Maciej Słomiński, Interia: Lechia Gdańsk ma trzy bramki przewagi nad macedońską Akademiją Skopje po pierwszym meczu 1. rundy eliminacji Ligi Konferencji. Czy to oznacza, że Biało-Zieloni mogą na rewanż pojechać jak na wycieczkę, a awans jest formalnością? Jacek Grembocki, zawodnik Lechii Gdańsk w latach 1982-86 i 1996-97, obecnie trener: - To są europejskie puchary, tu nie dostajesz się przez przypadek. Wycieczkę lechiści mogą sobie zrobić po końcowym gwizdku, gdy będą pewni awansu. Na dziś mają trzy bramki przewagi, ale wynik w Gdańsku był lepszy od gry. Nie mogą w żadnym wypadku być pewnym swego. W Skopju nie będzie spacerku. - W żadnym wypadku. Pamiętam jak byłem trenerem Polonii Warszawa, na wyjeździe po bardzo dobrym meczu wygraliśmy 2-0 w Czarnogórze z drużyną Buducnost Podgorica. U siebie nie graliśmy gorzej, ale dostaliśmy przypadkową bramkę i do końca meczu było nerwowo, drżeliśmy o awans. Najnowsze informacje kadrowe z szeregów Lechii Gdańsk są takie, że Joseph Ceesay wraca do Szwecji i zagra dla Malmo FF. To zawodnik, który przeszedł podobną drogę do pana - był skrzydłowym, który został cofnięty na boczną obronę. Jak pan ocenia tego zawodnika i jego transfer? - Nie znam szczegółów kontraktu tego zawodnika i kwoty transferu.... Mówi się o 300 tysiącach euro plus ewentualne bonusy. - Niewiele. Grosze. Takie pieniądze płaci się za zawodników grających na poziomie półamatorskim. Nie zapadł mi ten zawodnik szczególnie w pamięć, może dlatego że częściej był kontuzjowany niż grał. Wielkiego wrażenie nie wywarł, można powiedzieć, że przeleciał przez szatnię. Za pięć lat nikt nie będzie pamiętał, że taki piłkarz w ogóle był w Lechii. Był pan jednym z młodszych zawodników Lechii Gdańsk, która w 1983 r. mierzyła się w legendarnych już bojach z Juventusem Turyn. Czy dziś w biało-zielonych szeregach widzi pan swoich następców? Dużo i ciepło mówi się o niespełna 20-letnim Jakubie Kałuzińskim. - Byłem drugim najmłodszym, o pół roku młodszy był i jest Darek Wójtowicz. Dzisiejsi piłkarze mają stworzone doskonałe warunki, żeby się rozwijać, tylko od ich samozaparcia i pracowitości zależy czy ktoś o nich będzie pamiętał. W Lechii Gdańsk było już wiele talentów, którzy mieli podbić świat, a przepadli jak kamień w wodę. Był taki wielki talent, który miał podbić świat, poszedł do Schalke, a dziś nawet nie wiem gdzie jest. Był pan blisko ze zmarłym w zeszłym tygodniu Januszem Kupcewiczem. - Jeszcze w piątek Jasiu był u mnie na obozie. Potem pojechał na jubileusz klubu z Rucianego-Nida na Mazury, o 11:23 dostałem od niego SMS, że szczęśliwie dojechał, dziękował za dobry obóz, na którym było dwoje jego wnuków, na co dzień mieszkających w Teksasie. Gdy wracał z Mazur zasłabł na peronie w Gdyni, zawieźli go do szpitala, ale nie dało się go uratować. Zmarł w poniedziałek nad ranem. Gdy go widziałem, na dwa dni przed śmiercią, absolutnie nie wyglądał na człowieka, który miałby odejść. Jeśli człowiek tak pogodny, będący w tak dobrej formie, tak nagle odchodzi, wszyscy powinniśmy mieć się na baczności. Miał tak wiele planów, w grudniu miał jechać do Miami, bardzo realizował się w pracy z młodzieżą, dzieci przyjeżdżały na obóz specjalnie dla niego. Jak się pan dowiedział o śmierci przyjaciela? - O 9 rano w poniedziałek zadzwonił do mnie trener Jurek Jastrzębowski z pytaniem czy już wiem. Obudził mnie, bo pracuję do późna i dłużej ostatnio śpię. Aż mnie zmroziło, byłem w szoku, wciąż jestem. Od razu wybrałem numer Jasia, żeby przekonać się że to nieprawda. Po dłuższej chwili odebrała jego synowa, potwierdzając smutne wiadomości. 10 lat starszy ode mnie Janusz Kupcewicz był moim idolem. Uczyłem się od niego. Bardzo się zbliżyliśmy w 2006 r., gdy śp. Jasiu pomógł mi w grze dla "Orłów Górskiego", wiele godzin razem w trasie, wiele rozmów, często się spieraliśmy, mieliśmy inne spojrzenie na wiele spraw. Natomiast Mariusz Radoń, były piłkarz Arki i Lechii zwrócił uwagę, że na ostatnim obozie w ogóle się nie kłóciliśmy, tak jakbyśmy mieli się pogodzić na sam koniec. Czy był pan na pogrzebie śp. Janusza Kupcewicza? - Byłem, ale nie poszedłem w kondukcie żałobników. Gdy pochód ruszył, zrobiło mi się słabo, musiałem usiąść, tętno miałem na poziomie 43. Nie wiem dlaczego tak się stało, pewnie z powodu relacji, która nas łączyła. Jak pan ocenia to co ostatnio zaszło w drugim z pana klubów - Górniku Zabrze? - Nie jestem na bieżąco, ale wydawało mi się, że duet Jan Urban - Lukas Podolski jest w stanie pociągnąć Górnika na szczyt, na należne mu miejsce. Jeśli Jasia zwolnili, to znaczy, że Podolski nie stanął wystarczająco po jego stronie. Proszę wybaczyć pytanie, ale kiedy pan się uspokoi? Widziałem pana w paru meczach Akademii Sportu Kolbudy i ekspresja trenerska Jacka Grembockiego jest wciąż rodem z czasów zawodniczych. Teraz awansowaliście do IV ligi, więc temperatura będzie rosła. - Ależ ja jestem bardzo spokojny! Bardzo zmądrzałem w ostatnich latach, to przychodzi z wiekiem. Krew burzy mnie się tylko, gdy jeden człowiek znikąd, który nie zna się na sporcie manipuluje opinią publiczną i chce dokonać wrogiego przejęcia boiska w Gdańsku-Osowie. Zwracam uwagę władzom miasta Gdańska co się dzieje, bo nie są to dobre rzeczy, Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia