Maciej Słomiński, Interia: Święta, święta i po świętach. Jak pan spędził ten słodki okres świąteczno-noworocznego lenistwa? Michał Nalepa, zawodnik Lechii Gdańsk: - To był aktywny wypoczynek. Z Gdańska pojechaliśmy całą rodziną na kilka dni do Zakopanego, potem na święta do Oświęcimia, gdzie dzieliliśmy czas między rodzinę moją i żony, która pochodzi z pobliskiej Poręby. Dużo czasu w drodze, dużo spotkań z dawno niewidzianymi znajomymi. Lubię ten czas, w ten sposób wypoczywam i się regeneruję. Sylwester z dwójką? - Dwójkę dzieci oddaliśmy do babci, co dla nich było sporą atrakcją i ruszyliśmy witać Nowy Rok do Nowego Targu. Rok 2021 za nami, jaki był dla pana? - Mam mieszane uczucia. Rok, w którym dobre momenty przeplatały się ze złymi. Zaczął się dobrze, byłem zdrowy i grałem. Była oczywiście niefortunna porażka w Pucharze Polski z Puszczą Niepołomice, gdy trafiłem do własnej bramki. Potem dobra seria meczów i wygrane, potem znów słabsza. Następnie przyplątała się kontuzja...Druga połowa roku była już o wiele lepsza. Lechia Gdańsk rozwinęła się jako drużyna, a ja jako zawodnik. Wszystko to sprawia, że wchodzę w nowy rok z dużą dawką optymizmu. Nie jest pan od strzelania bramek, ale rzuciła mi się w oczy jedna statystyka - strzelił pan w 2021 r. tylko jedną bramkę. Na samym początku roku z Wartą Poznań. Wiadomo, że środkowy obrońca ma inne zadania, ale pan w wieku juniorskim był przecież napastnikiem. - Oczywiście, że ma to dla mnie znaczenie. Wolałbym, żeby były trzy-cztery bramki na sezon czy rok. Jest to na pewno jeden z moich celów indywidulanych na 2022 r., by poprawić wynik bramkowy z poprzedniego roku. Lechia Gdańsk. Michał Nalepa: Nie mamy nic do stracenia Lechia Gdańsk jest na piątym miejscu, z dwoma punktami straty do podium. Jesteśmy dopiero po pierwszym dniu treningu po zimowej przerwie, ale czy możemy pokusić się o wyznaczenie celu na ten sezon? - To dopiero pierwsze koty za płoty, ale myślę że nie mamy nic do stracenia. Nie ma co kalkulować i oszczędzać sił, trzeba grać w każdym meczu o pełną pulę. Nie jesteśmy zadowoleni z piątego miejsca, bo ta pozycja nie daje nam kompletnie nic. Im wyższa lokata tym większe pieniądze dla klubu, ale ze sportowego punktu nie ma wielkiej różnicy czy zajmiemy piąte miejsce czy dziesiąte - ani to, ani to nie da nam gry w pucharach. Wolałbym zaryzykować i zaatakować miejsce pierwsze lub drugie. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że takie plany ma nie tylko nasza drużyna. Po przejęciu drużyny przez trenera Tomasza Kaczmarka, Lechia Gdańsk długo szła jak burza, by na finiszu rundy zwolnić i ponieść dwie porażki - z Jagiellonią u siebie i z Wisłą w Płocku. Ma pan swoją diagnozę, czemu tak się stało? - Mamy aspiracje być jak najwyżej w tabeli i jednocześnie, by nasza gra była jak najlepsza. Ostatni w Płocku nie był dobry w naszym wykonaniu. Nie było tak, że przeważaliśmy, mieliśmy mnóstwo sytuacji, ale zabrakło szczęścia w wykończeniu. Był chaos, za dużo przypadku, nie potrafiliśmy nad tym meczem zapanować i go uspokoić. Bramka stracona bardzo szybko, potem zbyt szybko każdy chciał wykonać kluczowe podanie, zrobić coś spektakularnego. Zabrakło spokoju i dokładności, przez co traciliśmy dużo prostych piłek. W czasie meczu z Wisłą Płock z wysokości trybun widziałem, że był pan zdenerwowany, wdawał się w przepychanki z rywalami. Był pan na siebie zły po tym meczu, że dawał się ponieść emocjom? - Nie byłem zły, wręcz przeciwnie. Znam siebie na tyle, że gdy jestem pobudzony jestem w stanie dać z siebie 100 procent w meczu. Jak jestem spokojniejszy - wtedy gram gorzej. Lubię grać w takich meczach, gdy coś dzieje, takie "żwawe" spotkania. Mecz w Płocku miał taką atmosferę, kibice mimo, że zasiedli tylko na jednej trybunie, stworzyli gorący klimat. Czuło się, że to mecz ligowy o coś, a nie jakiś sparing bez stawki. Szkoda tylko, że przegraliśmy to spotkanie. Źle zakończyliście udaną w sumie rundę. - Nie lubię w ten sposób kończyć rozgrywek. Potem ma się sporo czasu na myślenie. Za dużo. Wolałbym od razu grać mecz i się zrehabilitować. Przegrana na koniec ligi też ma swoje plusy - można na spokojnie przemyśleć i przeanalizować swoją grę. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przed wami dwa tygodnie treningów w Turcji. Jak się pan na to zapatruje? Z jednej strony fajnie uciec do ciepła, z drugiej taki obóz wypełniony tylko piłką nożną może być monotonny. - To będzie intensywny okres, trening-odprawa-sparing i tak w kółko. Ja akurat lubię te wyjazdy do Turcji, są dobre warunki do treningu, dobry hotel, posiłki podsunięte pod nos. Dwa tygodnie tylko dla piłki. Korzystają poszczególni zawodnicy, korzysta też cała drużyna jako całość. Jesienią stanowiliście żelazną parę stoperów z Mario Malocą, parę razy was zabrakło i drużyna wtedy cierpiała. Dla pana ma w ogóle znaczenie z kim gra na środku obrony? - Znaczenie ma to czy jesteśmy zgrani, czy mamy wyrobione wspólne nawyki z drugim stoperem. Im dłużej gramy ze sobą, tym lepiej się rozumiemy. Jak wygląda wasza współpraca? Kto jest liderem? Wygląda z trybun, że pan, bo Maloca gra na lewej stronie, swoją słabszą nogą. - Mario bardzo dobrze wyprowadza piłkę spod własnej bramki, czy robi to z lewej strony, czy z prawej - robi to swobodnie, jest to korzyścią dla całej drużyny. Nie mamy takiego podziału, że ktoś jest liderem linii obrony. Czasem on jest liderem, czasem ja. W dobrej drużynie tych liderów powinno być jak najwięcej. Lechia Gdańsk w tym oknie transferowym poszła w stronę młodości, pozyskując 18-letniego Tomasza Neugebauera, od lata 20-letniego Dominika Piłę. Przedłużono kontrakty z wciąż młodymi Kacprem Sezonienko i Egzonem Kryeziu. Jak się panu podoba taki kierunek? - Nie mam na to wpływu, za to nie odpowiadam, ale myślę że to dobra droga. Ważne, żebyśmy się w oknie transferowym nie osłabiali. Równie istotne, by do szatni wpuścić trochę świeżej krwi, żeby drużyna dostała nową energię. Dość długo współpracowaliście z trenerem Jarosławem Bieniukiem, który był odpowiedzialny za pracę ze stoperami. Teraz popularny "Palmer" gra w filmie na antenie Netfliska. Widział już pan to dzieło? - Byłem na stadionie, gdy ten kręcono. Pierwszy raz byłem świadkiem powstawania filmu i muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. Na planie potrzebna jest cisza, dlatego organizacja musi być perfekcyjna. Gdy obejrzę film dam znak jak mi się podobał i jak oceniam grę trenera Bieniuka (śmiech). Rozmawiał Maciej Słomiński