tylko jedna strona medalu. Teraz oni muszą nasze przekonanie przekuć w punkty na boisku. Dotychczasowe wyniki traktujemy z dużą rezerwą, dajemy drużynie czas, żeby zaczęła funkcjonować. Na razie mamy pojedynczych zawodników, którzy jeszcze nie stanowią zgranego zespołu. Spore wyzwanie przed trenerem Szymonem Grabowskim, ale nie tylko - wszyscy jesteśmy jedną drużyną, musimy sobie pomagać, aby osiągnąć wyznaczony cel. Chcemy jak najszybciej tę drużynę zintegrować, aby nabrała automatyzmów. Pojawił się pan w Lechii Gdańsk w połowie lipca. Czy ten czas, do zakończenia okna transferowego to pana najbardziej intensywny okres zawodowy w życiu? - Zdecydowanie tak. Zimowe okno transferowe w Wiśle Kraków, gdzie byłem pełnomocnikiem zarządu do spraw sportu, gdy była ona zagrożona spadkiem z Ekstraklasy w sezonie 2019/20 też było intensywne, jednak bez porównania z tym co działo się w Gdańsku przez ostatnie tygodnie. Wtedy brałem bezpośredni udział w sprowadzeniu czterech zawodników (Turgeman, Hebert, Hołownia, Tupta), tu było ich o wiele więcej. Nie licząc powrotów z wypożyczeń Lechię wzmocniło trzynastu piłkarzy - Bobček, Bugaj, Chindris, Chłań, D’Arrigo, Fernandez, Kałahur, Kapić, Mena, Olsson, Sarnawski, Sypek, Żelizko.- Uczestniczyłem w przyjściu jedenastu, bo Miłosza Kałahura i Luisa Fernandeza nie liczę, oni przybyli jeszcze przed moim przyjściem do Lechii. Jedenastu - czyli cała nowa drużyna. Część tych zawodników była już wcześniej oglądana przez prezesa Paolo Urfera, który sam był dyrektorem sportowym i ma bardzo wiele znajomości w świecie futbolu. Przychodząc do klubu miał listę piłkarzy, których chciałby mieć u siebie. Druga część transferów to nasza codzienna praca i oglądanie zawodników w bardzo przyspieszonym tempie. Tego wymagała sytuacja, bo przecież chwilę wcześniej odwołano sparing z powodu braku zawodników, zakasaliśmy rękawy i działaliśmy. Działaliśmy szybko, czasem po nocy, by nie tracić czasu. Mówi pan o czasie. Kiedy nastąpi pierwsza weryfikacja tej drużyny? Po rundzie jesiennej? - Tak naprawdę my nie mamy czasu w ogóle. Sezon jest długi, ale jest tyle drużyn zainteresowanych awansem do Ekstraklasy, że musimy zacząć wygrywać tu i teraz. Im szybciej tym lepiej. Styl jest w tym momencie nieważny. Najważniejsze są punkty, a styl wypracujemy w kolejnych miesiącach. Paolo Urfer mówił w wywiadzie, że na stanowisko dyrektora sportowego chciał: "młodego człowieka (...), kogoś spoza układów, kto szybko się uczy". Jak się dostaje taką pracę? - 41 lat to już chyba nie młody (śmiech). Paolo Urfer dostał moje CV od kogoś z kim współpracował wcześniej. Spotkaliśmy się w Warszawie jeszcze przed formalnym przejęciem klubu, rozmawialiśmy przez 2-2,5 godziny. Okazało się, że w ten sam sposób myślimy o piłce nożnej. Przekonaliśmy się nawzajem - Paolo przekonał się do mnie, a ja do projektu pod nazwą "Lechia Gdańsk". Dowiedziałem się wówczas, że to przedsięwzięcie, które ma bardzo duże szanse powodzenia. Pociągało mnie zbudowanie czegoś od zupełnych podstaw. Stąd czyszczenie starej szatni praktycznie do cna. - Tak. Diagnoza prezesa i moja były spójne - ten zespół wymagał rewolucji i zupełnie nowego podejścia. Zdecydowaliśmy się na szukanie zawodników głodnych, o dużym potencjale, którzy chcą się rozwijać, którzy zechcą poświęcić siebie, żeby wyszarpać korzystny wynik. Nie oszukujmy się, gra w I lidze polega nie tylko na umiejętnościach stricte piłkarskich. Każdy mecz trzeba wybiegać, wyszarpać, być lepszym od przeciwnika wolicjonalnie. Urfer mówił w wywiadzie ciepło o panu, kilka dni później wszedł pan do zarządu. Czy coś się wówczas dla pana zmieniło? - Gdy podejmowałem pracę w Lechii umawiałem się z prezesem, że rola dyrektora sportowego w klubie będzie bardzo ważna i od początku była mowa, że gdy dokonają się zmiany właścicielskie zostanę członkiem zarządu klubu. To było od początku ustalone. Uczestniczył pan przy 11 transferach przychodzących. A co z zawodnikami odchodzącymi, którzy odeszli za porozumieniem stron? Czy z nimi klub jest rozliczony? - Nie uczestniczyłem we wszystkich z tych rozmów, część odbyła się przed moim przyjściem, ale w tych trudniejszych negocjacjach brałem udział. Według mojej wiedzy z prawie wszystkimi zawodnikami Lechia Gdańsk jest rozliczona. Kontrakty, które tu były, były za wysokie, niewspółmierne do piłkarskiej jakości, żywotnym interesem klubu było z nich zejść jak najszybciej. To się udało zrobić, a zdecydowana większość tych zawodników miała świadomość, że nie mają przyszłości w I-ligowej Lechii Gdańsk. Ze starej gwardii został jeden piłkarz, Dusan Kuciak. Jaka jest dziś sytuacja tego zawodnika? - Dusan ma jeszcze rok kontraktu, ale nie mieści się w długofalowych planach Lechii Gdańsk. Zawodnik sam wyrażał chęć, żeby odejść z Lechii Gdańsk i kontynuować karierę gdzie indziej. Okno transferowe się zamknęło, nie ma dla niego ofert. Z polskiej II ligi na Stadion Narodowy. Co za historia! Trenuje z drużyną? - Trenuje indywidualnie. Różne rzeczy słyszy się o tych treningach. - Nigdy nie było intencją klubu, żeby mu cokolwiek utrudniać. Dusanowi nie podobają się pewne rzeczy, staramy się to korygować. Kuciak jest legendą Lechii Gdańsk, był tu przez wiele lat, podchodzimy do niego z pełnym szacunkiem, po prostu nie jest brany pod uwagę przy ustalaniu kadry meczowej. Chcemy, żeby zachował formę, żeby był gotowy, jeśli jakiś klub pojawi się na horyzoncie. Słyszy się, że również sztab szkoleniowy został poważnie wzmocniony. - Chcieliśmy, aby sztab był maksymalnie rozbudowany, aby zawodnicy byli maksymalnie "zaopiekowani", by mogli pracować zarówno nad swoim rozwojem jak i pracą drużynową. Tych obowiązków jest bardzo dużo, stąd zatrudnienie dwóch trenerów przygotowania motorycznego - Dominika Milewskiego i Damiana Fosa. W sztabie jest również Ołeksandr Szeweluchin, który wnosi niemałe doświadczenie z czasu swojej gry w Ekstraklasie jako środkowy obrońca w Górniku Zabrze. Olek pomaga także w przyspieszeniu adaptacji zawodników, pełni również rolę łącznika między pierwszą drużyną i akademią. Nie będziemy zanudzać czytelnika szczegółami każdego z 11 transferów, ale który z nich był najtrudniejszy do przeprowadzenia? - Na pewno Tomáš Bobček, który trafił do nas na samym końcu okna transferowego. Trzeba było wykonać sporą pracę, by przekonać go do przyjścia do drużyny, która gra na drugim poziomie ligowym. Zresztą podobnie było z wcale niemałą grupą zawodników, która nas zasiliła. Szukamy zawodników bardzo ambitnych, a przecież ambicja każe im grać na najwyższym poziomie rozgrywek. To było najtrudniejsze - przekonać zawodników, że Lechia będzie w I lidze tylko w tym sezonie, że to tylko przystanek i trampolina, żeby w przyszłym sezonie walczyć o najwyższe cele w Ekstraklasie. 600 tys. euro za Bobčeka, o których piszą słowackie media to prawda? - Nie będę mówił o kwotach. Jest to transfer gotówkowy, na kwotę finalną składają się różne bonusy, uzależnione od etapów i osiągnięć zawodnika i klubu. Lechia Gdańsk latem dokonała aż 13 transferów 11 transferów - jak procentowo rozkładał się udział pana i prezesa w ich autorstwie? - Mniej więcej pół na pół. Paolo Urfer miał wcześniej wizję kogo by chciał tutaj widzieć, ja dołożyłem swoją część. Oczywiście finalna decyzja należy do prezesa, który reprezentuje właściciela. Każdy transfer był wspólną decyzją. Nie było tak, że jakiś transfer doszedł do skutku, a ktoś się na niego nie zgadzał. Nie mamy w tej chwili działu skautingu, ale współpracujemy z zaufanymi skautami. Czy to się zmieni? - Tak, budowa działu skautingu zacznie się całkiem niedługo. W tym oknie działaliśmy posiłkując się wiedzą skautów, których znamy od lat. Opinii było sporo, dopiero gdy były one w komplecie pozytywne zabieraliśmy się za finalizację tematu. Czy po zamknięciu okna telefon zamilkł? - Mam dość dobrą baterię do telefonu, ale codziennie jest ona rozładowana, pracy nie brakuje. Nasza praca się dopiero zaczęła i tak naprawdę nigdy się nie kończy. Za chwilę wejdziemy płynnie w okno zimowe. Nie jest nigdy tak, że wszystkie plany uda się zrealizować. Jakiego transferu nie udało się wam dopiąć? - Był temat, na którym bardzo mi zależało, chociaż tak naprawdę nie było blisko jego realizacji. Nie udało nam się przekonać zawodnika, żeby opuścił Włochy na rzecz polskiej I ligi. Piłkarz bardzo dobrze się czuje w Italii, klub go nie chciał puścić, temat z gatunku prawie niemożliwych, ale to mnie tylko motywowało - lubię takie wyzwania. Jeśli młodzieżowy zawodnik reprezentacji Polski będzie tak się rozwijał jak do tej pory, żaden polski klub nie będzie już miał szansy na jego pozyskanie. Przebudowując całkowicie skład sporo ryzykujecie. - Ściągając aż 13 zawodników trzeba się liczyć z tym, że komuś nie uda się w pełni zaadaptować. Ktoś mógł dobrze funkcjonować w innym zespole, w innym systemie gry. Staramy się minimalizować ryzyko, ale ono zawsze jest, ktoś trafia do nowego środowiska, do nowego kraju, nie wiadomo, jak zareaguje. Jaka jest w procesie transferowym jest rola trenera Szymona Grabowskiego? - Rolą trenera jest poukładać drużynę, którą wspólnie skonstruowaliśmy. Trener miał bardzo trudne zadanie, przecież na początku okresu przygotowawczego trzeba było odwołać sparing z powodu braku wystarczającej liczby zawodników. Potem co chwila ktoś przychodził, pewnie nie do końca w takiej konfiguracji w jakiej byśmy sobie życzyli, bo przecież naszą największą bolączką była środkowa obrona, a w pierwszej kolejności przychodzili zawodnicy ofensywni. Na tym etapie budowy zespołu trener ma tyle obowiązków związanych z drużyną, że jego zaangażowanie w obserwację kilkunastu-kilkudziesięciu zawodników mijałoby się z celem, nie miałby fizycznie na to czasu. Rozmawiamy na tematy personalne, ale podział z grubsza jest taki, że my tych zawodników sprowadzamy, a trener ich wprowadza do drużyny. Jak mocna jest pozycja trenera Grabowskiego? Start do sezonu Lechia ma umiarkowanie udany. - Bardzo mocna. Wiemy, że trener był w klubie przed zmianą właścicielską, co nie zmienia faktu, że wiążemy z nim wielkie nadzieje. Uważam ten wybór za bardzo dobry, trener który zrobił dwa awanse z Resovią, był bardzo bliski promocji ze Stomilem Olsztyn. Ma doświadczenie w twardej walce w niższych ligach, liczymy że uda się ten awans uzyskać tutaj. Liczymy również na dobrą grę w Pucharze Polski. Ambitne słowa jak na I-ligowca. - Mierzymy wysoko. Mamy ambitną drużynę, pierwszy pucharowy mecz z Wisłą Kraków na wyjeździe będzie trudnym zadaniem, ale jeśli uda nam się pokonać pierwszą przeszkodę potem powinno być łatwiej w meczach domowych z zespołami Ekstraklasy, niektóre z nich odpuszczają rozgrywki pucharowe, a dla naszych kibiców taki mecz będzie świętem. Transfer Luisa Fernadeza nastąpił przed pana przyjściem do klubu. Hiszpan prawie z miejsca stał się kapitanem. To lider zespołu także poza boiskiem? - Tak. Luis pokazał cechy przywódcze od razu w pierwszych meczach i treningach, dlatego opaska w dość naturalny sposób trafiła do niego. Ma ogromną świadomość siebie i tej ligi, w której przecież z powodzeniem występował. Wie jakie błędy popełniła Wisła Kraków, która ostatecznie musiała obejść się smakiem w kontekście awansu. Kluczem jest utrzymać koncentrację przez cały czas. Dla naszych rywali mecze z Lechią Gdańsk czy Wisłą Kraków są meczami sezonu. Analizujemy spotkania naszych kolejnych przeciwników i oni w meczach z nami grają zupełnie inaczej niż wcześniej. Dają te kilka procent ekstra, ale to dobrze - dla naszej drużyny to dobry sprawdzian przed grą w Ekstraklasie, w której chcemy być w sezonie 2024/25. Lokalne środowisko mocno liczy na występy wychowanka Antoniego Mikułko, tymczasem on po dwóch meczach zasiadł na ławce rezerwowych. Z tego co wiem był temat jego wypożyczenia, jednak nie zdecydowaliście się go puścić. - Nie wpłynęła za niego żadna oficjalna oferta. Inna sprawa, żebyśmy się nie zgodzili. Potrzebujemy dwóch równorzędnych bramkarzy do rywalizacji. Nikt nie dostaje miejsca na boisku za darmo i Sarnawski nie jest wyjątkiem. Rolą Mikułki jest cały czas wywierać presję i pokazywać, że jest gotowy. Jakie są cele Lechii Gdańsk w lidze? Czy brak awansu będzie tragedią? - Nie dopuszczam do siebie myśli, że awansu mogłoby nie być. Chciałbym, żebyśmy zajęli pierwsze miejsce w lidze, to jest mój osobisty cel. Jeśli będziemy o to pierwsze miejsce walczyć, a powinie nam się noga, wówczas zajmiemy drugie i też uzyskamy bezpośredni awans. W najgorszym wypadku zagramy w barażach. Czy zimowe okno będzie równie mocne jak letnie? - To zależy od obecnej kadry zawodniczej i miejsca na którym zakończy rundę jesienną. Jeśli żadne wzmocnienia nie będą potrzebne, to ich nie zrobimy. Jeśli uznamy, że trzeba drużynę wzmocnić to też to zrobimy. Dalej będziemy trzymać się dotychczasowej strategii, czyli szukania zawodników młodych i głodnych. Jak się znajduje takiego zawodnika jak Australijczyk Louis D’Arrigo? Zawodnik z drugiego końca świata w dodatku podpisany po zamknięciu okna transferowego. - Terminy nas nie goniły, ten zawodnik rozwiązał kontrakt w czerwcu, potem wyjechał na zgrupowanie reprezentacji młodzieżowej Australii. D’Arrigo przylatuje do Gdańska w czwartek (rozmawialiśmy w środę - przyp. red.). Jest do gry od razu? - Zobaczymy w jakiej formie się znajduje. Być może pojedzie z drużyną do Opola po jednym treningu z zespołem, choćby po to, by lepiej poznać chłopaków. Jak mówiłem nie mamy czasu i choćby taka minimalna forma integracji jest jakąś korzyścią. To jest świadoma polityka klubu, że bierzecie raczej zawodników zagranicznych niż polskich? - Nie ma co ukrywać, że Polacy są drodzy - dwa-trzy razy drożsi od zawodników zagranicznych na tym samym poziomie. W przyszłości zamierzamy stawiać na Polaków, zwłaszcza stąd, z regionu. Jeśli rodzic jest kibicem Lechii Gdańsk, jego syn zupełnie inaczej podchodzi do gry dla tego klubu. W ostatnich latach więcej chłopaków stąd odchodziło niż przychodziło z różnych przyczyn. Głośno o budowie ośrodka klubowego mówił prezes Paolo Urfer. - W akademii chodzi o organizację, rodzice wysyłając do nas dziecko muszą być przekonani, że szkolimy najlepiej w regionie. Boiska i ośrodek to rzeczy wtórne - Legia Warszawa szkoliła najlepiej w swej historii na jednym sztucznym boisku, które po pół dzieliły wszystkie grupy młodzieżowe. Najgorsze boisko w Warszawie pod względem nawierzchni, a udało się wychować Wolskiego, Borysiuka, Rybusa itd. Nie ma automatycznego przełożenia: super ośrodek = super szkolenie = super piłkarze. Przede wszystkim musimy mieć trenerów i skauting. To się nie dzieje od razu, to wymaga finansowych inwestycji i czasu. Są plany, żeby się tym zająć. Czy akademia również znajduje się w spektrum pana zainteresowań? Pan mówi o najlepszym szkoleniu w regionie. A ja słyszę opinie, że Lechia jest na najniższym stopniu podium, ale w Gdańsku. - Nie miałem do tej pory czasu się tym zająć, nie wiem jaki jest stan faktyczny. Akademia jest w zakresie moich zadań, obowiązków i planów. Zamknęło się okno transferowe, będę wyrabiał sobie zdanie na temat akademii, jeśli faktycznie coś jest nie tak, będziemy stawiać diagnozę, dlaczego się tak dzieje i co zrobić, by temu zaradzić w ramach obecnych możliwości finansowych. Jestem w stanie wyobrazić sobie funkcjonowanie klubu bez akademii, ale nie tutaj, nie w tym regionie. Lechia nie ma naturalnej konkurencji, Lechia siłą rzeczy musi być liderem regionu, tak jak Lech Poznań ma dla siebie całą Wielkopolskę i okolice, a Pogoń Szczecin całe Pomorze zachodnie. Najlepsi młodzi zawodnicy ciążą ku największym ośrodkom. To my musimy pozyskiwać najlepszych młodych piłkarzy stąd. Jakiś czas temu Lechia wycofała drużynę rezerw, jaki jest pana pogląd na ten temat? - Rezerwy są potrzebne do wprowadzania młodzieży do piłki seniorskiej. Optymalnie w III lidze. Żeby to funkcjonowało, musimy mieć zawodników z akademii, a ich na dziś nie mamy - chłopcy grają o powrót do CLJ, nie chcemy ich stamtąd zabierać. Na ile jest pan, w skali szkolnej, z okienka transferowego w wykonaniu Lechii Gdańsk? - Zestawiając plan z tym kogo finalnie udało się pozyskać, oceniam to okno na mocną czwórkę, czyli: 4+. Bardzo wierzę w naszą pracę i myślę że ocena po sezonie może być jeszcze wyższa. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA