Zostały jeszcze cztery mecze do końca rozgrywek, ale już nawet cud nie uratuje Lechii Gdańsk przed opuszczeniem Ekstraklasy. Winnych degradacji drużyny, która rok temu zakwalifikowała się do rozgrywek europejskich jest wielu. W ostatnich tygodniach wielokrotnie pisaliśmy o rozgardiaszu organizacyjnym w klubie z grodu Neptuna - niech przemówią same tytuły: "Chory człowiek Ekstraklasy. Czy degradacja da Lechii oczyszczenie?", "Gorąco w klubie Ekstraklasy. "Wizerunek nigdy nie był tak fatalny", "Jak rozwalić klub w 11 miesięcy. Krótki poradnik". O piłkarzach nie ma co pisać, świadczą o nich kolejne wyniki, na boisku co tydzień dają świadectwo jak bardzo im zależy. Pora poświęcić słów kilka hiszpańskiemu trenerowi drużyny z Trójmiasta - David Badia poprowadził Lechię Gdańsk w pięciu meczach, co daje podstawę do pierwszych ocen. Ta musi być fatalna - 1 punkt (0,2 na mecz), 1 bramka i 8 celnych strzałów na bramkę rywali. Gdy hiszpański mag przejmował drużynę po Marcinie Kaczmarku sytuacja nie była jeszcze beznadziejna, drużyna grała topornie, ale traciła do bezpiecznej strefy zaledwie trzy punkty. Bezsprzecznie na końcowym etapie sezonu lepiej wybrały inne kluby zmieniające szkoleniowców: Jagiellonia Białystok obsadzając w roli trenera nieopierzonego Adriana Siemieńca lub Górnik Zabrze, który postąpił zupełnie odwrotnie i postawił na doświadczenie przywracając Jana Urbana. Oba kluby postawiły na szkoleniowców znających naszą ligę, dziś mają względny luz i mogą w spokoju planować kolejne rozgrywki. Koszmar w hicie Ekstraklasy. Piłkarz wylądował w szpitalu Lechia Gdańsk próbowała ściągnąć trenera Stokowca W minionym 15-leciu lechiści oprócz bieżącego najbardziej zagrożeni spadkiem byli dwa razy - w 2009 r. na finiszu drużynę przejął niedoświadczony 34-letni Tomasz Kafarski, w 2018 r. Piotr Stokowiec. Oba te wybory były strzałami w dziesiątkę, a misja utrzymania Ekstraklasy zakończyła się sukcesem. Z tego co nam wiadomo, teraz też były czynione mocne podchody pod powrót trenera Stokowca, ale po pierwsze on się do tego nie palił, a po drugie ma wciąż ważny kontrakt z Zagłębiem Lubin. Stanęło na szkoleniowcu z innego świata, który miał wstrząsnąć zmęczoną sobą drużyną, niestety dla Lechii efekt tego jest opłakany. Ta decyzja idzie na konto dyrektora sportowego klubu, Łukasza Smolarowa. To on rekrutował sztab Davida Badii, zapewne miał decydujący głos w wyborze nowego dowódcy. Smolarow to dobry trener, pełnił bardzo ważną rolę asystenta w dobrym czasie Lechii, gdy ta za kadencji Piotra Stokowca zdobyła Puchar Polski i otarła się nawet o mistrzostwo kraju (ledwie cztery lata temu!), dodatkowo to człowiek o szerokich horyzontach, dlatego pewnie go boli doświadczenie na własnej skórze, że nie każdy Hiszpan z La Masii jest trenerem na miarę Xaviego Hernandeza. Być może Badia to nawet niezły szkoleniowiec, być może ma nawet pomysł na grę, być może jest on nawet ciekawy, ale nie to miejsce i nie ten czas. Jeśli chciał grać wyrafinowaną "tiki-takę" mocno pomylił adresy, nie jest przypadkiem, że najlepszy mecz pod jego wodzą Lechia rozegrała z Pogonią Szczecin, gdy zdecydowała się na futbol bardziej bezpośredni i do przodu, wtedy wymieniła jakieś 300 celnych podań, a nie 600 jak podczas beznadziejnego bezbramkowego remisu z przestraszonym Śląskiem Wrocław. Polak mądry po szkodzie, ale dziś wyraźnie widać, że decyzja o zatrudnieniu Badii to była totalna kula w płot. Jedna z wielu złych decyzji w fatalnym dla Lechii Gdańsk sezonie, który zakończy 15-letni pobyt Biało-Zielonych w Ekstraklasie. Maciej Słomiński, INTERIA