Od kilku dni na parkingu obok gdańskiej Polsat Plus Areny regularnie pojawia się luksusowy Cadillac Escalade na szwajcarskich numerach rejestracyjnym. Zapewne właścicielem tego wehikułu jest Paolo Urfer, który reprezentuje fundusz grupy Mada ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Odszedł Janusz Kupcewicz, król życia i boiska Osobą, który skojarzył strony czyli właściciela Lechii Gdańsk, Niemca Adama Mandziarę ze Szwajcarem, który ma Cadillaca (znaczy musi być bogaty) ze sobą jest znany agent piłkarski, Mariusz Piekarski. Można mieć poczucie swoistego deja vu, bo "Piekario", który szczyci się, że przeczytał w życiu jedną książkę (była to licząca osiem stron "Nasza szkapa") już w sezonie 2013/14 r. brał udział w transakcji kupna - sprzedaży Lechii Gdański głośno o tym mówił w wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" pytany czy ma coś wspólnego z inwestycją. Ten wywiad był tak wspaniały, że mimo że to słowo nie pada, Piekarski został po nim obwołany "filantropem". To miłe, że w tym bezwzględnym świecie są jeszcze osoby, które robią coś dla bliźnich bezinteresownie. Baron Pierre de Coubertin gdyby żył, mógłby tylko przyklasnąć. Zimą 2013-2014, Mandziara kupił Lechię, a "Piekario" czuł się bardzo mocny. Mimo, że nie pełnił żadnej oficjalnej funckji wparował na tureckie zgrupowanie drużyny i przy szklaneczce różowego szampana wygłosił expose osłupiałemu Michałowi Probierzowi, który był wtedy trenerem Biało-Zielonych: - Z tego dżemiku i tak nieźle wycyganiłeś. Kto tam u ciebie gra. Grzelczak? Przecież on grać nie potrafi. Madera też. Teraz ci sprowadzę prawdziwych zawodników. Lechia Gdańsk ma nieznaczne i przejściowe kłopoty Jak obiecał tak zrobił, ale najpierw z klubu zwolniono Probierza. Po pucharowym remisie z Jagiellonią Białystok 1-1, Biało-Zieloni w odpadli w marcu z dalszych rozgrywek. Nazajutrz trener pojechał na trening na Traugutta, po czym szybko przemieścił się na stadion. Tam usłyszał, że nie jest już szkoleniowcem Biało-Zielonych. Walnął drzwiami w biurze tak że futryna prawie doleciała do wieży ciśnień. Wybiegł za nim równie rozbawiony, co opalony menago z szyderczym: "a gdzie jest trenerek?". Latem 2014 r. Piekarski i Lechia poszli na całego - drużyna, która zajęła czwarte miejsce w lidze, zamiast zostać uzupełniona kosmetycznie przeszła prawdziwą rewolucję - około 20 zawodników przyszło, 20 odeszło. Za darmo odeszli do "Jagi" Przemysław Frankowski i Patryk Tuszyński. W gronie tych, którzy przybyli był m.in. Daniel Łukasik, za którego trzeba było zapłacić Legii Warszawa 800 tys. euro. Lechia oczywiście spóźniała się z płatnością, dlatego rok później w rozliczeniu do stolicy trzeba było oddać Stojana Vranjesa, który kilka chwil wcześniej powierzył swój los w ręce Mariusza Piekarskiego. Przypadek? W razie przejęcia klubu przez Mada Global Fund trwające okno będzie wyglądało zapewne podobnie jak to dziewięć lat temu, z jedną różnicą. 20 piłkarzy przyjdzie, a nikt nie odejdzie, bo już wszyscy odeszli. O chwilowym ochłodzeniu relacji Mandziary i Piekarskiego świadczyć może wezwanie do zapłaty wysłane w imieniu Jarosława Kubickiego, który wywodzi się ze stajni Piekarskiego. Na szczęście prawdziwa przyjaźń przetrwa deszcz i burzę. Wracając do roku 2023 - dokumenty między Mandziarą a Urferem miały zostać podpisane w piątek, jednak z jakiegoś powodu do tego nie doszło. Zapewne dojdzie do tego na początku kolejnego tygodnia, no chyba że nie dojdzie, bo sprzedaż Lechii Gdańsk nie należy do najbardziej standardowych transakcji w historii świata. Jak zostaną uregulowane istniejące zobowiązania (prawie 20 mln za poprzedni sezon), kto ma to zrobić - stary właściciel czy nowy? Czy uda się zatrzymać kolejnych pracowników, którzy opuszczają tonący statek? Co skłoniło Paolo Urfera do inwestycji w klub, który spadł z nisko notowanej Ekstraklasy i który właściwie powinien zostać pozbawiony licencji na grę w I lidze, w której przychody są znikome. Tyle pytań i żadnej odpowiedzi... Pan Bóg wskazuje drogę polskiej rugbistce Gdy na mieście pożyczy się 10 tysięcy złotych to dzień po terminie zapadalności jest się już winnym 11. Piłkarskie przepisy działają trochę inaczej - Lechia de facto jest już w zwłoce licencyjnej - drużyna podpisała ugodę, na mocy które premie za 4. miejsce w sezonie miały zostać wypłacone do 31 maja. Tak się nie stało, a stosowna komisja dopiero po miesiącu weryfikuje czy wszystko jest w porządku. Ten termin zapadł 30 czerwca, a pieniędzy jak nie było tak nie ma, Lechia teraz zostanie poproszona o wyjaśnienie. W międzyczasie może dojdzie do sprzedaży klubu. A co jak nie? Minie kolejny tydzień, jak klub wciąż nie będzie płacił zostanie wezwany do Warszawy na posiedzenie. Wiadomo, wicie, rozumicie, gdzieś ten przelew się zapodział, jest pod dywanem, a tak w ogóle to są wakacje i księgowa jest na plaży z dziećmi. Zadzwońcie, jak wróci. Żeby nie było - przepisy polskie są odzwierciedleniem tych z UEFA, tam na zapłatę ma się jeszcze więcej, bo aż 45 dni. Co dalej? Zgodnie ze statutem Lechii Gdańsk posiadacze akcji serii A (czyli akcjonariusze mniejszościowi) w razie oferty kupna klubu muszą zostać poinformowani i mogą wyrównać propozycję - w fachowym języku nazywa się to prawem pierwokupu. Czy je wykorzystają? To na razie pozostaje tajemnicą, w tym momencie musimy zacytować byłego bramkarza Lechii, Wojciecha Pawłowskiego: "We will say what time will tell". Maciej Słomiński, INTERIA