Rzadko się zdarza, by jakiś transfer sprawił, że szampany będą otwierać w dwóch klubach, u obu kontrahentów biorących udział w transakcji. Tak jest w przypadku Patryka Lipskiego. Cieszą się w Gdańsku, że odchodzi, cieszą się i w Gliwicach, że przychodzi. Latem 2017 roku po rozwiązaniu kontraktu ze spadającym z Ekstraklasy, Ruchem Chorzów, Lipski, jako wolny zawodnik, był gorącym towarem na rynku transferowym. Wiele wskazywało, że trafi nad Adriatyk i przejdzie do mistrza Chorwacji, Rijeki. Ostatecznie wylądował nad innym zimniejszym morzem - bałtyckim. Podpisał aż czteroletni kontrakt z Lechią Gdańsk. Rekordzista polskiej ligi pod względem występów i jego kolega klubowy z Ruchu, Łukasz Surma mówił wtedy portalowi LechiaHistoria: "Ma wielkie parcie, żeby zrobić w piłce karierę. Trochę jest bezczelny. Pamiętam jak w Ruchu przyszedł z rezerw, ja byłem na paru meczach drugiej drużyny, oczywiście miał coś w sobie, ale nie aż tak żeby wziąć sobie "dychę" od razu, z którą grał Mariusz Śrutwa i miał to za przeproszeniem gdzieś. To jest pewien rodzaj odwagi, jak sobie nie poradzi to może być koniec. Poradził sobie, wie czego chce, na wejściu do Lechii od razu zaliczył dwie asysty. Myślę, że będzie pasował". Rzeczywiście początek w Lechii Lipski miał piorunujący, ale im dalej w las tym gorzej. Tak naprawdę przez trzy lata, które spędził w Gdańsku bardzo udaną miał jedną runde - jesienną sezonu 2018/19. Lechia szła jak burza, była liderem, a on zdobył cztery bramki i miał dwie asysty. Potem kontuzja pokrzyżowała pomocnikowi szyki i na wiosnę nie był już podstawowym piłkarzem drużyny Piotra Stokowca. Kolejne rozgrywki były jeszcze gorsze. Dobry w wykonaniu Lipskiego był tylko ich początek i koniec. Sezon zaczął od pięknej bramki strzelonej w meczu kwalifikacji Ligi Europy przeciw duńskiemu Broendby. Potem znikał stopniowo z pola widzenia. Doszło do tego, że w ramach zimowych przetasowań w drużynie Lechii, pożegnał się już z kolegami z szatni. Miał przejść do Piasta Gliwice, którego trener Waldemar Fornalik z powodzeniem prowadził "Lipę" w Ruchu Chorzów. "Waldek King" nie takich jak Lipski odbudowywał. Ostatecznie do transferu nie doszło, a pomocnik pierwszą asystę w sezonie zaliczył dopiero w spotkaniu ostatniej kolejki, w którym Lechia 2-1 wygrała ze Śląskiem we Wrocławiu. W nagrodę wszedł z ławki w dramatycznym finale Pucharu Polski i tuż przed końcem zapewnił gdańszczanom prowadzenie w starciu z Cracovią! Ostatecznie jednak po dogrywce to "Pasy" były górą, a Lipski smutny po meczu mówił: - Nie ma co ukrywać, to był słaby sezon w moim wykonaniu. Myślałem, że moja bramka da nam ten upragniony puchar, a skończyło się tak, że nic nam nie dała. Z wielkiej radości stał się wielki smutek. Cieszyłem się bardzo, ale zabrakło nam kilku minut, żeby dowieźć to zwycięstwo. Mam jednak nadzieję, że najlepsze jeszcze przede mną, jak i przed drużyną. Czasami trzeba dłużej czekać na efekty ciężkiej pracy.