Maciej Słomiński, INTERIA: Co czujesz po degradacji Lechii Gdańsk z Ekstraklasy? Jarosław Bieniuk, ekspert TVP Sport: - Byłem na to przygotowany, nie jestem ślepy, widziałem co się dzieje, że drużyna gra słabo, że nie funkcjonuje ani z przodu, ani w tyłach. Rozum podpowiadał, że stanie się nieuniknione, ale serce wciąż się łudziło. Zaczynałem swoją przygodę sportową w Ogniwie Sopot, ale w wieku 14 lat przeszedłem do Lechii Gdańsk, jestem więc wychowankiem tego klubu. Dziś czuję to co każdy kibic Biało-Zielonych: żal, smutek i wciąż niedowierzanie. Wśród kibiców Lechii trwają spory, czy bardziej winni są działacze, czy ci co grali na boisku. - Wolę wypowiadać się o sprawach stricte boiskowych, zawsze najlepiej czułem się na placu gry czy w szatni. Od dłuższego czasu postawa drużyny nie napawała optymizmem, nie widziałem kogoś, kto miałby to pociągnąć, dlatego jakoś układałem sobie w głowie, że spadek jest coraz bardziej możliwy. Z drugiej strony liczyłem, że zła passa się odwróci, że przecież ta drużyna potrafi grać w piłkę, co nieraz pokazała w przeszłości, przecież wielu z tych chłopaków znam z szatni, w której byłem za kadencji trenera Piotra Stokowca. Nadzieja umiera ostatnia. Nawet w tym ostatnim meczu, gdy Lechia objęła prowadzenie w meczu Zagłębiem Lubin i początkowo grała nieźle, zacząłem po cichu wierzyć w pozytywny scenariusz. Niestety skończyło się jak zwykle ostatnio i degradacja stała się faktem. Górnik Zabrze zatrudnił Jana Urbana, Jagiellonia Białystok - Adriana Siemieńca, a Lechia Gdańsk - Davida Badię. W efekcie kluby, które wzięły polskich szkoleniowców w Ekstraklasie zostają, a Biało-Zieloni którzy postawili na eksperyment z niej spadają. - Gdy zatrudniono trenera Badię pierwszą moją myślą było zdziwienie. Pomyślałem: trener nie jest stąd, nie zna zawodników, a został postawiony przed tak trudnym zadaniem. Jako urodzony optymista zacząłem w tej decyzji szukać pozytywów. Przecież trenerzy polscy wiedzą, co się dzieje w Lechii, że są problemy organizacyjne, płynnościowe, a być może odcięcie się od tego i skupienie na aspektach sportowych da drużynie nowe życie i nowy start. Czas pokazał, że nie była to dobra decyzja. Trener Badia popełnił sporo błędów personalnych, jeśli chodzi o wystawianie zawodników na konkretnych pozycjach. Przez wiele lat byłeś w Lechii Gdańsk. Najpierw jako zawodnik, potem doradca zarządu, dyrektor w klubowej akademii, wreszcie w sztabie Piotra Stokowca. Która z tych ról dała ci najwięcej satysfakcji? - Każda z nich miała świetne momenty. Gdy wróciłem do Lechii w 2013 r. nie była drużyną ścisłej czołówki, graliśmy w środku tabeli, było stabilnie. Nad całością czuwał trener "Bobo" Kaczmarek, mieliśmy Razacka Traore, Ricardinho, ja z Sebastianem Maderą staraliśmy się im nie przeszkadzać na środku obrony. Fajny okres, ciekawa drużyna, myślę że kibice darzą sentymentem ten czas, potrafiliśmy ściągnąć ludzi na stadion, było na kogo przychodzić, wstydu nie było. Za trenera Michała Probierza wystartowaliśmy serią chyba dziewięciu meczów bez porażki. Wiatru w żagle dał nam pamiętny "Supermecz" z FC Barcelona. Jarosław Bieniuk wierzy w powrót Lechii Gdańsk do Ekstraklasy Z twoją pamiętną bramką. Wśród uczestników tego spotkania narodził się pomysł, by spotkać się na 10. rocznicę tego "Supermeczu". - To już 10 lat? Oczywiście jeśli mamy się spotkać to z przyjemnością wezmę udział w tym projekcie. Nie wiem czy uda się ściągnąć debiutującego wtedy Neymara, którego przyćmił Deleu. Dla mnie tamten mecz miał smak słodko-gorzki, zaczęło się u mnie dziać kiepsko w sferze prywatnej, chociaż piłkarsko był to bardzo dobry okres. Potem byłeś dyrektorem klubowej akademii. - Tworzyliśmy akademię właściwie od nowa, taka była decyzja właściciela, żeby zakończyć współpracę ze stowarzyszeniem. Dobrze wspominam początek pracy w akademii. Dużo się działo, były środki na sporo ciekawych inicjatyw, byliśmy mocni. Sporo fajnych zawodników przeszło przez nasze ręce: Kacper Urbański, Kuba Kałuziński, Mateusz Żukowski. Potem trafiłem do sztabu trenera Stokowca. Może się wydawać, że Piotr Stokowiec i Jarosław Bieniuk to zupełnie inne charaktery. - Może tak być, że przeciwieństwa się przyciągają (śmiech). Trener Stokowiec mi zaufał, zaprosił do współpracy. Ja na początku trochę się opierałem, nie byłem pewien, czy to dla mnie. Moim zadaniem była praca z obrońcami, myślę że robiłem to z nie najgorszym skutkiem, traciliśmy mało bramek. Czułem, że robię coś fajnego. Nasz sztab był monolitem. Wygrywaliśmy wiele meczów. Najczęściej 1-0 - najpiękniejszym piłkarskim wynikiem. - Lukas Haraslin był wtedy w sztosie na boisku i poza nim. Pamiętam, że po którymś kolejnym wygranym meczu byłem w szatni, wszedł na stół i puszczał Scootera. Wróciłem do pokoju trenerskiego, trener Stokowiec zapytał, co tam się dzieje w szatni? Odpowiedziałem: daj spokój, Lukas znowu puszcza te swoje umpa-umpa, już mi się nawet tego śpiewać nie chce. Szło nam tak, że sami nie mogliśmy w to uwierzyć. Sezon zakończyliśmy z Pucharem Polski i na trzecim miejscu w Ekstraklasie. Czy można było z tego najlepszego sezonu w historii Lechii Gdańsk wycisnąć więcej? - Graliśmy na dwóch frontach, może gdybyśmy skupili się na lidze? Ale wówczas nie byłoby Pucharu Polski. Mieliśmy wtedy krótką ławkę, 13-14 zawodników do gry. Zdobyliśmy mniej cenne trofeum, ale myślę, że to był ogromny sukces. O jakości naszej pracy świadczy też fakt, że drużynę tworzyli piłkarze trochę niedoceniani, czasem zapomniani. Błażej Augustyn, Michał Nalepa, Filip Mladenović, Daniel Łukasik - każdy z nich w Lechii zrobił duży postęp. Flavio Paixao i Lukas Haraslin byli w życiowej formie. Karol Fila i Tomasz Makowski stawiali pierwsze kroki w dorosłej piłce. Wymieniłeś prawie całą jedenastkę. - Która nie była tak bardzo inna od dzisiejszej. Trzeba oddać trenerowi Stokowcowi, że zaprowadził porządek, trzymał dyscyplinę, szatnia wcale nie była łatwa. Potem mieliśmy już mniej sukcesów, drużyna była osłabiana, ale za rok znów byliśmy w finale Pucharu Polski, który pechowo przegraliśmy. Co teraz stanie się z Lechią Gdańsk? - Zrobiłem w życiu trzy awanse - w Turcji z Antalyą od razu po spadku, potem dwa razy z Widzewem Łódź. Wnioski z tego mam następujące - wszyscy w klubie muszą zdać sobie sprawę, że I lidze nikt nie położy się na boisku, żeby ułatwić Lechii zadanie. Warunkiem powrotu do Ekstraklasy, jest mieć ekstraklasowy skład. Trzeba znaleźć trenera, wyselekcjonować solidną drużynę, a przede wszystkim znaleźć na to budżet. Z częścią zawodników trzeba się pożegnać, zostawić tych na których można liczyć. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA