Ze wszystkich uczestników charytatywnego meczu dla chorego trenera Marka Szutowicza, Łukasz Surma miał zdecydowanie najdalej na gdański stadion przy ulicy Traugutta. W sobotę o godzinie 17 Garbarnia Kraków, której Surma jest trenerem rozgrywała spotkanie w II lidze i niespodziewanie przegrała u siebie 2-3 broniącej się przed spadkiem Olimpii Elbląg. W niedzielny poranek Surma wsiadł do samochodu, przejechał 600 kilometrów do Gdańska, na finiszu wstąpił na kawę do kolegi z Ruchu Chorzów, Marka Zieńczuka i o 14 punktualnie byli na zbiórce oldboyów Lechii Gdańsk, którzy w ramach akcji #GramyDlaSzuta rozegrali spotkanie z połączonymi siłami Jaguara Gdańsk i GKS Kowale (drużyna przyjaciół "Szuta"). Cel był szczytny dlatego dla Biało-Zielonych "starszych panów" wystąpiło prawie 80 zawodników. Grano cztery kwarty po 25 minut. W drugiej z tych części wystąpił Łukasz Surma. - Spędziliśmy w Lechii Gdańsk razem cztery fajne, udane lata. Jesteśmy urodzeni w tym samym roku, ale zawsze była hierarchia. On był trenerem, ja zawodnikiem. Dyskutowaliśmy i się spieraliśmy, szczególnie że ja też już wtedy myślałem o planach trenerskich. W wywiadzie dla LechiaHistoria.pl Szutowicz wspominał, że pomoc Łukasza w szatni była nieoceniona. - Znał na tyle swój organizm, że wiedział kiedy może sobie pozwolić na coś więcej. To mój rówieśnik, dlatego nigdy nim nie sterowałem, nie będę gościowi opowiadał jak on zna swój organizm. Mogłem mu coś sugerować, a on odpowiedzieć: dobra "Szuto" spadaj, ja to zrobię po swojemu. To była osoba do której osiągnięć piłkarskich mam wielki szacunek, jego nigdy nie trzeba było gonić do pracy. Wiedziałem kiedy "Surmik" ma humor, kiedy nie ma. Wiedziałem, kiedy na treningu mogę coś podkręcić, a kiedy lepiej się do niego nie odzywać. To był człowiek, który pomagał w szatni, trzymał ją, dzięki niemu łatwiej się pracowało, bo on gonił innych - mówił Marek Szutowicz. - Nie było możliwości, żebym tu nie przyjechał. Co możemy dla Marka zrobić, to wsparcie mentalne. Marek zawsze był silny, był okazem zdrowia, dlatego głęboko wierzę, że wyjdzie z choroby i będzie z powrotem nami. Zawsze odznaczał się niezwykłym hartem ducha. Przejęła mnie informacja o jego chorobie. Życzę mu wszystkiego dobrego - powiedział po meczu charytatywnym Łukasz Surma, rekordzista pod względem liczby występów w Ekstraklasie. Ma ich aż 559 na koncie. W tej licznie mieści się: 50 meczów dla Wisły Kraków, 261 podczas dwóch pobytów w Ruchu Chorzów, 123 w Legii Warszawa i 125 w Lechii Gdańsk. Surma miał okazję występować na nowym stadionie na Letnicy (obecnie nosi nazwę Polsat Plus Arena) i starym przy Traugutta, tam gdzie rozegrano charytatywny mecz dla trenera Szutowicza. Trener Garbarni wciąż bywa nad Morzem Bałtyckim. - Gdańsk stał się - po Krakowie - naszym drugim miejscem na Ziemi, tam rodzinnie spędzamy Sylwestra i wakacje. Lechia kojarzy mi się z piękną chwilami grą pod dowództwem trenera Kafarskiego. No i z niepowtarzalną atmosferą na stadionie przy Traugutta. W tym dołku jest taki klimat i akustyka, jakiej nie ma nigdzie indziej! Na nowym stadionie nie mogłem się odnaleźć - przyznał Surma. Nie mogło zabraknąć pytania o Garbarnię, która dobrze radzi sobie w II lidze, zajmując obecnie siódme miejsce, tuż za lokatą zapewniającą udział w barażach. - Bardzo dużo drużyn o walczy o jak najwyższe miejsce w tabeli. II liga jest tak skonstruowana, że albo walczysz o awans, albo bronisz się przed spadkiem. Nie ma się co przywiązywać do miejsca w tabeli, gramy jeszcze dwa mecze, wiele się może zdarzyć. Ostatni mecz z Olimpią Elbląg nam nie wyszedł, mimo momentami dobrej gry. Nie chcę nic zapowiadać, ani używać wielkich słów - powiedział Surma, który tuż po zakończeniu charytatywnego spotkania w Gdańskuwsiadł w auto i pojechał 600 km z powrotem do krakowskiego domu. Razem tego dnia zrobił 1200 km, by zagrać 25 minut dla Marka Szutowicza. W poniedziałkowy poranek miał trening z piłkarzami Garbarni Kraków. MS