Siedziałem kiedyś nad Motławą z jednym zagranicznym piłkarzem Lechii Gdańsk. Ów zawodnik (już dawno nie ma go w Gdańsku, także proszę nie zgadywać) zapatrzył się na imponującą zabudowę Wyspy Spichrzów i Ołowianki zagaił: - Ty jesteś stąd - o co w tym wszystkim chodzi? - No, tu były ruiny, potem udało się odbudować. - Ale ja nie pytam o wyspę, a o klub. - No przecież ja mówię o klubie. Ten piłkarz był z innego kręgu kulturowego, ale dobrze czytał grę na boisku i poza nim. Ze zdumieniem słuchał o odbudowie klubu ze zgliszczy w 2001 r., o jedności środowiska, tłumach na starym stadionie przy Traugutta, wreszcie powrocie do Ekstraklasy w 2008 r. Wtedy cel był jasny - pójście w górę tabeli i w perspektywie przenosiny na nowy stadion, wybudowany na Euro 2012. To się spełniło. Ale o co chodziło w Lechii Gdańsk w ostatnich latach? Lechia Gdańsk po 15 latach opuszcza Ekstraklasę Erę Adama Mandziary trwającą od połowy sezonu 2013/14 można podzielić na dwa wyraźne okresy. Najpierw Bizancjum, złote klamki i lodówka za 24 tysiące złotych. Wyraźne przestawienie zwrotnicy nastąpiło po sezonie 2016/17, który Lechia zakończyła o jedną bramkę od mistrzostwa Polski, a jednocześnie poza pucharami. Tak blisko i tak daleko. Zaczęło się potężne zaciskanie pasa, ale póki był wynik sportowy (era Piotra Stokowca i poprzedni sezon Tomasza Kaczmarka) nikt nie zadawał pytań. O co chodziło w Lechii Gdańsk w ostatnich latach poza trwaniem w Ekstraklasie? O szkolenie i sprzedaż wychowanków? Chyba nie, o czym przekonał się Jakub Kałuziński. O zapełnienie zdecydowanie za dużego na potrzeby klubu stadionu? Też chyba nie, o czym świadczą nieporadne akcje marketingowe, jeśli w ogóle były. Prezes klubu Ziemowit Deptuła zapowiedział już wycofanie z kolejnej kuli w płot w postaci biletów po 70 zł na ostatni mecz w sezonie. Spotkanie z Legią Warszawa będzie pożegnaniem z Ekstraklasą i Flavio Paixao - cokolwiek, by nie mówić o jego osobowości i roli w upadku klubu, sam ze sobą kontraktu nie podpisał i na pewno nie zasłużył na to, by żegnał go pusty stadion. Ktoś uznał, że główne postaci Lechii ostatnich lat - Flavio i Dusan Kuciak będą wiecznie młodzi. O dziwo okazało się inaczej, czego efektem zasłużony spadek Ekstraklasy. Wiele zostało napisane na tych łamach odnośnie niedowładu organizacyjnego Lechii Gdańsk, kłopotów finansowych i złych wyborów personalnych - z trenerem Davidem Badią na czele. Z dzisiejszej perspektywy zatrudnienie hiszpańskiego maga jawi się jak rzucenie białego ręcznika. To jednak nie jego wina, że Ekstraklasę mieli ratować tacy piłkarze jak Bassekou Diabate i Marco Terrazzino w roli skrzydłowych oraz Joel Abu Hanna z rezerw Legii Warszawa. Chyba jednak kadra Biało-Zielonych nie była aż tak słaba jak wskazuje miejsce w tabeli - nadmorskie mewy niosą informację, że dwóch zawodników z kadry Lechii może w przyszłym sezonie znaleźć miejsce w kadrze nowego mistrza Polski, Rakowa Częstochowa. W końcu to prawie ta sama drużyna rok temu był czwarta na ligowej mecie. Można z okolic podium osunąć się na miejsce 10. lub 12., ale spaść na 17. to niesamowita degrengolada. Ważny aż do 2026 r. kontrakt z Lechią Gdańsk ma obrońca Michał Nalepa, który jako jedyny miał odwagę rozmawiać z dziennikarzami po przegranym 1-3 meczu z Zagłębiem Lubin. - Przede wszystkim spadliśmy my, piłkarze. To my wychodziliśmy na boisko i to my mając tak doświadczony skład, w którym wspólnie zagraliśmy multum meczów w Ekstraklasie, straszliwie zawiedliśmy. Na razie czuję po prostu wielki wstyd, to najgorszy dzień w mojej karierze... Naprawdę o tym nie myślałem, koncentrowałem się na każdym kolejnym meczu. My w ogóle w tym sezonie za często rozmyślaliśmy o przyszłości. Nie chcę powiedzieć za dużo, ale zbyt wiele było rozważań o przyszłości, a za mało o tym, co dzieje się tu i teraz - zakończył smutny Nalepa, do którego zaangażowania i woli walki nie można mieć zastrzeżeń. Maciej Słomiński, INTERIA