Z dnia na dzień sytuacja Lechii Gdańsk staje się coraz trudniejsza. Na konferencji prasowej dyrektor sportowy Łukasz Smolarow mówił o powrotach z wypożyczeń aż pięciu wartościowych na ten poziom zawodników i rozmowach z aż sześcioma polskimi trenerami. Na antenie Polsatu, prezes Ziemowit Deptuła mówił o budżecie na nowy sezon na poziomie 22 mln zł - nikt w I lidze nie ma takiego. Problem w tym, że Lechia Gdańsk nie wystartuje na zapleczu Ekstraklasy z zerowym kontem, a na grubym minusie. Nikt do tej pory nie zająknął się o sposobie, w jaki miałyby zostać uregulowane najbardziej palące zobowiązania. W kuluarach mówi się, że sam sezon 2022/23 koszty przewyższyły przychody o jakieś 15-17 mln zł. Padają również kwoty wyższe - nawet ponad 20 mln zł. W budżecie, układanym przez byłego prezesa Pawła Żelema, brakuje balansu z trzech podstawowych powodów: - brak przychodów ze sprzedaży Łukasza Zwolińskiego; - niższe od zakładanych przychody z biletów i hospitality; - o wiele niższe od zakładanego miejsce w Ekstraklasie. W 2023 r. piłkarze otrzymali wynagrodzenie za jeden miesiąc, do 15 lipca została prolongowana płatność premii za czwarte miejsce w sezonie 2021/22. Komisja ds. licencji zastrzegła brak możliwości dalszego "rolowania" tych zobowiązań. Skąd wziąć środki na ich spłatę? Do tej pory radosna twórczość Adama Mandziary była spłacana z przyszłych przychodów - mając pewne miejsce w Ekstraklasie można było pociągnąć należne transze przychodów z przyszłego sezonu z ligi lub z telewizji. Koniec pobytu na najwyższym szczeblu zablokował tę możliwość, a dotychczasowe środki zostały całkowicie wydane o czym przez przypadek bądź nie powiedział prezes Deptuła w wyżej wymienionym programie. Lechia Gdańsk na skraju upadku Wynagrodzeń nie otrzymują piłkarze, trenerzy, nie otrzymali ich również pracownicy, w tym trenerzy w klubowej Akademii, którzy na oko zarabiają ponad 10 razy mniej od zawodników pierwszego zespołu. Na wewnętrznym spotkaniu szkoleniowcy młodzieży otrzymali zapewnienie, że w czerwcu dostaną wyrównanie oraz że klub rozmawia z 5-6 potencjalnymi podmiotami. Nawet jeśli jest to prawda, takie negocjacje nie są łatwe, bo sytuacja finansowa klubu jest opłakana, a nikt nie chce być grabarzem klubu. Przejąć klub to nie problem, pytanie co dalej? Jako pierwsi informowaliśmy o rozmowach z Michałem Brańskim (gigantem branży IT, współwłaścicielem Wirtualnej Polski). Brański określił nawet wkład, jakiego mógłby dokonać do klubowego budżetu w kolejnym sezonie - jest to poziom około 7-8 milionów złotych. Te wyliczenia są m.in. efektem spotkań - na Polsat Plus Arenie oferent miał spotkać się z Adamem Mandziarą, a w Europejskim Centrum Solidarności z prezydent Gdańska, Aleksandrą Dulkiewicz - i chyba to właśnie u niej leży klucz do zmiany właścicielskiej w Lechii. Miastu bardzo zależy, by jak najwięcej działo się na bursztynowym stadionie, a do tego wymagana jest gra biało-zielonych na jak najwyższym poziomie. Oczywiście gra ponad stuletniej Gedanii w ostatnim meczu III-ligowego sezonu (spotkanie z Olimpią Grudziądz 17 czerwca o godz. 17) na Polsat Plus Arenie to piękny gest, ale raczej jednorazowy. Proces sprzedaży klubu jest nieco bardziej skomplikowany niż transakcja nabycia zapiekanki czy kebaba na sopockim Monciaku, dlatego realnie trudno liczyć, by nowy właściciel przejął klub przed lub na starcie I-ligowych rozgrywek. W Lechii Gdańsk, przez wiele lat, gdy zbliżał się licencyjny deadline, Adam Mandziara udawał się do Kolonii z misją ostatniej szansy do Franza-Josefa Wernze, który nominalnie był co najmniej współwłaścicielem klubu. Niemiecki prawnik pożyczał Lechii pieniądze na procent, stąd wziął się ogromny dług wewnętrzny, którego prawdziwej wysokości nie zna nikt. Nie on jednak jest największym problemem, a bieżące zobowiązania wobec piłkarzy, pracowników klubu, firm m.in. przewozowej i ochraniającej mecze itd. Byłoby w duchu fair play gdyby to dotychczasowy właściciel pokrył te najbardziej palące długi. Franz-Josef zmarł w kwietniu, jego spadkobiercą jest syn Philipp Wernze, który kilka lat temu został przedstawiony jako współwłaściciel Lechii. To przedstawiciel właściciela narobił bigosu, to niech teraz zrobi porządek, wówczas może oddalić się w siną dal. Tak byłoby oczywiście w idealnym świecie, któremu do perfekcji daleko. Maciej Słomiński, INTERIA