Maciej Słomiński, INTERIA: Awans do Ekstraklasy z Lechią Gdańsk jest pana dziewiątym ligowym w karierze. Wcześniej były to promocje z angielskimi klubami, tj. Barnet, Scarborough, Notts County, Plymouth, Huddersfield, Sheffield United, QPR, Cardiff. Który z nich był najtrudniejszy? Kevin Blackwell, dyrektor techniczny Lechii Gdańsk - Każdy był fantastycznym przeżyciem i wieńczył go moment, gdy mogłem popatrzeć w niebo bez chmur, sezon kończy się, gdy pogoda dopisuje nawet w Anglii. To poczucie dobrze spełnionego obowiązku i chwila, której nie da się porównać z niczym innym. Szczęście w czystej postaci, to samo czułem po ostatnim gwizdku spotkania z GKS Tychy. Promocja z Lechią i to na kilka kolejek przed końcem sezonu jest wyjątkowa. Nigdy nie pracowałem z tak młodą grupą zawodników. To niesamowite co udało się osiągnąć i trochę zaszkliły mi się oczy. Ten awans nastąpił prawie dokładnie rok po degradacji. Ile osób postawiłoby na to rok temu? Nikt. - Mogę sobie tylko wyobrazić jak czuli się kibice 12 miesięcy temu. Okropne uczucie, zwłaszcza że z tego co wiem, sama egzystencja klubu była poważnie zagrożona. Przeżywałem to, gdy byłem w Leeds United. Desperacja. Uczucie na drugim biegunie skali emocji niż awans do wyższej ligi. Co wiedział pan o drużynie Lechii Gdańsk, gdy przyleciał pan tutaj w październiku zeszłego roku? - Bardzo, bardzo niewiele. Widziałem 20-minutowy skrót meczu z Górnikiem Łęczna, który drużyna cudem zremisowała po strzale Tomasza Neugebauera z dystansu w doliczonym czasie gry. Ten mecz nie wyglądał dobrze. Po nim ogłoszono, że długo będzie pauzował lider i kapitan drużyny, Luis Fernandez. Drużyna zajmowała 9. miejsce, wydawało się z awansu do Ekstraklasy nici, tymczasem zespół wykreował nowych liderów i dziś jest na 1. miejscu w tabeli. Wszystko co pan mówił sprawdziło się. - Jestem ponad 40 lat w futbolu, najpierw połowę czasu jako bramkarz, potem jako trener, również w najlepszej lidze świata jaką jest Premier League. Nie znając aż tak dobrze drużyny, szybko ustaliłem że nie mając Fernandeza jako klasycznego numeru "10", musimy zmienić system gry i wystawić do gry dwóch graczy na tej pozycji - "Nojgiego" i Rifeta Kapicia, a Iwan Żelizko zostanie jako jedyny na pozycji nr "6". To dało nam więcej opcji w ataku, więcej zawodników na połowie rywala, możliwość wyższego pressowania i miejsce, w którym jesteśmy dzisiaj. Wytłumaczyliśmy też Tomasowi Bobcekowi co musi robić inaczej, wiedzieliśmy że jesteśmy mocni w defensywie, korekty wymagała ofensywa i to się udało zrobić. Zdecydował się pan przyjechać do Gdańska i pracować dla Lechii, mimo że jeszcze na lotnisku dzwonił z ofertą klub z Championship. - Dałem słowo Paolo Urferowi, którego znam od wielu lat, staram się w życiu dotrzymywać obietnic. Zrobiłem przysługę staremu, dobremu znajomemu. Paolo oprowadził mnie po stadionie, poczułem się wręcz przytłoczony jego urokiem, wtedy pomyślałem o potencjale jaki ma ten klub i że coś jest nie tak, że gra na drugim poziomie ligowym w Polsce. Usłyszałem, że kilka miesięcy wcześniej Lechia była praktycznie martwa. Potraktowałem to jako wyzwanie, nigdy nie pracowałem w tej części świata. Nie byłem też częścią tak młodej drużyny - są Fernandez, Kapić i Sarnawski - koło 30-stki, Chindris, który ma 25 lat, a potem same dzieciaki. To wielka frajda obserwować ich codzienny rozwój. Dla mnie to ważniejsze od pieniędzy. Mam za co żyć, dom pod Londynem, ale jeszcze nie byłem gotowy, aby siedzieć w kapciach. Jestem tu od ośmiu miesięcy i nie żałuję ani chwili. Mówi pan o potencjale, ale za to nie dają punktów w lidze. - Zgadza się, nie przepadam za tym słowem. Mam doświadczenie w piłce nożnej, pomyślałem że jeśli uda nam się stworzyć drużynę na poziomie tego stadionu, wówczas "sky is the limit". Zresztą nie lubię za dużo mówić, od razu zakasaliśmy rękawy, proszę tu są segregatory dotyczące naszych zimowych przygotowań (Blackwell pokazuje opasłe tomiska wypełnione treścią - przyp. red.). Każdy trening szczegółowo rozpisany co do minuty. Znam Paolo Urfera i wiem w jakie miejsce chce doprowadzić Lechię Gdańsk, na pewno nie w to, w którym obecnie jesteśmy. Zapewniam, że każdy zawodnik, który tu przyszedł został osobiście namówiony przez Paolo - od najstarszego w drużynie Kapicia zaczynając na Gueho kończąc. Przyjechałem po to, aby pomóc Lechii Gdańsk. W miarę się udało. - Osiem miesięcy temu zadzwonił do mnie Paolo Urfer i zapytał czy mógłbym mu pomóc. Polska? Hmmm, dziwna propozycja, słyszałem o Gdańsku i Lechu Wałęsie, ale nigdy o tym klubie. Prezes Lechii zabrał mnie na stadion, zobacz tylko na to (Blackwell pochodzi w kierunku trybun Polsat Plus Areny i kręci głową z niedowierzaniem głową). Fajne mam biuro, prawda? Pomyślałem, że chciałbym być na tym stadionie, gdy będzie pełen, ale bardziej myślałem, że stanie się to za rok, a to już za niecały tydzień. Nie mogę się doczekać, gdy 35 tysięcy gardeł poniesie Lechię do boju. Jesteś w piłce nożnej dla dni takich jak ten, to przekazałem piłkarzom. O to chodzi w tej zabawie. Lechia Gdańsk wraca do Ekstraklasy po rocznej przerwie Jak ważna była przerwa zimowa? Pamiętam, gdy widzieliśmy się w grudniu, gdy mówił pan o ciężkiej pracy jaka będzie zrobiona na obozie, aż się panu oczy świeciły. - Starczy zapytać chłopaków z drużyny, nie kłamałem. Jestem w piłce nożnej od jakiegoś czasu, ale sześciotygodniowego okresu przygotowawczego w środku sezonu nigdy nie przerabiałem, to było bardzo interesujące doświadczenie. Dwa okresy przygotowawcze to więcej czasu na rozwój zawodników, to niesłychany bonus, zwłaszcza w przypadku tak młodej drużyny. Na wyspach brytyjskich funkcjonuje to inaczej - wracamy po urlopach na początku lipca, sezon zaczyna się w połowie sierpnia i gramy cały sezon bez przerwy, tak naprawdę nie ma czasu na nic oprócz meczów. Ten okres przygotowawczy był dla nas błogosławieństwem, zebraliśmy się po świętach 4 stycznia i ruszyliśmy mocno z kopyta. Jadąc na obóz w Turcji mieliśmy już za sobą dwutygodniową podbudowę w Gdańsku. Mamy ogromne szczęście, że mogliśmy tak dobrze popracować. Gdyby miał wskazać jedną przyczynę, że jesteśmy dziś na pierwszym miejscu w tabeli i praktycznie w Ekstraklasie powiedziałbym o zimowej przerwie w rozgrywkach i pracy jaką wykonaliśmy. To był pana pomysł, aby przedłużyć pobyt na tureckiej Riwierze o tydzień? - Nie, Paolo Urfera. Camilo Mena jest lepszym zawodnikiem w rundzie wiosennej niż był wcześniej, to samo Maks Chłań, "Nojgi" itd. Mógłbym wymieniać dalej. Każdy z nich gra najlepszy futbol w życiu i zapewniam że to dopiero początek. Gdy rozdają autografy, są tylko nieco starsi od tych, którym podpisują się na koszulkach. To niesamowite, ale to jeszcze wciąż dzieci. Który z tych piłkarzy ma największy potencjał sprzedażowy? - Następne pytanie proszę. Wszyscy ci zawodnicy, których wymieniłem będą grali w dużą piłkę - to kwestia czasu. Poza tym Olsson, Żelizko. Riki Kapić nie przestaje mnie zadziwiać na boisku i poza nim. No tak, ale jego potencjał sprzedażowy jest mniejszy niż reszty zespołu. To zawodnik, który będzie miał zaraz 29 lat. - Takiego właśnie lidera, obok Fernandeza, ta drużyna potrzebowała, z tego co wiem na nich Paolo zależało najbardziej. Riki wchodzi w najlepszy piłkarski wiek, gdy on dobrze czuje się na boisku cała drużyna dobrze prosperuje. Kapić i Żelizko to zawodnicy, z którymi rozmawiam najwięcej, myślę że oni korzystają, ale i ja czegoś dowiem się o dzisiejszej młodzieży (śmiech). Zmietliście rywali w rundzie wiosennej - to wy byliście tak dobrzy, czy przeciwnicy byli średni? - To jest zawsze filozoficzna dyskusja, ale bardziej skłaniałbym się do pierwszej opcji. Skupiamy się na sobie, od rzeczy prostych jak dokładne i silne podania, strzały z pierwszej piłki, przesuwanie strefowe, stałe fragmenty gry, po te bardziej skomplikowane, którymi nie chcę zanudzać czytelników. Jesteś tak dobry jak twój ostatni mecz i moim zdaniem nasz najlepszy występ na wiosnę to 3-0 z GKS Tychy, to do tej pory nasz najwyżej notowany rywal w tej rundzie, zajmował 3. miejsce w tabeli (rozmawialiśmy dwa dni po tym spotkaniu - przyp. red.). Trzeba pamiętać, że drużyna Lechii cały czas uczy się siebie, czasem ponosi ich młodzieńczy entuzjazm, chcą non stop atakować, a przecież futbol to też arytmia gry, nie można cały czas grać w jednym tempie. Z tego co wiem Tychy przyjechały do nas dość pewne siebie, ale to my sprawiliśmy, że wyglądali na tle Lechii bardzo średnio i te trzy gole to najniższy wymiar kary. Mecz z Tychami był najlepszy, a jaki był najtrudniejszy moment tej rundy na boisku? - Oczywiście te dwa spotkania, które przegraliśmy - ze Stalą Rzeszów (2-4) poczuliśmy się zbyt pewnie, chyba kilku piłkarzy myślało, że awans jest już pewny, po pierwsze nie był, a po drugie nie możemy tak tracić goli i skupienia. Porażką zakończył się też mecz z GKS Katowice.- strata gola w ostatniej akcji meczu, to jest niedopuszczalne. Poza tym mecz który wygraliśmy ze Zniczem Pruszków był bardzo trudny. Do 60 minuty graliśmy perfekcyjnie, piłka przemieszczała się w dobrym tempie, rywale musieli za nią biegać. A potem nagle jakby ktoś wyłączył prąd, gospodarze zaczęli wrzucać piłkę z pominięciem drugiej linii, a my nic na to nie mogliśmy poradzić, byliśmy w opałach jak chyba nigdy w tej rundzie. 2-0 to bardzo niebezpieczny wynik. Polacy skorzystali z pana rad wiele, ale widzę że pan też coś wyniósł z naszej myśli szkoleniowej. O niebezpiecznym wyniku 2-0 mówił były selekcjoner, Czesław Michniewicz, to wręcz jego zdanie firmowe. - Nie wiedziałem. Przy wyniku 2-0 masz wszystko pod kontrolą, ale bramka kontaktowa dla rywala daje mu impet i ciężko się wówczas pozbierać. Na szczęście VAR unieważnił bramkę dla Znicza i dobrze się skończyło dla Lechii. Nie ukrywam, że podczas tego meczu byłem wściekły. Pana rajdy w strefie technicznej weszły już do stałego repertuaru podczas meczów. W Gdańsku ochroniarze już się przyzwyczaili, że może się pan pojawić koło linii, na wyjazdach widziałem, że niektórzy byli zdziwieni. - Podczas meczu z Górnikiem w Łęcznej krzyczałem na Camilo Menę z wysokości trybun, żeby się cofał szybciej. Jeden ze stewardów kazał mi być ciszej, tzn. tak mi się wydawało, nie mówię przecież po polsku. Odpowiedziałem, że nie przyjechałem tu być cicho, a wygrać mecz. Trochę byli w szoku, jak wkrótce pojawiłem się obok linii. Mam prawo tam być, jestem przecież częścią sztabu. Dało to efekt, wygraliśmy bardzo trudny mecz w końcówce z drużyną, która nie przegrała wcześniej u siebie. Nieco wcześniej, trener Arki Gdynia mówił, że wygrywamy mecze, bo mamy rywali z dolnej części tabeli. Okazało się, że odnieśliśmy zwycięstwa zarówno z tymi z dołu tabeli, jak i z tymi z czołówki. A teraz zmierzymy się z Arką o 1. miejsce w tabeli. Zbliżają się wielkie derby Trójmiasta. Pamięta pan jeszcze jesienny, a właściwie zimowy mecz w Gdyni? - O tak. Wówczas po meczu w szatni powiedziałem - jeśli uważacie, że to jest wszystko na co was stać to macie problem. Wiem, że stać was na o wiele więcej i będę tego wymagał. Okazało się, że miałem rację. Ludzie głosują nogami, to że mecz został wyprzedany trzy tygodnie przed terminem mówi za siebie. Mam 65 lat, wiele w życiu widziałem, ale już się nie mogę doczekać, gdy zobaczę 35 tysięcy fanów Lechii i 1,5 tysiąca fanów Arki, którzy będą oglądać to widowisko. Mam gęsią skórkę na samą myśl o tym dniu. Nie widzę powodu dlaczego w Ekstraklasie na każdym meczu Lechii miałoby nie być podobnej publiczności? No wie pan, przyjdą zimne miesiące, ludzie mają Premier League i La Liga na wyciągnięcie pilota do TV. - Nie interesują mnie takie wymówki. Słyszę czasem, że tu w Polsce nie da się czegoś zrobić. W czym jest Polska gorsza od innych krajów? Byłem w kilkudziesięciu krajach i wasz kraj nie ma pół powodu do kompleksów. Chcemy być najlepsi, chcemy dać społeczności Gdańska produkt na najwyższym poziomie. Ktoś ma inne plany? Okej, nie chce być częścią klubu, to jego strata. Byłem w różnych częściach globu i futbol to najpopularniejszy język świata, to coś co łączy biednych i bogatych, dużych i małych, kobiety i mężczyzny, młodych i starych, grubych i chudych. Moi piłkarscy znajomi wiedzą, że jestem w Gdańsku, nasze mecze można oglądać wszędzie. W ostatnich dniach mój telefon dzwoni non stop: z Bangkoku, z Nowego Jorku, o Londynie nawet nie wspomnę. Powodem jest Lechia Gdańsk. Lechia daje temu miastu marketing, o którym można tylko marzyć. Ja kiedyś stąd odejdę, ale ten rok, to miejsce i ci ludzie zostaną w moim sercu na zawsze. Zżyłem się z Gdańskiem i Polską, tu płacę podatki, gdyby jutro wasz kraj grał w mecz z Anglią, kibicowałbym Polsce. Przedłużenie obozu w Turcji było pomysłem Paolo Urfera, a kto sprowadził Kevina Paxtona, który pracował dla Leicester City, gdy "Lisy" wygrywały Premier League? - "Paco" to mój długoletni znajomy. Był u nas dwa razy, jego głównym zadaniem była praca z Fernandezem i Conrado i pomoc w ich rehabilitacji. Paxton to specjalista najwyższej klasy, zawodnicy nie mogli się go nachwalić. Z tego co wiem, Paolo Urfer ma plan sprowadzić właśnie takich fachowców również w innych departamentach. Nie widzę powodu dlaczego najlepsi lekarze, fizjoterapeuci i naukowcy nie mieli pracować w Gdańsku. Chcemy mieć najlepszą akademię. Wiem, że w sprawie akademii spotykaliście się z Jaguarem Gdańsk. - Jaguar wyszedł z inicjatywą i się spotkaliśmy. Mili ludzie i doceniam ich sukces, to jakie mają obiekty, ale po wysłuchaniu tego co mają do powiedzenia byłem na nie w sprawie dalszej współpracy. Takie kluby jak Jaguar też są bardzo potrzebne, ale Lechia Gdańsk jeśli chce stać się tym co planuje Paolo Urfer musi mieć własną akademię, własny pomysł i infrastrukturę. Tu nie może być półśrodków. Po meczu z Tychami pogratulowałem Paolo Urferowi, on podziękował i odpowiedział, że to dopiero początek. - I ma rację. Wszyscy zawodnicy, którzy tu przyszli, zrobili to dzięki niemu. Jeśli ktoś powie, że nie jest podekscytowany grą tej drużyny, ten nie jest człowiekiem futbolu. Awans do Ekstraklasy to nie koniec naszej drogi, a dopiero początek. Chcemy, aby dla Lechii grali zawodnicy młodzi, atletyczni, chcemy dać kibicom dobrą rozrywkę, a nie 0-0 i murowanie bramki. Wszystko co pan mówi brzmi bardzo prosto. Grupa młodych, głodnych zawodników, mocne przygotowania i potem odpalili wiosną jak z rakiety. Jednak, gdyby to było takie proste, każdy klub by tak robił. Widzę dwa główne ryzyka - pierwsze to wspomniane przygotowania. Przecież nikt z tych chłopców, nigdy tak nie pracował, równie dobrze mogło pójść coś nie tak, mogły zdarzyć się kontuzje przemęczeniowe itd. - Będę szczery - miałem obawy. Po dwóch tygodniach obozu w Turcji, gdy wszyscy byli zdrowi kamień spadł mi z serca. Wtedy mogliśmy przejść do elementów technicznych i taktycznych. Już wówczas wiedziałem jak potoczy się runda wiosenna. Drugie ryzyko to transfery, właściwie trudno wskazać jakiś, który nie wypalił. - W profesjonalnym futbolu udana jest około połowa transferów. W Lechii ta skuteczność była w tym sezonie o wiele wyższa - około 90-95%. Każdy piłkarz, który tu przyszedł był dokładnie oceniany, dziś możemy powiedzieć, że są zespołem. Gdy patrzę na nich, przychodzi mi do głowy "Class of 92" Manchesteru United: Beckham, bracia Neville, Scholes, Giggs Butt wszyscy dorastali razem, ale "Fergie" wiedział, że musi dać im kogoś do pomocy. Przez kolejną dekadę drużyna była stopniowo wzmacniana, ale kręgosłup pozostał. Do tego chcemy dążyć w Lechii Gdańsk. Chcemy, aby klub miał swoje DNA. Pamiętam, gdy wtedy w październiku zadałem pytanie: jaki jest styl gry Lechii Gdańsk. Odpowiedziałem, że ciężko stwierdzić. Chyba dostarczyć piłkę do Fernandeza i niech on się martwi. - Dziś wiemy już trochę więcej. Zawodnik Lechii musi być przygotowany atletycznie, musi być dobry technicznie, chcieć się rozwijać, musi wiedzieć co ma robić na boisku. Trudno mi sobie wyobrazić, byśmy chcieli pozyskać zawodnika po 30-stce, musiałoby się zdarzyć coś niespodziewanego. W październikowym wywiadzie mówił pan o planie otwarcia kantyny dla piłkarzy na stadionie. Wciąż jej nie ma. - Chodziło o miejsce, w którym piłkarze będą mogli się lepiej poznać, bo każdy z nich przybył z innej części świata. Chodziło o integrację, o miejsce gdzie będą mogli porozmawiać. Jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli i to bez kantyny, nie jest to potrzeba pierwszego rzędu, co nie znaczy że porzuciłem plany jej otwarcia. Co zdziwiło pana najbardziej podczas tego sezonu w polskiej I lidze? - Zaskoczyła mnie Polska. Miałem propozycję odejścia do innego klubu, tuż po tym jak przybyłem, ale mieszkałem w takim miejscu (chodzi o Jelitkowo - przyp. red.), że żal mi było wyjeżdżać. Moje wyobrażenie o Polsce było zupełnie inne. Gdańsk to jedno z najpiękniejszych miejsc jakie widziałem, a byłem już w kilku innych. Na początku nie mogłem uwierzyć, jakim cudem klub który gra na takim stadionie, może występować na drugim ligowym poziomie. To wydawało się absurdalne. Słuchałem wyjaśnień, ale ciężko mi było uwierzyć. Przyjechałem tu i nie było niczego. Nazwa klubu i nic poza tym. Na szczęście to już za nami. Jaka jest długoterminowa strategia Lechii Gdańsk? - To kluczowe pytanie. Jesteśmy na początku drogi, musimy określić gdzie chcemy dojść i jak to zrobić. Celem jest zapełnienie tego pięknego obiektu chociaż w połowie. Jeśli ma przychodzić tylko kilka tysięcy widzów, po co to wszystko? Jeśli chodzi o stronę sportową, codziennie musimy być lepsi, nie można osiąść na laurach, jeśli komuś jest za ciężko - w porządku, ale niech kontynuuje swój zawód gdzie indziej. Strefa komfortu? To nie u nas. Jeśli grasz w lidze, musisz chcieć być w europejskich pucharach i w kadrze - to jest nasze podejście. Dobra gra drużyny to jedno, ale muszą działać departamenty marketingu i sprzedaży, nie możemy rosnąć tylko w jednym obszarze, to musi być najlepsza rozgrywka w mieście. Wyprzedany mecz z Arką to dowód, że potencjał jest w Gdańsku ogromny. Czy był pan zmartwiony brakiem zimowych transferów? Przybył tylko Francuz Loup-Diwan Gueho. - Przebudowa drużyny odbywa się przeważnie w ciągu 3-4 okien transferowych, podczas gdy tu stała się w ciągu jednego. To dzięki Paolo Urferowi, jego wizji i kontaktom. Nie byłem zmartwiony brakiem wzmocnień, wiedziałem na co stać grupę piłkarzy, których mamy. Nie lubię narzekać, wolę działać, dlatego ostro zabraliśmy się do pracy. Dziś mamy najlepszą defensywę i trzeci najlepszy atak. To mówi za siebie. Nie jestem zwolennikiem transferów za wszelką cenę, to musi być wartość dodana. Na marginesie: Gueho to bardzo wartościowe wzmocnienie, chcemy żeby został w Lechii na dłużej. Czy rozmawiał pan z zawodnikami o opóźnieniach w płatnościach? Czy ten temat był obecny w szatni? - To się czasami zdarza w futbolu, kiedyś płaciłem raty kredytów mieszkaniowych za dwóch piłkarzy w Luton Town, gdy przez trzy miesiące nie otrzymywaliśmy wynagrodzeń. Czy w Lechii to było tematem? Niespecjalnie, piłkarze zareagowali najlepiej jak mogli - są na pierwszym miejscu w tabeli. Wielkie ukłony dla nich. Jaka jest pana relacja z trenerem Szymonem Grabowskim? Jak dzielicie się pracą? - Jesteśmy jednym zespołem. Z racji mojego doświadczenia staram się pomagać trenerowi najlepiej jak potrafię. Jesteśmy tu razem po to, by Lechia Gdańsk grała jak najlepiej. Szymon umie słuchać, zrobił przez ten rok postęp, tak jak wszyscy piłkarze, jest dziś lepszym trenerem niż rok temu. Zrobił też ogromny postęp w języku angielskim - każdy ze sztabu mówi dziś lepiej niż kiedyś, z Olkiem Szeweluchinem na czele. Pana kontrakt upływa z końcem sezonu, kiedy poznamy przyszłość Kevina Blackwella? - Rozmawiałem o tym z Paolo Urferem w zeszłym tygodniu. Mam ofertę ze Stanów Zjednoczonych, którą chcę rozważyć. Moja przyszłość wyjaśni się niedługo, chcę grać z Lechią w otwarte karty. Jeśli odejdę, zrobię to jako szczęśliwy człowiek, będę miał to miejsce w sercu już na zawsze. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA