Lechia Gdańsk po spadku Ekstraklasy przechodzi rewolucję w składzie. Kryzys sportowy zbiegł się ze zmianą właścicielską, klub z rąk Adama Mandziary dosłownie kilkadziesiąt godzin temu oficjalnie przejęła spółka z o.o. Football Culture, która z kolei jest własnością funduszu MADA Global. W praktyce oznacza to rządy Szwajcara Paolo Urfera, którego pierwszy transfer był pokazem mocy - zakontraktował bowiem Luisa Fernandeza, hiszpańskiego gwiazdora, na którego nie stać było Wisły Kraków. Polski klub pozbył się problemu. Właściciel odchodzi w niesławie Drugim z kolei zakupem był bośniacki pomocnik, Rifet Kapić, który dosłownie 10 dni wcześniej związał się z mistrzem Łotwy, Valmierą. Częste ruchy na linii Valmiera - Lechia (poza Kapiciem do Gdańska przybyli jeszcze Iwan Żelizko i Camilo Mena) wynikają ze wspólnoty kapitałowej tych klubów i łączącej ich osoby rodaka Urfera, Ralpha Oswalda Iseneggera. O jego roli wprost mówi sam Kapić w obszernym wywiadzie udzielonym Tymoteuszowi Kobieli z Radia Gdańsk. - Właściciel Lechii zapytał, czy to możliwe, żebym najpierw przeszedł do Valmiery, bo jest również właścicielem tego klubu. Chodziło o to, żebym pomógł w europejskich pucharach. Gdyby przeszli dalej, decyzja należała do mnie, czy będę chciał zostać. W przypadku odpadnięcia, miałem przejść do Lechii. Wcześniej Kapić grał w ukraińskim Krywbasie Krzywy Róg. W normalnej sytuacji pewnie długo by się nie zastanawiał jednak Ukraina znajduje się w stanie wojny. Bośniak znał jednak trenera drużyny z Krzywego Rogu Jurija Wernyduba. Panowie znali się bardzo dobrze z czasów gry pomocnika w Sheriffie Tyraspol i to go przekonało. W sytuacji wojny sport schodzi na dalszy plan, jednak prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński zdecydował, że liga piłkarska musi grać, aby umęczeni obywatele mieli choć trochę rozrywki, aby pokazać że zaatakowane państwo stara się funkcjonować w miarę normalnie. Rifet Kapić trafił, może nie w środek wojennego tornado, ale działania militarne były obecne w jego codziennym życiu sportowca. Szczególnie zapamiętał jeden dzień, o którym przejmująco mówił w w wywiadzie. - Mieliśmy mecz, następnego dnia była regeneracja. Poszedłem spać. Wszyscy zawodnicy byli w nowej bazie, mieliśmy tam jedzenie, wszystko. Nagle ktoś nas obudził i kazał zejść do schronu. Mówił, że Rosjanie będą atakowali bombami. To był szok. Śpisz, a chwilę później musisz zostawić wszystko, schować się i czekać, co się wydarzy. Słyszysz te rakiety. Byliśmy tam godzinę, w Krzywym Rogu nic się nie stało, ale to było niedaleko. Budynki zostały zniszczone. Kiedy to poczujesz, jest naprawdę trudno. Gdybym powiedział Ci, że było dobrze, a ja cieszyłem się piłką, skłamałbym. Stresowałem się. Byłem silny psychicznie, bo skupiłem się na swoim planie i akceptowałem rzeczywistość. Wierzyłem w siebie i w to, że jeżeli przez to przejdę, będzie lepiej. I dzięki Bogu pojawiła się Lechia, mam wszystko, czego chciałem. Jestem tu szczęśliwy. (...) W Kijowie dzień przed meczem poszliśmy na spacer rano. Normalnie, wokół hotelu. Wróciliśmy i nagle usłyszeliśmy rakiety. Spadały na miasto. Czułem się jak w jakimś filmie. Widzisz to, ale nie wierzysz, że to prawda. Że może rakieta uderzyć w Ciebie i umrzesz. Co masz zrobić? Pobiegliśmy do hotelu, patrzyliśmy przez okna, ludzie uciekali. Słyszysz rakiety i nie wiesz, gdzie uderzy następna. W tym momencie cieszyłem się, że Bóg mnie uratował, ale też wiedziałem, że muszę odejść. Naprawdę współczuję wszystkim ludziom w Ukrainie, bo wiem, przez co przechodzą. Mam nadzieję, że wkrótce się to skończy. Nie jestem politykiem, ale mam tam przyjaciół, poznałem Ukraińców. Nie zrobili nic złego - mówi Rifet Kapic, nowy piłkarz Lechii Gdańsk. Maciej Słomiński, INTERIA