Od kiedy Lechię Gdańsk przejął fundusz Mada Global (a formalnie warszawska Football Culture sp. z o.o.), a stery prezesa objął Szwajcar Paolo Urfer rozpoczęła się niesamowita ofensywa transferowa Biało-Zielonych. Na początek był prawdziwy strzał z Aurory, czyli podpis Luisa Fernandeza, który zdobył już cztery z pięciu gdańskich goli w trzech pierwszych meczach i od razu stał się liderem drużyny, co tylko podkreśla kapitańska opaska. Hat-trick Luisa Fernandeza w debiucie w Lechii Gdańsk Potem napięcie tylko rosło. Kolejni piłkarze wiązali się z Biało-Zielonymi, na razie uczyniło to trzech zawodników mistrza Łotwy, Valmiery, z którą łączą Lechię Gdańsk więzy kapitałowe, a może nawet właścicielskie za sprawą osoby Ralpha Oswalda Isteneggera. Kontrakty kolejno podpisali: Rifet Kapić, Iwan Żelizko i Camilo Mena. Z innych kierunków, przyszli ukraiński golkiper Bohdan Sarnawski oraz młodzi Polacy: Jakub Sypek i Dawid Bugaj. Remis w meczu spadkowiczów Nie wszystko jednak jest kolorowo w gdańskim klubie. Pod względem organizacyjnym jest lepiej niż było m.in. za sprawą byłych pracowników, których udało się namówić na powrót, ale jeszcze daleko od ideału. Właściwie wszystkie piony potrzebują wzmocnień na wczoraj: organizacyjny, medialny oraz biletowy i z tego co wiemy, będą do nich transfery i to nie z Łotwy. Na boisku drużyna dopiero się wykluwa, co było doskonale widać we wczorajszym remisowym meczu z Wisłą w Płocku, w którym zadebiutowali wspomniani Sarnawski i Żelizko. Ci gracze wzmocnili chwiejną defensywę drużyny trenera Szymona Grabowskiego, ale ta formacja wciąż wyraźnie potrzebuje co najmniej uzupełnień, szczególnie na pozycji stopera. Nocna ucieczka Amira Feratovicia. Odnalazł się...w Turcji Wydawało się, że w środę stanie się do faktem i kontrakt podpisze słoweński obrońca Amir Feratović. To było drugie podejście Lechii pod zawodnika Estreli Amadora. W połowie lipca portugalski "Record" pisał, że roczne wypożyczenie z obowiązkiem wykupu za 250 tysięcy euro jest już przesądzone. Wówczas transfer nie doszedł do skutku, ale temat powrócił w zeszłym tygodniu. Ilkay Durmus zerwał kontrakt z Lechią Gdańsk. I to z jej winy Zawodnik wraz z dwoma agentami przybył do Gdańska, w środę był badany przez specjalistów, którzy nie wykryli żadnych defektów. Sam, na podstawie niezawodnego źródła pisałem w mediach społecznościowych, że ten transfer jest przesądzony "na 99%". W klubie czekali do godziny 20 na podpis pod kontraktem, do ostatniej chwili trwało przeciąganie liny dotyczące tego, ile procent wynagrodzenia pokryje dotychczasowy klub w trakcie rocznego wypożyczenia - jeden z agentów miał zapewnienie, że część zapłaci Estrela, ale nie miał tego na papierze. Dwaj managerowie obrońcy wciąż przeciągali linę między sobą. Strona zawodnicza podkreślała, że w Portugalii jest jakieś święto, że trudno o kontakt z osobami decyzyjnymi w Estreli. Nic niezwykłego w tym biznesie. Okazało się, że była to zwykła gra na czas. Klub rodem z miasta położonego u stóp gór Taurus właśnie awansował do trzeciej rundy tych rozgrywek, w której zmierzy się z chorwackim Osijekiem. Zainteresowanie Adany pokazuje jak wielkie wzmocnienie przeszło I-ligowej Lechii Gdańsk koło nosa, chociaż zachowanie zawodnika i jego przedstawicieli było co najmniej mało eleganckie. W Gdańsku już coś podobnego przerabiano w 2011 r., gdy również pod osłoną nocy uciekł chorwacki napastnik, Darko Bodul. Maciej Słomiński, INTERIA